Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Utrzymywane w stanie śpiączki przez ponad dziewięćdziesiąt dni, do momentu wykrycia afery przez działaczy AsLive’u, były żywymi fabrykami hormonów, krwi, szpiku kostnego, istoty czarnej (…).

– W ten sposób – powiedział jeden ze współpracowników doktora Beaffona – wykorzystanie ludzkich zasobów stanie się bardziej racjonalne (…)”.

fragment artykułu „Jutro proces”, „Newsweek” 23/2085

– Z czego ty właściwie żyjesz, Ger? – Sandra usiadła naprzeciw niego, podparła dłońmi.

– Czyżby cię to interesowało? – zmrużył oczy, uśmiechnął się lekko – Może masz jakieś plany, co?

– Żadnych – parsknęła i teraz ona zmrużyła oczy. Był pewien, że jej jest z tym znacznie bardziej do twarzy niż jemu.

– Szkoda – mruknął – moglibyśmy po planować razem. Tak na serio, to mam jeszcze trochę forsy, po rodzicach i dostałem spadek… Będę coś kombinował. Na razie o tym nie myślę.

– Też sobie wybrałeś miejsce na nie myślenie. Merrywil. Dziura jakich mało.

– Tu jest spokój. I cisza.

– Nie wyglądasz na kogoś, kto w życiu pragnie jedynie spokoju.

– Pozory mylą.

Nie zrozumiała, spojrzała na niego zdziwiona. Z tym zdziwieniem wyglądała o wiele ładniej niż kiedy mrużyła oczy. A już wtedy była śliczna.

Tyson spojrzał na zegarek.

– Mały powinien już tu być.

– Koleżkę sobie znalazłeś.

– Dawno nie gadałem z przyjemniejszym facetem. – Wstał z fotela, wyjrzał przez okno baru.

Rynek był pusty, tylko dwóch wyrostków siedziało na ławce pod drzewami. Jednego z nich Tyson już widział, Swel, brat Plama. Drugiego nie znał. Po chwili pojawił się Robert. Szedł w stronę baru dosyć szybko i pewnie, tylko od czasu do czasu sprawdzał drogę swoją białą laską.

Gdy przechodził koło ławki, tamci dwaj wstali i zbliżyli się do niego. Tyson obserwował chłopców przez okno. Przez chwilę rozmawiali. A potem jeden z nich potrącił Roberta.

Tyson dopadł do drzwi.

Nie zauważyli go od razu. Swel drugi raz popchnął Roberta i krzyknął:

– Trup! Żywy trup!

W tej chwili zobaczył Tysona. Jeszcze raz trącił Roberta i rzucił się do ucieczki. Jego koleżka prysnął w przeciwną stronę. Tyson pognał za Swelem. Chwycił go za kurtkę o cisnął na ziemię.

– Posłuchaj, mały skurwielu! – Swel próbował wstać, więc Tyson kopnął go w bok. – Jeśli jeszcze raz coś takiego zrobisz, to skuję ci gębę. I rozbije ryj twojemu bratu. Uważaj skurwielu, bo nie powtórzę ci tego nigdy więcej. Rozumiesz skurwielu?! – postawił Swela na nogi. – Rozumiesz?!

W oczach chłopaka pojawiły się łzy. Tyson puścił go i odwrócił się do Roberta.

– Takiego! – krzyknął Swel i popędził przed siebie. Tyson złapał go bez trudu. Strzelił otwartą dłonią w czoło, aż ręka zabolała.

– I nigdy tak do mnie nie mów – poprawił z drugiej strony.

Wrócił do Roberta. Chłopiec stał po środku placu, zdezorientowany, nie wiedząc za bardzo, co się dzieje. Laska i torba, którą niósł, wypadły mu z ręki.

– Nic ci się nie stało Rob?

– Nie.

– Na pewno?

– Na pewno.

– To chodź, zjemy ciastka. Oni już cię więcej nie zaczepią.

Chwila milczenia.

– Ale wiesz co, Ger?

– No…

– Ja wiem, wiem, że oni mówili prawdę.

W drzwiach przepuścił Roberta, który pewnie poszedł do jednego ze stolików. Sandra patrzyła na Tysona z przerażeniem, w oczach miała łzy.

– Co ty zrobiłeś?!

– Ja?!

– Coś ty najlepszego zrobił?!

– O co chodzi?!

– Pobiłeś go! Pobiłeś mniejszego od siebie chłopaka, wiedziałeś, że jest słabszy i pobiłeś go!

– Gdyby był silniejszy, to on by mnie pobił – zrobił krok w jej stronę, ale cofnęła się natychmiast.

– Przestań!

– To ty przestań! Słyszałaś, co oni powiedzieli Robertowi?!

– Tak! Ale ty go normalnie pobiłeś, pobiłeś niepotrzebnie. Mówili mi, tak, mówili, a ja nie wierzyłam…

– Co?!

– Że siedziałeś, że siedziałeś za pobicie kogoś, czy za napad. Śmiałam się, Gerard i napad, nie to niemożliwe. Zobaczyłam się dzisiaj. Prawdziwego.

– Pleciesz bzdury dziewczyno! To nie o to chodzi. Tak, siedziałem, ale opowiem ci, wszystko ci opowiem. Posłuchaj mnie – znów ruszył w jej stronę.

– Nie! – jej głos przeszedł w płacz. – Idź stąd! Idź stąd natychmiast!

Nie odpowiedział. Podszedł do Roberta. Chłopiec siedział pochylony nad stołem, z zagryzionymi wargami, opuszczoną głową.

– Chodź, Rob – powiedział spokojnie Tyson. – Nie zjemy dzisiaj ciastka.

Robert wstał posłusznie, poszukał ręki Tysona. Chwycił mocno, palcami wbijając się w ramię mężczyzny. Tyson pogładził go po głowie, podniósł na ręce.

Wychodząc nawet na nią nie spojrzał.

Drzwi zatrzasnęły się. Tyson westchnął. Ciężko. Bardzo ciężko.

– Smutno ci? – spytał Robert.

– No.

– Wiesz co, ja mam dobry słuch, muszę mieć dobry słuch. I słyszałem wszystko. Pokrzyczy, popłacze, ale i tak cię lubi. To było w jej głosie.

– Powiem ci, Rob – Postawił chłopca na ziemi. – Chyba lubię cię coraz bardziej.

„Samuel Tyland, ur. 17 VIII 2026 w Norfolk, od 2046 członek Partii Postępu, od 2051 deputowany do Parlamentu, od 2055 do Senatu, przewodniczący Komisji Medycznej, od 2063 naczelnik Departamentu Zdrowia (…)

Samuel Tyland i jego partia byli głównymi propagatorami idei eutanazji. I to właśnie wtedy, gdy Partia Postępu objęła rządy w koalicji z Kongresem Pracy, udało się Tylandowi przeforsować Pierwszą Ustawę Eutanazyjną, zwaną też Pierwszą ustawę Tylanda. Koalicja tych dwóch partii utrzymywała się przy władzy przez dwanaście lat i w tym czasie zatwierdzono Drugą Ustawę Tylanda. W roku 2079 do sojuszu dołączyła Partia Demokratyczna, powstała Wielka Koalicja, w tymże roku przeforsowano Trzecią Ustawę…”

„Kto, gdzie, kiedy? – poradnik encyklopedyczny”

RTC, Paryż, 2081

Następnego dnia powędrował do niej z kwiatami.

Ale kiedy wszedł do baru i kiedy Sandra go zobaczyła, nie było w tym spojrzeniu niczego prócz niechęci. Wiedział, że kobiety potrafią grać, ale nie przypuszczał, że potrafią to robić aż tak dobrze.

Zbliżając się do niej, zrozumiał w jednej chwili, że Sandra nie gra. Cofnięcie dłoni, krok do tyłu, zaciśnięcie warg.

– Sandro…

– Ger – przerwała mu – Chcę wiedzieć tylko jedno…

– Tak?

– Czy to prawda?! – podetknęła mu pod nos kartkę, wydruk komputerowy.

– Skąd to masz? Sandra…

– Czy to jest prawda?! Tak, albo nie!

– Zrozum…

– Ger!

– Tak. To jest prawda.

– Więc wynoś się stąd! Wynoś, zabierz te kwiaty! Ty… Brzydzę się tobą! Trzech was było! Trzech! Zamęczyliście go dla pieniędzy! Trzech.

– Sandra!

– Wyjdź stąd! Ty tchórzu!

Kwiaty zostały na stole.

Drzwi trzasnęły, mało nie pękła w nich szyba.

Kopnięty kamień przeleciał cały plac.

Pusto.

„…W pewnym momencie stało się jasne, że gatunek skazany jest na degenerację biologiczną. Nie chodzi o jakieś świadome sformułowanie tej myśli. Chodzi o biologiczno-społeczne zjawisko, analogicznie choćby do marszu lemingów. Ogólnogatunkowa potrzeba, nieuświadomiona, atawistyczna, wypływająca z nie poznanych wciąż mechanizmów rządzących, powstawaniem, znikaniem i ewolucją gatunków (…).”

David Hope „Przetrwanie gatunków a eutanazja”

Zeszyty medyczne, rok 2080, tom II

Podniósł słuchawkę.

Tak, musiał to zrobić, musiał do niej zadzwonić, porozmawiać, musiał…

Stara, na czarno ubrana kobieta. Przyszła na rozprawę wezwana jako świadek. Odpowiedziała na wszystkie pytania, nie na wszystkie odpowiedziała do końca. Nic nie mówiła o ich długich, nocnych rozmowach, o słowach, które wtedy padały, o ich nienawiściach i miłościach. Mówiła zwięźle i sucho.

8
{"b":"101352","o":1}