Kiedy przyjechałyśmy do Pekinu, przez okno pociągu zobaczyłam GaoLing, która po nas wyszła. Zmrużyła oczy, żeby się upewnić, czy to na pewno ja wysiadam z pociągu – Podeszła wolno z przerażeniem w oczach.
– Co ci się stało? – spytała. Jeszcze raz splunęłam krwią w chustkę. – Aj-ja! – krzyknęła, odskakując.
Pokazałam jej termos z odstraszającym pościg “japońskim sokiem". Potem zaczęłam się śmiać i nie potrafiłam przestać. Oszalałam z radości i ulgi.
– Cały czas umierałam z niepokoju, a ty sobie żarty stroisz – narzekała GaoLing.
Umieściliśmy dziewczynki w domach byłych uczennic. W ciągu następnych lat niektóre wyszły za mąż, inne zmarły, jeszcze inne przyjeżdżały odwiedzić nas jako przybranych rodziców. GaoLing i ja zamieszkałyśmy w pokojach z tyłu starego sklepu z tuszem w Dzielnicy Glazurowania Naczyń. Zabrałyśmy ze sobą Nauczyciela Pana i Siostrę Yu. Co do męża GaoLing, wszyscy mieliśmy nadzieję, że nie żyje.
Oczywiście, złościłam się nad wyraz, że właścicielem sklepu jest rodzina Changów. Od śmierci Drogiej Cioci nie myślałam zbyt często o trumniarzu. Teraz rozkazywał nam sprzedawać więcej tuszu, sprzedawać szybciej. Człowiek, który zabił mojego dziadka i ojca, który przysporzył Drogiej Cioci tylu cierpień, że zrujnowała własne życie. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli szuka się odwetu, należy być blisko osoby, którą chce się zniszczyć. Postanowiłam zamieszkać w sklepie, bo tak było praktyczniej. Tymczasem mogłam obmyślać plany zemsty.
Na szczęście ojciec Changa nie niepokoił nas za bardzo w sprawach interesu. Tusz sprzedawał się dobrze, o wiele lepiej niż przed naszym przybyciem. Dlatego że ruszyłyśmy głową. Była wojna. Kto miał tyle spokoju i czasu, by trzeć tusz, medytując nad tym, co ma napisać? Zauważyłyśmy też, że rodzina Changów obniżyła jakość składników, więc pałeczki i kostki łatwo się kruszyły. To Nauczyciel Pan podsunął pomysł, żeby robić tusz błyskawiczny. Starłyśmy tani tusz, zmieszałyśmy z wodą i nalałyśmy do małych słoiczków, które kupiłyśmy za grosze od podupadającej apteki.
Nauczyciel Pan okazał się bardzo dobrym sprzedawcą. Miał maniery i charakter pisma starego uczonego, co pomagało przekonać klientów o doskonałej jakości naszego błyskawicznego tuszu, choć w rzeczywistości wcale nie był tak wyśmienity. Jednak aby zademonstrować jego walory, Nauczyciel Pan musiał bardzo uważać, żeby nie pisać niczego, co mogło zostać zinterpretowane jako antyjapońskie lub profeudalne, chrześcijańskie lub komunistyczne. Nie było to proste zadanie. Kiedyś postanowił pisać o jedzeniu. Na pozór nie kryło się w tym żadne niebezpieczeństwo. Napisał więc “Rzepy smakują najlepiej z marynaty", GaoLing jednak niepokoiła się, czy nie zostanie to odczytane albo jako obelga dla Japończyków, albo przymilanie się Japończykom, ponieważ rzepa jest podobna do rzodkwi, japońskiego przysmaku. Nauczyciel Pan napisał więc: “Ojciec, Matka, Brat, Siostra". Siostra Yu powiedziała, że wygląda to jak lista osób, które zginęły, i dlatego może oznaczać protest przeciw okupacji.
– To może być także przejaw sentymentu wobec konfucjańskich zasad rodzinnych – dodała GaoLing. – Chęć powrotu do czasów cesarskich.
Wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo, w słońcu, gwiazdach, kierunkach wiatru, bo każdego z nas niepokoiły różne skojarzenia. Każda liczba, kolor i zwierzę miały złe znaczenie. Każde słowo mogło brzmieć podobnie do innego. W końcu wpadłam na najlepszy pomysł, który został zaakceptowany. Napis brzmiał: “Proszę wypróbować nasz tusz błyskawiczny. Tani i łatwy w użyciu".
Podejrzewaliśmy, że wielu studentów uniwersytetu, kupujących nasz tusz, to komunistyczni rewolucjoniści, malujący plakaty propagandowe, które rozlepiano na murach w środku nocy. Plakaty głosiły: “Walczmy razem". Rachunki prowadziła Siostra Yu i nie była zbyt surowa, gdy biedniejsi studenci mieli za mało pieniędzy, żeby zapłacić za tusz.
– Zapłać, ile masz – mówiła. – Student musi mieć zawsze dość tuszu do nauki.
Siostra Yu dbała także, abyśmy mieli pieniądze dla siebie i aby ojciec Changa nie zauważył, że brakuje jakiejś sumy.
Kiedy w 1945 roku skończyła się wojna, nie musieliśmy się już przejmować ukrytymi znaczeniami słów, które mogły nam przysporzyć kłopotów z Japończykami. Na ulicach przez cały dzień wybuchały petardy i panował nastrój nerwowej radości. Z dnia na dzień w mieście zaczęli się tłoczyć sprzedawcy najwymyślniejszych smakołyków i wróżbici, głoszący tylko najlepsze wiadomości. GaoLing uznała, że to dobry dzień, by zapytać o swój los. Razem z Siostrą Yu postanowiłyśmy jej towarzyszyć.
Wróżbita, którego wybrała GaoLing, umiał pisać trzy różne słowa równocześnie trzema pędzelkami, które trzymał jedną ręką. Jeden pędzelek spoczywał między czubkiem jego kciuka a palcem. Drugi trzymał u nasady kciuka. Trzeci miał przypięty do zgięcia przegubu.
– Czy mój mąż nie żyje? – zapytała go GaoLing.
Byłyśmy zaskoczone taką bezceremonialnością. Wstrzymałyśmy oddech, gdy wróżbita napisał naraz trzy znaki: “Powrót Strata Nadzieja".
– Co to znaczy? – odezwała się Siostra Yu.
– Za następną niewielką ofiarę – odrzekł wróżbita – niebiosa pozwolą mi wyjaśnić.
Ale GaoLing powiedziała, że tyle jej wystarczy, i poszłyśmy dalej.
– Nie żyje – oznajmiła nam GaoLing.
– Dlaczego tak uważasz? – spytałam. – Wiadomość może też oznaczać, że żyje.
– Wynika z niej jasno, że mam stracić nadzieję na jego powrót.
– Może też znaczyć, że wróci do domu i wtedy my stracimy nadzieję – zasugerowała Siostra Yu.
– Niemożliwe – odparła GaoLing, ale dostrzegłam na jej czole zmarszczkę zwątpienia.
Nazajutrz po południu siedzieliśmy na podwórku sklepu, rozkoszując się nowym poczuciem swobody, gdy nagle usłyszeliśmy wołanie:
– Hej, myślałem, że nie żyjesz!
Jakiś mężczyzna patrzył na GaoLing. Miał na sobie wojskowy mundur.
– Po co przyszedłeś? – zapytała GaoLing, wstając z ławki. Mężczyzna prychnął.
– Mieszkam tu. To mój dom.
Wiedzieliśmy już, że to Fu Nań. Pierwszy raz ujrzałam człowieka, który mógł zostać moim mężem. Był potężny jak jego ojciec, o długim i szerokim nosie. GaoLing wstala, wzięła jego tobołek i poprosiła, żeby usiadł. Traktowała go z wyszukaną grzecznością, jak nieproszonego gościa.
– Co się stało z twoimi palcami? – zapytała. Brakowało mu małych palców u obu dłoni. Z początku wydawał się zmieszany, ale po chwili wybuchnął krótkim śmiechem.
– Jestem przeklętym bohaterem wojennym – powiedział. Obrzucił nas przelotnym spojrzeniem. – Kto to jest?
GaoLing przedstawiła nas, mówiąc, co każde z nas robi w sklepie. Fu Nań kiwał głową, po czym wskazał Siostrę Yu.
– Tej nie będziemy już potrzebowali. Sam zajmę się pieniędzmi.
– To moja przyjaciółka.
– Ja teraz mówię! – Zmierzył GaoLing wściekłym spojrzeniem, a kiedy nie odwróciła oczu, powiedział: – Och, wciąż ta sama zła żmija. Odtąd będziesz się mogła kłócić z nowym właścicielem sklepu. Przyjeżdża jutro. – Rzucił dokument opatrzony mnóstwem czerwonych pieczęci z nazwiskami.
GaoLing chwyciła papier.
– Sprzedałeś sklep? Nie miałeś prawa! Nie możesz kazać naszej rodzinie pracować dla kogoś innego. A dług – dlaczego jest jeszcze większy? Coś ty zrobił, przegrał te pieniądze, przejadł, przepalił, co?
– Idę teraz spać – rzekł. – A kiedy się obudzę, nie chcę widzieć tej garbatej kobiety. Jej widok działa mi na nerwy. – Machnął ręką, powstrzymując dalsze protesty. Odszedł i po chwili poczuliśmy woń opiumowego dymu.
GaoLing zaczęła przeklinać.
Nauczyciel Pan westchnął.
– Przynajmniej wojna się skończyła, więc możemy sprawdzić, czy nasi przyjaciele ze szkoły medycznej nie słyszeli o jakichś pokojach, do których moglibyśmy się wcisnąć.
– Nigdzie nie idę – oświadczyła GaoLing.
Jak mogła tak mówić po tym, co opowiedziała mi o mężu?
– Chcesz zostać z tym demonem? – wykrzyknęłam.
– To sklep naszej rodziny. Nie mogę stąd odejść. Wojna się skończyła i jestem gotowa walczyć o naszą własność.