Panna Patsy, córka, miała siedemdziesiąt lat i urodziła się w Hongkongu. Jej matka musiała mieć co najmniej dziewięćdziesiąt i nosiła imię Ina. Mąż pani Iny zarobił dużo pieniędzy na wożeniu towarów z Indii i Chin do Anglii. We wspomnieniach panna Patsy nazywała go panem Flowersem, mimo że był jej ojcem. Moim zdaniem, nazwisko rodziny Flowersów musiało pochodzić od kwiatów, z których sporządzano opium*. Dawno temu był to główny towar, jaki przewoziły statki handlowe między Hongkongiem a Indiami, i w ten sposób wielu Chińczyków wpadło w nałóg.
Panna Patsy od urodzenia mieszkała w Hongkongu, więc umiała mówić po kantońsku tak dobrze jak miejscowi. Była to szczególna mowa. Kiedy pierwszy raz przyszłam do ich domu, zaczęła mówić do mnie w tym dialekcie. Nie rozumiałam go z wyjątkiem słów, których brzmienie przypomniało trochę dialekt mandaryński. Później zaczęła dodawać odrobinę angielskiego, który trochę znałam jeszcze ze szkoły w sierocińcu. Ale panna Patsy mówiła po angielsku jak Brytyjka i z początku bardzo trudno było mi ją zrozumieć.
Słowa pani Iny także trudno było zrozumieć. Z jej ust ulatywały dźwięki ciche i grudkowate, jak owsianka, którą co dzień jadła. Była tak stara, że przypominała dziecko. Brudziła majtki i na mokro, i na śmierdząco. Wiem o tym, bo musiałam ją myć. Panna Patsy mówiła do mnie: “Pani Ina musi umyć ręce". Wtedy podnosiłam panią Inę z kanapy, łóżka albo krzesła w jadalni. Na szczęście była drobna jak dziecko. Złościła się też jak dziecko. Krzyczała: “Nie, nie, nie, nie!", kiedy szłam z nią do łazienki, wolniutko, noga za nogą, tak że wyglądałyśmy jak dwa sklejone skorupami żółwie. Krzyczała jeszcze, kiedy ją myłam: “Nie, nie, nie, nie", ponieważ nie lubiła dotyku wody, zwłaszcza gdy zmoczyło się jej głowę. Trzy albo cztery razy dziennie musiałam ją przebierać i prać jej majtki i inne części garderoby. Panna Patsy nie chciała, żeby jej mamusia nosiła pieluchy, ponieważ byłaby to ogromna zniewaga. Musiałam więc codziennie myć i prać mnóstwo rzeczy. Na szczęście panna Patsy była bardzo miła i uprzejma. Gdy pani Ina wpadała w gniew, wystarczyło, by panna Patsy wesołym głosem wypowiedziała tylko dwa słowa: “Goście idą!". Wówczas pani Ina natychmiast porzucała wszystko, siadała, prostując przygięte plecy i składając dłonie na kolanach. Tak ją nauczono, kiedy była małą dziewczynką. Przy gościach należało być damą, nawet gdyby trzeba było udawać.
W domu miały jeszcze papugę, dużego szarego ptaka imieniem Kuku – tak jak robi kukułka w zegarze. Z początku sądziłam, że panna Patsy woła na niego ku – ku, używając chińskiego słowa “płakać", bo papuga rzeczywiście czasem wydawała płaczliwe dźwięki “Ku! Ku! Ku!" – jak gdyby była śmiertelnie ranna. A czasami śmiała się jak obłąkana kobieta, długo i głośno. Ptak potrafił naśladować każdy dźwięk – głos mężczyzny, kobiety, małpy, dziecka. Pewnego dnia usłyszałam gwizdek czajnika. Przybiegłam szybko, ale czajnikiem okazał się Kuku, kołyszący się na swojej gałęzi i wyciągający szyję z radości, że udało mu się mnie oszukać. Innym razem usłyszałam wołanie dziewczynki, która błagała po chińsku: “Baba! Baba! Nie bij mnie! Proszę, nie bij!", a potem krzyczała tak przeraźliwie, że skóra omal nie odpadła mi od ciała.
Panna Patsy powiedziała:
– Kuku był już zły, kiedy na dziesiąte urodziny kupił mi go pan Flowers. I przez sześćdziesiąt lat nauczył się tylko tego, czego chciał, jak wielu mężczyzn.
Panna Patsy kochała ptaka jak syna, lecz pani Ina zawsze mówiła, że ta papuga to diabeł. Kiedy tylko usłyszała śmiech ptaka, człapała do klatki, groziła mu palcem i mówiła coś w rodzaju: “Och, cii, zamknij się". Czasem zdążyła tylko wznieść palec, ale zanim się odezwała, papuga ubiegała ją, mówiąc głosem pani Iny: “Och, cii". Pani Ina stała stropiona przed klatką. Wa! Czyżby już to powiedziała? Widziałam te myśli na jej twarzy. Przekrzywiała głowę to w jedną, to w drugą stronę, jak gdyby dwie połowy jej umysłu toczyły ze sobą walkę. Czasami powolutku szła na koniec pokoju, potem odwracała się i równie powoli zbliżała do klatki, unosiła palec i mówiła: “Och, cii!". A ptak powtarzał za nią. Później przekrzykiwali się: “Zamknij się! Zamknij się!". Pewnego dnia pani Ina podeszła do papugi i zanim zdążyła się odezwać, Kuku zawołał wesołym głosem panny Patsy: “Goście idą!". Pani Ina od razu usiadła na najbliżej stojącym krześle, z rękawa wyciągnęła koronkową chustkę, skrzyżowała ręce na podołku, zamknęła usta i czekała, utkwiwszy błękitne oczy w drzwiach.
Tak właśnie nauczyłam się mówić po angielsku. Doszłam do wniosku, że skoro ptak mówi dobrze po angielsku, to ja też potrafię. Musiałam wymawiać słowa bardzo wyraźnie, bo w przeciwnym wypadku pani Ina nie słuchała moich instrukcji. Panna Patsy mówiła do matki, używając prostych słów, więc łatwo nauczyłam się kilku nowych zwrotów: “Proszę wstać, usiąść, podano obiad, czas na herbatę, okropna pogoda, prawda?".
Przez następne dwa lata sądziłam, że moja sytuacja nigdy się już nie zmieni. Co miesiąc chodziłam na stację kolejową i dowiadywałam się, że ceny biletów znów poszły w górę. Co miesiąc dostawałam list od GaoLing. Pisała mi o swoim nowym życiu w San Francisco, o tym, jak trudno być ciężarem dla obcych ludzi. Kościół, który się nią opiekował, znalazł jej pokój u starej babci, pani Wu, mówiącej po mandaryńsku. “Jest bardzo bogata, ale skąpa – pisała GaoLing. – Zostawia sobie na potem wszystko, co wydaje się jej za dobre, żeby od razu zjeść – owoce, czekoladki, orzechy nerkowca. Kładzie te smakołyki na lodówce, a kiedy zgniją i nie da się już ich jeść, wkłada je sobie do ust i mówi: «Czemu wszyscy twierdzą, że to takie dobre? Co w tym dobrego?»". W ten sposób GaoLing dawała mi do zrozumienia, jak ciężkie ma życie.
Lecz pewnego miesiąca dostałam od GaoLing list, który nie zaczynał się od wylewania żalów.
“Dobre wieści – pisała. – Poznałam dwóch kawalerów i myślę, że powinnam wyjść za jednego z nich. Obaj są obywatelami amerykańskimi, urodzonymi w tym kraju. Według mojego paszportu z nową datą urodzenia, jeden jest starszy ode mnie o rok, a drugi o trzy lata. Wiesz, co to znaczy. Starszy uczy się, żeby zostać lekarzem, młodszy ma być dentystą. Starszy jest poważniejszy, bardzo inteligentny. Młodszy – przystojniejszy i ciągle żartuje. Bardzo trudno mi zdecydować, o którego względy mam zacząć się starać. Jak sądzisz?".
Tuż przed przeczytaniem listu skończyłam myć panią Inę drugi raz w ciągu godziny. Miałam ochotę wyciągnąć ręce przez ocean, mocno potrząsnąć GaoLing i krzyknąć: “Wyjdź za tego, który pierwszy będzie cię chciał. Jak możesz mnie pytać, na którego się zdecydować, kiedy ja się zastanawiam, jak mam przeżyć z dnia na dzień?".
Nie odpisałam GaoLing od razu. Po południu musiałam iść na ptasi targ. Panna Patsy powiedziała, że trzeba kupić Kuku nową klatkę. Zeszłam więc ze wzgórza i przeprawiłam się promem przez port na stronę półwyspu Koulun. Z każdym dniem panował tu coraz uciążliwszy tłok, z Chin bowiem przyjeżdżało coraz więcej ludzi.
“Wojna domowa jest z każdym dniem okrutniejsza – pisała do mnie Siostra Yu. – Toczą się krwawe bitwy, takie jak podczas wojny z Japonią. Jeżeli nawet masz dość pieniędzy na powrót do Pekinu, lepiej tu nie przyjeżdżaj. Nacjonaliści powiedzą, że jesteś komunistką, bo Kai Jinga nazywają teraz ich bohaterem, a komuniści powiedzą, że jesteś nacjonalistką, bo mieszkałaś w amerykańskim sierocińcu. Nie wiadomo, co gorsze, poza tym w każdym mieście po drodze jest inaczej".
Kiedy to czytałam, przestałam się zamartwiać, jak wrócić do Pekinu. Zaczęłam się niepokoić o Siostrę Yu i Nauczyciela Pana oraz jego nową żonę. Ich też każda ze stron mogła zaliczyć do wrogów. Idąc w stronę ptasiego targu, myślałam tylko o tym. I nagle poczułam na szyi tchnienie lodowatego wiatru, choć był ciepły dzień. Jak gdyby zjawił się za mną duch, pomyślałam. Szłam dalej, skręciwszy za róg, potem następny, ale wrażenie, że ktoś za mną idzie, stawało się coraz wyraźniejsze. Zatrzymałam się raptownie i odwróciłam. Jakiś mężczyzna powiedział: