Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ciocia Gal i wuj Edmund przyprowadzili swoją przyjaciółkę z Portland, starszą panią w grubych okularach, która zapytała Ruth o pracę.

– Jestem współpracownikiem literackim – powiedziała Ruth.

– Dlaczego mówisz takie rzeczy? – zbeształa ją LuLing. – To źle brzmi, jak zdrajca i szpieg.

Wtedy ciocia Gal wyjaśniła autorytatywnie:

– Ruth jest współautorką książek, jedną z najlepszych w tej branży. Znasz takie książki, gdzie na okładce jest dopisek “opowiedziane przez autora" – i tu nazwisko? To właśnie robi Ruth – ludzie opowiadają jej swoje historie, a ona zapisuje je dokładnie słowo po słowie. – Ruth nie zdążyła sprostować słów ciotki.

– Tak jak stenografki sądowe – powiedziała starsza pani. – Podobno muszą być bardzo szybkie i dokładne. Przeszła pani specjalne szkolenie?

Zanim Ruth otworzyła usta, by odpowiedzieć, ciocia Gal zaszczebiotała:

– Ruthie, powinnaś opowiedzieć moją historię! Jest pasjonująca, na dodatek zupełnie prawdziwa. Tylko nie wiem, czy będziesz mogła nadążyć. Bardzo szybko mówię!

Nagle wtrąciła się LuLing:

– Nie tylko pisze, dużo pracy! – Ruth poczuła wdzięczność za tę nieoczekiwaną obronę, dopóki matka nie dodała: – Poprawia też błędy!

Ruth uniosła wzrok znad notatek sporządzonych po konferencji telefonicznej z autorem “Duchowości Internetu" i wyliczyła sobie w myślach dobre strony swojego zajęcia. Pracuje w domu, nieźle zarabia i zyskuje uznanie przynajmniej w oczach wydawców oraz ludzi od public relations, którzy dzwonili do niej z mnóstwem pytań, gdy umawiali autorów na wywiady radiowe. Miała zawsze mnóstwo pracy w przeciwieństwie do niektórych niezależnych pisarzy, którzy wściekali się, gdy mieli na warsztacie kilka pilnych rzeczy naraz.

– Tyle pracy, sukces – mówiła ostatnio matka, kiedy Ruth powiedziała jej, że nie znajdzie czasu, żeby się z nią zobaczyć. – Nie ma wolnej chwili – dodała LuLing – za każdą minutę trzeba płacić. Ile mam dać, pięć, dziesięć dolarów, żebyś przyszła do mnie?

Prawda była taka, że Ruth w swoim przekonaniu nie miała zbyt dużo wolnego czasu. Wolny czas był najcenniejszy, by robić to, co się najbardziej lubi, lub przynajmniej żeby na chwilę zwolnić i przypomnieć sobie, dlaczego życie warte jest takiej gonitwy i co naprawdę daje szczęście. Jej wolny czas zwykle pożerały sprawy, które w danej chwili wydawały się najpilniejsze, a później okazywały się niepotrzebne. Wendy mówiła to samo:

– Pojęcie wolnego czasu już nie istnieje. Trzeba go zaplanować, określając wartość każdej chwili w dolarach. Jesteś pod ciągłą presją, żeby znać wartość odpoczynku, relaksu i wizyt w restauracjach, do których trudno się dostać.

Usłyszawszy to, Ruth przestała się dręczyć ograniczeniami czasowymi. To nie jej wina, że nie ma czasu, żeby robić to, co jest konieczne. Problem dotyczył wszystkich. Ale spróbuj to wytłumaczyć matce.

Wyciągnęła notatki dotyczące siódmego rozdziału ostatniej książki Agapi Agnos, “Prostowanie krzywych dróg dziecka", po czym wykręciła numer autorki. Ruth należała do niewielu osób, które wiedziały, że Agnos naprawdę nazywa się Doris DeMatteo i wybrała taki pseudonim, ponieważ agapi oznacza “miłość", a agnos odnosi się do niewiedzy, lecz ona przyjęła na swój użytek inną definicję – - znaczenie. Tak właśnie podpisywała własne książki “Miłość i Niewinność, Agapi Agnos". Ruth lubiła z nią pracować. Mimo że Agapi była psychiatrą, człowiek nie czuł się przy niej onieśmielony. Wiedziała, że jej urok polega przede wszystkim na sztuczkach (la Zsa Zsa Gabor, specyficznym akcencie, zalotności i inteligencji, którą skrzył się każdy jej wywiad w radiu czy telewizji.

W rozmowie telefonicznej Ruth omówiła rozdział o pięciu zakazach i dziesięciu nakazach dla zaangażowanych rodziców.

– Kochana – mówiła Agapi. – Dlaczego taka lista zawsze ma liczyć pięć i dziesięć pozycji? Nie zawsze mogę się ograniczyć to okrągłych liczb.

– Ludziom po prostu łatwiej zapamiętać rzeczy w zbiorach po pięć i dziesięć – odrzekła Ruth. – Czytałam na ten temat jakąś pracę. – Prawda, że czytała? – Pewnie ma to coś wspólnego z liczeniem na palcach.

– Rzeczywiście, to ma sens, moja droga! Wiedziałam, że musi być jakiś powód.

Odłożywszy słuchawkę, Ruth zabrała się do rozdziału zatytułowanego “Żadne dziecko nie jest wyspą". Włączyła taśmę z nagraniem rozmowy z Agapi.

– …Jedno z rodziców, rozmyślnie lub nie, narzuca małemu dziecku kosmologię… – Agapi zrobiła pauzę. – Chcesz coś powiedzieć?

Jaki mogła nadać sygnał, dzięki któremu Agapi się domyśliła, że ona chce dodać jakąś myśl? Ruth rzadko komuś przerywała.

– Powinnyśmy tu zdefiniować termin “kosmologia" – usłyszała własny głos. – Może damy przypis. Nie chcemy chyba, żeby ludzie myśleli, że jest mowa o kosmetyce albo astrologii.

– Tak, tak, dobra uwaga, moja droga. Kosmologia, sprawdźmy… to, w co wierzymy, podświadomie lub otwarcie i bezgranicznie, na temat działania wszechświata – chcesz coś dodać?

– Czytelnicy pomyślą, że chodzi o planety czy teorię Wielkiego Wybuchu.

– Jesteś taka cyniczna! No dobrze, sama sformułuj to wyjaśnienie, ale wspomnij coś na temat, jak każdy znajduje swoje miejsce w rodzinie, społeczeństwie, środowisku, z jakim się kontaktuje. Napisz o tych rozmaitych rolach i o tym, jak, zdaniem ludzi, ich nabywamy – czy decyduje przeznaczenie, fatum, szczęście, przypadek, własna determinacja, no wiesz, i tak dalej, i tak dalej. Aha, Ruth, moja złota, napisz to ślicznie i zrozumiale.

– Nie ma sprawy.

– Dobrze, załóżmy więc, że wszyscy rozumieją, co to kosmologia. Dalej mówimy, że rodzice poprzez swoje zachowanie, reakcje na codzienne zdarzenia, często przyziemne, przekazują dzieciom tę kosmologię. Zdaje mi się, że trochę nie nadążasz.

– Przykłady przyziemnych zdarzeń.

– Dajmy na to, posiłki. Być może obiad zawsze podaje się o szóstej, a mama drobiazgowo wszystko planuje, obiad jest pewnym obrzędem, ale nic się nie dzieje, żadnej rozmowy, chyba że kłótnia. Albo posiłki jada się na łapu – capu, o różnych porach. Dziecko może więc dorastać w przekonaniu, że albo dzień i noc są przewidywalne, choć nie zawsze przyjemne, albo że świat jest chaotyczny, szalony, czy rozwija się w niekontrolowany sposób. Niektóre dzieci radzą sobie doskonale, bez względu na wczesne doświadczenia. Z innych natomiast wyrastają dorośli, którzy przez całe życie wymagają bardzo, bardzo drogiej psychoterapii.

Ruth słuchała nagranego na taśmę śmiechu. Sama nie chodziła do terapeuty, w przeciwieństwie do Wendy. Pracując z wieloma terapeutami, stwierdziła, że są normalnymi, pełnymi słabostek ludźmi, którzy często sami potrzebują pomocy. Wendy ceniła sobie świadomość, że profesjonalista poświęca tylko jej osobie dwie godzinne sesje w tygodniu, Ruth natomiast nie potrafiłaby uzasadnić płacenia pięciuset dolarów za godzinę słuchania samej siebie. Wendy często mówiła, że przyjaciółka powinna się skonsultować z analitykiem w sprawie swojej obsesji liczenia wszystkiego. Ruth liczenie wydawało się jednak praktyczne, nie obsesyjne; pomagało zapamiętywać, wcale nie służyło odpędzaniu żadnych zabobonnych lęków.

– Ruth, kochana – ciągnął głos Agapi z taśmy. – Możesz zerknąć do teczki z napisem “Fascynujące przypadki" i wybrać stosowne przykłady do tego rozdziału?

– Dobrze. Zastanawiałam się, czy nie włączyć też części na temat kosmologii narzucanej przez telewizję jako sztucznego opiekuna. Proponuję, bo mógłby to być punkt odniesienia w wywiadach radiowych i telewizyjnych.

– Tak, tak, wspaniale! Jakie programy masz na myśli?

– Zaczniemy od tych z lat pięćdziesiątych, wiesz, “Howdy Doody", “Klub Myszki Mickey" aż do “Simpsonów" i “Miasteczka South Park"…

– Nie, moja droga, pytam, w jakich programach ja mogłabym wystąpić. “Sześćdziesiąt minut", “Dziś", “Charlie Rosę"… och, bardzo bym chciała się tam pokazać, ten facet jest taki seksowny…

Ruth zaczęła szkicować na podstawie notatek. Bez wątpienia Agapi zadzwoni do niej wieczorem, żeby spytać, co napisała. Ruth podejrzewała, że jest jedyną pisarką w tej branży, która sądzi, że wyznaczony termin to konkretna data.

10
{"b":"101394","o":1}