Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nic, nic – wyszeptał Tyson, poczuł dreszcze przebiegające przez całe ciało i ulgę, ulgę… Robert był bezpieczny!

Mógłby uściskać cały świat. Najchętniej zacząłby od tej pielęgniarki.

Dlaczego te fartuszki są tak opięte? Zdecydowanie należało przystąpić do działania.

– Hej, panie Tyson – dostrzegła ruch jego ręki, cofnęła się, musiała być przyzwyczajona. – No nie, wracamy do zdrowia. Ciekawe, co by na to powiedziała ta dziewczyna?

– Dziewczyna?

– Dzwoni co godzinę.

– Dziewczyna… Czy może ją pani zawiadomić, że już jestem na nogach.

– Ciekawe na czyich. Oczywiście, że mogę, ale i tak najpierw czeka pana rozmowa z policją.

– Ja mogę już.

– Taki pan mocny? Spytam lekarza.

– Będę czekał.

Wyszła. A świat nie był już zmętniały i nie pachniał szpitalem

Był śliczny.

Rozmowa z policjantem z Giverin nie trwała długo. Bo i Tyson powiedział niewiele.

Wszedł do domu Hogena, drzwi były otwarte, chciał pogadać o wykupie Roberta. Dostał w łeb. Nic nie pamięta.

Natomiast porwanie chłopca… No cóż, zdaje sobie sprawę, że popełnił przestępstwo. Wynajmie adwokata, będzie liczył na łagodny wyrok, można to zrobić. Zdaje się, że policjant go zrozumiał, sam sporo Tysonowi opowiedział.

Po tym jak skuł ryje chłopcom Hogena i pojechał do Prinetownm, Jack poszedł do „Billa”. Sandra nie chciała z nim gadać, wtedy do knajpy zaszedł Olczoj. Dowiedział się, że Hogen skądś zdobył dane o Tysonie i tylko część z nich podsunął dziewczynie. Opowiedział więc Sandrze wszystko, co sam wiedział, co miał w otrzymanym z centrum dossier Tysona.

Dziewczyna w ryk.

Hogen się wściekł i zaczął awanturować.

Olczoj odholował go do domu, krążył po mieście czekając na Tysona. Co jakiś czas zaglądał do „Billa” i uspokajał Sandrę. I za którymś tam kursem zobaczył samochód Tyson przed willą Hogena. Wszedł do środka.

Hogen okładał pałką leżącego już w bezruchu na ziemi Gerarda. Jack był naćpany. Kiedy zobaczył Olczoja, rzucił się na niego. Złamał mu rękę, Olczoj sięgnął po broń, uzbrojony w pałkę Hogen znów runął na niego. Olczoj z niesprawną ręką, nie mógł ani się bronić, ani uciekać. Myślał, że Tyson nie żyje. Strzelił. Po czym wyszedł na dwór i zameldował o wszystkim, ścigającym Tysona policjantom.

Robert nie miał już prawnego opiekuna. Aby skierować go na zabieg, trzeba było wykonać parę działań administracyjnych. A już po dwóch godzinach wpłynął wniosek o adopcję.

Policjant wyszedł włączając przedtem, na prośbę Tysona, stojące obok łóżka radio.

Tyson leżał w bezruchu. Myślał o wszystkim, co usłyszał, co czuł, co wiedział. O policjancie, któremu kiedyś nawymyślał, a który okazał się przyjacielem, o Jacku Hogenie, który już nie żył, o Robercie, który żył będzie, choć gdzieś tak daleko, o debilnej muzyce brzdąkającej w radiu, o swoich żebrach, o złamanej ręce, przy której Olczoj musiał się pewnie trochę napracować i myślał o tym wszystkim, ale co chwila jego myśli kierowały się zdecydowanie ku pewnej osobie.

Ku dziewczynie, która co godzinie dzwoniła do szpitala. Znał tylko jedną dziewczynę.

Dziewczyna weszła do jego pokoju. Położyła kwiaty na stoliku, usiadła na łóżku i pocałowała go.

I to jemu zabrakło oddechu.

Ale oddech wracał szybko.

Z tym, że wtedy Sandra odsunęła się, usiadła na samym skraju łóżka.

– Dosyć, musisz zbierać siły.

– Ja już jestem silny. Jak hipopotam. I kocham cię.

A potem gadali różne bzdury, a w pewnej chwili zaczęła go przepraszać, a potem on ją, a potem ona jego i trwałoby to jeszcze długo, gdyby muzyka w radiu nie urwała się i spiker nie podał daty.

– Sandi, który dzisiaj jest?!

– Mówili przecież. Siedemnasty. A co?

– Który?!

– Siedemnasty.

– Urodziny – szepnął i zamilkł.

– Co się stało?

– Urodziny skrzacie, Dzień Urodzin. Dzień Urodzin, rozumiesz?

– Nie!

– Urodziny – ciężko opadł na poduszkę. A więc jest, jest, tak chłopcy, wreszcie jest, nie skreślał tych ostatnich dni, bo nie mógł, ale nadszedł i jest, i będzie, i w końcu to musi nastąpić, to nastąpi…

– Co się stało? – Sandra się przestraszyła.

– Dzień Urodzin, Sandro.

– Czyich urodzin?

– Nie wiesz Sandi, naprawdę nie wiesz?

– Nie.

– Sandi, skrzacie, dzisiaj właśnie Samuel Tyland skończył sześćdziesiąt lat.

– Ładny wiek…

– Ładny? Nie rozumiesz?

– Nie.

– Zrozumiesz.

– Wiesz Ger, muszę ci coś powiedzieć – nagle zmieniła temat. – Coś ważnego.

– Tak?

– Ger, Robert jest już bezpieczny.

– Wiem.

– Ger, to ja adoptowałam Roberta.

Nie dotarła od razu.

– To ja…

Facet w radiu zaczął gadać wiadomości.

– Ger, to ja…

Patrzył na nią, o Boże, to niemożliwe, nigdy się tak nie kończy, niemożliwe, żeby wszystko było dobrze, dobrze do końca, do idiotycznego happy endu.

– Kocham cię.

„Uwaga, proszę państwa – spiker w radiu podniósł głos – wiadomość z ostatniej chwili. Jak informowaliśmy rano, senator Samuel Tyland skończył sześćdziesiąt lat. Reuter donosi, że do VI Oddziału Stanowej Służby Eutanazyjnej w Waszyngtonie wpłynął wniosek podpisany przez Agatę Moreau i Roberta Tylanda, dzieci senatora, jedynych spadkobierców jego majątku. Samuel Tyland po wypadku z roku 2082 roku podlega Trzeciej Ustawie Eutanazyjnej…

– Trzeciej Ustawie Tylanda – szepnęła Sandra – Więc to o to wam chodziło? O to?! Wiedzieliście, że jego pieniądze, jego majątek… Nie zabiliście go wtedy, ale wiedzieliście… Matko…

Tak, chłopcy – Tyson zamknął oczy – Tak chłopcy, mamy go, mamy tego pieprzonego skurwysyna. Pamiętasz, co mu wtedy powiedziałeś Momorion:

„Będziemy czekać, jesteśmy cierpliwi chłopcy. Będziemy czekać, każdy dzień przybliży cię do smugi, twoje dzieci, senatorze będą patrzeć na twoje pieniądze, a my będziemy czekać. I doczekamy się, prędzej czy później, wiesz o tym dobrze. Senatorze Tyland, zbije cię Ustawa Tylanda.

Przyszliśmy po ciebie.”

Boże, po co on to gadał, po co tak długo gadał?! Boże…

Skończyło się, wszystko się skończyło.

Tyson chwycił dłoń Sandry, czuł jej dłoń w swojej dłoni i drugą dłoń gładzącą jego włosy i myślał o chłopcu, który czeka na nich w domu i czuł jej dłoń w swojej dłoni i drugą, gładzącą jego włosy i czuł jej dłoń w swojej dłoni…

Życie przed nim było jak oprawiony w skórę brulion, do którego siada człowiek, by pisać szczęśliwe wiersze. Jego życie.

„Nie wiecie o co chodzi?

REUTER. „Dziś w sądzie stanowym w Kosson zapadł wyrok w sprawie doktora Beaffona (…).

Doktor Beaffon skazany został na trzy lata pozbawienia wolności z zawieszeniem.

W praktyce oznaczona to jego uniewinnienie.

W dniu dzisiejszym wpłynął no forum Parlamentu wniosek Partii Postępu w sprawie nowelizacji Trzeciej Ustawy Tylanda. Nowa Ustawa nie zabraniałaby…”

„Star News” 21 XI 2086

***

Autor dziękuje Zbigniewowi Herbertowi, Jackowi Kaczmarskiemu i Janowi Krzysztofowi Kelusowi za cytaty, które wykorzystał w niniejszym opowiadaniu.

***
Wstań I Idź - pic_2.jpg
16
{"b":"101352","o":1}