Musiał do niej zadzwonić, musiała go zrozumieć.
Potem przez cztery lata przysyłała paczki. Cztery lata. Ani jednego listu.
Stara kobieta w czarnej sukni.
Matka Łatki.
Raz przyszła na widzenie, tydzień po rozprawie.
Powiedziała trzy słowa.
– Zdradziłeś ich, Gerard.
Odeszła.
Potem, przez cztery lata przysyłała paczki, choć przecież miał dość pieniędzy, choć wszystko mógł sam sobie kupić w kantynie. Kiedy wyszedł, próbował się do niej dodzwonić. Trzy razy nie zastał jej w domu, prosił o kontakt. Nie odezwała się.
„Zdradziłeś ich, Gerard”.
Tak.
Zdradziłeś ich i siebie.
Nie chciała z nim rozmawiać, choć kiedyś tak bardzo go lubiła. Teraz nie chciała go widzieć.
„Zdradziłeś ich, Gerard”.
Przestał dzwonić. Przestał myśleć.
Ale dziś… Dziś to znowu stało się ważne. W głosie Sandry był strach i obrzydzenie. Był bandytą, pokaleczył człowieka dla pieniędzy…
„Zdradziłeś ich, Gerard”.
Tak bardzo potrzebował słów.
Odłożył słuchawkę.
Sięgnął po butelkę.
„Humanitaryzm! Zawsze i wszędzie! Ale rozumiany nie tak jak przed laty. Nie jako zgoda na życie bez godności, bez radości, bez celu! My nie mamy prawa zmuszać do życia tych, którzy tego życia nie chcą. Nie możemy tworzyć dla nich więzienia na szpitalnych łóżkach, inwalidzkich wózkach, pod tlenowych namiotami, oplecionego kratami przewodów, strzeżonego policjantami elektronicznej aparatury. Nie!
Pozwólmy odejść tym, którzy tego pragną…”
Z przemówienia Samuela Tylanda,
X Kongres PP, Londyn 2065
Butelka była już prawie pusta.
„Zbudowany z ran”. Telepało się po głowie, Boże jak to się telepało. Te słowa, cudze nie własne, właśnie ze słów, zawsze cudzych, nie własnych poskładany był jego świat, ze słów, myśli i gestów, które ktoś kiedyś powiedział, wymyślił, zrobił. On tylko je, składał, to od tego faceta, to od tamtego, wszystko razem, do kupy, zmieszane w jeden koktajl, w jedno życie, w jednego człowieka. Ale przecież, tak sobie często powtarzał, ułożyć bukiety z kwiatów to też sztuka. Tak żeby ich kolory i kształty, liście i wstążki tworzyły układ piękny dla oka. To też sztuka.
Wierzył kiedyś, że stworzył dobry układ.
A potem wyparł się chłopców.
Dwa razy ich zgubił. Dwa.
Najpierw nie przyjechał na czas. To nie była jego wina, że chłopiec wyskoczył na jezdnię. Nie, nie jego. Ale to on nie podstawił samochodu.
Zabrakło Łatki. Jego śmiechu, śmiechu przy każdej okazji, jego gadania, wiecznego, ciągłego gadania. Smutku i tęsknoty za dziewczynami, które odchodziły, wierszy, które pisał, jego zaciętości. „Nie przebaczaj. Zaprawdę nie w twojej mocy jest przebaczać w imieniu tych, których zdradzono o świcie…” Łatka kochał ten wiersz. Pokochał go i Tyson.
Zabrakło Momoriona. Momorion się nie wahał, on nienawidził nienawiścią czystą i bezinteresowną. Nienawiścią okrutną. W przeciwieństwie do Łatki nie lubił świata. I świat nie lubił jego.
Dwadzieścia lat temu, w Instytucie Retmondzkim, sto kilkadziesiąt ludzkich zarodków poddano eksperymentowi genetycznemu. Dwadzieścia z nich zabito w dwa tygodnie później, następne dwadzieścia po czterech miesiącach, wiele umarło w inkubatorach. Pozwolono się urodzić szesnaściorgu dzieciom. Jedenaścioro z nich zmarło w ciągu dwóch miesięcy. Dwoje zabito na mocy Drugiej Ustawy Tylanda. Troje przeżyło. Jednym z tej trójki był Momorion. Gdy eksperymentatorzy przestali go potrzebować, przyznano mu sporą rentę i pozwolono żyć normalnie. Żyć.
Skórę na twarzy miał zawsze napiętą, zawsze białą. Palce ze zniekształconymi paznokciami dziwnie krótkie. Bezwłose ciało. Wypchnięta do przodu klatka piersiowa.
Kiedy założył perukę i luźny sweter wyglądał prawie jak normalny chłopak.
Tyson poznał go w liceum. Zaprzyjaźnili się. W rok później dołączył do nich Łatka. Potem dorośli.
Momorion był pełen nienawiści. Łatka przerażony wobec tego, co działo się wokół. Tyson łączył w sobie te dwa uczucia, być może po porostu pożyczył je sobie od chłopców, tak jak wiele innych rzeczy. Wszyscy trzej pragnęli sprawiedliwości. Wszyscy trzej rozumieli, że nikt jej nie wymierzy. Że oni muszą to zrobić. Pracowali na zimno.
Żyli normalnie. Opowiadali sobie kawały, grali w koszykówkę, jeździli na rowerach, chodzili na balangi, uczyli się, kochali. Nie mieli farta do dziewczyn. Momoriona po prostu unikały. Łatka był zbyt otwarty, szczery, nie umiał grać, podawał się na tacy, sam właził pod babski but. Więc go kiwały. Tyson miał parę dziewczyn, jednak nie spotkał dotychczas takiej, z którą chciałby być naprawdę. W sumie to i lepiej.
Butelka już pusta. Tyson wstał, powoli podszedł do barku, wyjął drugą, a potem jeszcze trzecią, żeby już nie musieć wstawać.
I teraz ta dziewczyna… Teraz. Gdy stwardniał i skamieniał, przestał czuć i myśleć, gdy stracił pamięć. Po to by zapomnieć i po to by się nie dać w pudle. I teraz ta dziewczyna. Przypomniała mu, rozdarła pancerz i przypomniała. Nie miała do tego prawa! Dlaczego jej na to pozwolił?! Dlaczego sobie na to pozwolił?!
Kiedy po wszystkim zakuto go w kajdanki, otępiałego z rozpaczy, bezwolnego, bezmyślnego, szedł jak automat, patrzył jak automat i nie myślał. Trwał. Ich nie było. Nie było chłopców i wtedy, razem z nimi, zginął i on. Przestali do niego mówić, więc on nie mówił do nich. Tak jak woda krążąca w zamkniętym układzie rur i naczyń. Gdy jedno z nich pęka, wylewa się i w końcu nie pozostaje ani jedna kropla. Tak i od niego wraz z chłopcami odeszło wszystko to, czym żyli, co robili, i czuli.
I zdradził ich.
Adwokat przedstawił sprawę jasno.
Wiesz na kogo podnieśliście rękę, ale to nie jest istotne, ważne jest, że postanowiliście podnieść rękę na system. Partii Postępu i rządowi nie jest teraz potrzebny rozgłos. Potrzebują spokoju, potrzebują ciszy, bierności, apatii. Już AsLive robi dużo szumu. Co będzie, gdy i za was weźmie się prasa? Oni przedstawili mi, jako twojemu adwokatowi, propozycję.
Mogą podciągnąć cię pod terroryzm. Wtedy dostaniesz piętnaście, to dolna granica, albo dwadzieścia, albo postarają się szczególnie i wtedy dostaniesz trzydzieści. Ale oni nie chcą takich terrorystów. Nie chcą idei. Idea psuje kalkulację. Idea stwarza grupę, rodzi proroków i herosów. Oni nie chcą męczenników. Jeśli się uprzesz, nic na to nie poradzę. Ale dostaniesz trzydzieści. Jednak oni spreparowali legendę. Zrobiliście napad rabunkowy. Szantaż, wymuszenie kodu bankowego, forsa. Za to grozi ci góra piętnaście. Ty jednak nie byłeś bezpośrednim wykonawcą, tylko kierowcą. Kiedy twoi kumple szatkowali faceta na górze, ty siedziałeś w samochodzie. Może w ogóle nie wiedziałeś, że twoi kolesie są pod bronią, że mają ostre naboje… Dostaniesz sześć. Po czterech wyjdziesz za dobre sprawowanie.
Nie, nie bój się, nic ci nie grozi, aż tak ważny nie jesteś, żeby cię sprzątnąć, nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Ze strony Tylanda też ci nic nie grozi. To polityk, potrafi powściągnąć swój gniew. Zresztą… Tyland też nie jest u nich najważniejszy.
No więc, Gerardzie? Chcę, żebyś zrozumiał jedno. Będę cię bronił, niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiesz. Ale to, co ja zrobię, nie ma w tym procesie większego znaczenia.
Sprzedał się.
Sprzedał się za powietrze, dom i słońce, za las, za morze, za lata wolności…
Choć nie o tym wtedy myślał. O czym wtedy myślał? O czym wtedy…? O czym…?
Nie, ona nie ma prawa pytać, nie ma prawa oskarżać. Kto jej podsunął kartkę? To przecież poufne informacje. Pewnie ten pieprzony gliniarz. Jak jej powiedzieć, wytłumaczyć… Tłumaczyć się, nie, czemu to on ma się tłumaczyć, zresztą, przecież prawda jest tysiąckroć gorsza od tego kłamstwa. Nie, nie będzie ni mówił.
Pamiętasz drwala stojącego u wrót raju, przyciskającego do piersi siekierę, powtarzającego wciąż „Nie oddam, nie oddam”. Nie możesz ustąpić, nie ustąpisz.