Литмир - Электронная Библиотека

Evan skinął głową.

– Daru ma rację, jesteś silniejszy.

Roland rozłożył ręce.

– Przeżyłem.

– Pogodziłeś się ze sobą. – Niebieskoszare oczy błagały o zrozumienie, gdy Adept dodał: – Przyszedłbym po ciebie, gdybym mógł. – Głos mu zachrypł. Roland nagle zdał sobie sprawę, że ta decyzja była równie bolesna dla Evana, jak i dla niego. Może nawet bardziej dla Evana, bo to on powinien być białym rycerzem i do jego obowiązków należało przychodzenie z pomocą.

– Hej, nie martw się. Naprawdę rozumiem. – Rzeczywiście zrozumiał. Wreszcie. Ścisnął lekko Evana za ramię, który popatrzył na niego z zaskoczeniem, wyczuwając nieobecny przedtem brak zahamowań.

– Z tym też się pogodziłeś? – spytał, uśmiechając się nieśmiało.

Roland również się uśmiechnął.

– Tak – odparł. – Pogodziłem się. – Pchnął lekko Evana w stronę wnęki sypialnej. – Porozmawiamy rano.

– Dobranoc, Rolandzie.

– Dobranoc, Evanie.

– Ten kawałek tutaj.

– Tamten tu.

– Czy to już cała ziemia?

– Chyba tak.

– Opiekacz do chleba z powrotem na chłodziarkę.

– Roślina się popsuła.

– To napraw.

– Nie umiem naprawić rośliny!

Roland nie był pewien, czy mu się to nie śni. Czuł, że leży na kanapie i ma nogi przykryte kocem, jednakże piskliwe głosiki docierające co jakiś czas do jego uszu były jak ze snu. Do rozstrzygnięcia wątpliwości wystarczyłoby pewnie otworzyć oczy, ale po prostu mu się nie chciało.

– Zamieć podłogę.

– Wypucuj opiekacz do chleba.

– Wypucuj wszystko.

– Teraz czysto, aż lśni.

Oczyma wyobraźni widział gromadę maleńkich ludzików ubranych jak Eroll Flynn w Robin Hoodzie.

– …lecz szewc i jego żona już więcej skrzatów nie ujrzeli – mruknął.

– O czym mamrocze bard?

– O sprawach bardów. Wracaj do roboty.

Rozdział dwunasty

– Rolandzie? To ty?

– Tak, to ja, wujku Tony. – Roland wszedł po czterech schodkach wiodących na półpiętro i zajrzał do kuchni. – Co robisz dziś w domu? Warsztat zamknięty?

– Nie. Twoją ciotkę znów wczoraj w nocy rozbolały plecy i muszę zawieźć ją do lekarza o jedenastej. Znalazłeś sobie nową dziewczynę? Zauważyłem, że ostatnio kilka razy nie nocowałeś w domu.

Zielone oczy, włosy czarne jak heban i smukłe, muskularne ciało spowite w atłas.

– Nie. To tylko ta praca, o której ci wspominałem.

Tony zmarszczył czoło i zamknął książkę, stukając w okładkę opuszkami palców.

– Chyba się nie zamieszałeś w jakieś nielegalne interesy?

– To nic nielegalnego, wujku. – Roland poczuł, jak kąciki warg podjeżdżają mu do góry, jakby chciał się uśmiechnąć. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie dodać: – Można bez wahania powiedzieć, że jestem po stronie Światłości.

– Po stronie światłości – parsknął Tony. Przyjrzał się bratankowi zmrużonymi oczami. – Niemniej wygląda na to, że dobrze ci to robi. Spoważniałeś trochę.

Roland westchnął. Nie zauważył tego. Z maleńkiego lustra w łazience spoglądała na niego ta sama twarz co zawsze – gdyby pominąć świeże draśnięcie spowodowane zwracaniem większej uwagi na profil w trakcie golenia. Dość miał już słuchania, jak bardzo wydoroślał, bo nie uważał się wcześniej za szczególnie dziecinną osobę.

– Lepiej już pójdę. Wpadłem tylko, żeby się przebrać.

– Zaczekaj chwilę. – Tony odchylił krzesło do tyłu i wziął ze stołu kopertę. – To przyszło do ciebie wczoraj. Wygląda, że od twojej śpiewającej przyjaciółki. – Podał mu list.

– Na to wygląda – przyznał Roland, spojrzał na stempel z Tulsa w Oklahomie i schował wąską kopertę do tylnej kieszeni dżinsów. – Przekaż cioci Sylvii, że życzę jej powrotu do zdrowia.

– Wrócisz dziś do domu na noc?

– Nie wiem.

– W każdym razie spróbuj się trochę przespać. Strasznie kiepsko wyglądasz.

Roland zatrzymał się na schodach i rzekł do wujka:

– Sądziłem, że twoim zdaniem ta praca mi służy.

– To, co kryje się we wnętrzu człowieka, nie ma nic wspólnego z tym, ile śpi.

Banał godny Evana, pomyślał Roland, i powiedział:

– Mówisz, jakbyś rozmawiał z jednym z moich przyjaciół. – Pomachał ręką i podszedł do drzwi.

– Zdaje się, że znalazłeś sobie mądrzejszych przyjaciół! – zawołał do niego Tony.

Roland roześmiał się i wciąż się uśmiechał, kiedy wsiadł do metra i wrócił do śródmieścia.

– Daru musi być nadal w mieście. – Roland odwiesił słuchawkę i pokręcił głową. – Tym razem rozmawiałem z automatyczną sekretarką, a nie z żywą osobą, ale wiadomość była ta sama. Oddzwoni po powrocie. Jest siedemnaście po dziewiątej. Zaczynam podejrzewać, że ta kobieta wyłącznie pracuje.

– Jej praca jest ważna – zauważył Evan. – Daru bez przerwy walczy z Ciemnością, dzisiaj musiało jej się powieść lepiej niż nam.

Tego dnia niczego nie dowiedzieli się o miejscu, gdzie Adept Mroku zamierzał otworzyć bramę. Przez cały ten długi i nużący dzień absolutnie nic nie zdziałali.

– Może moglibyśmy chronić osobę, która ma zostać poświęcona. – Roland wziął ananasową bułeczkę, którą Rebecca przyniosła z pracy, aleją odłożył. Wcale nie czuł głodu, jego umysł ciągle pracował. Poświęcenie. Ofiara. Trup.

– Jak? – oparł Evan, gładząc rękami włosy, które nie chciały leżeć na bokach. – Ma do wyboru pełne miasto ludzi. Jego jedynym kryterium jest niewinność. – Obaj mężczyźni spojrzeli na Rebeccę, która krzątała się po maleńkiej kuchni, szykując herbatę. – Ona jest jedyną osobą, którą potrafię na pewno obronić – dodał ciszej.

– Więc możemy tylko czekać?

– Czekać, aż on zacznie i mieć nadzieję, że zdołam go powstrzymać, zanim skończy. Tak.

– Czy będziesz mógł ocalić… – Roland umilkł na widok cierpienia w oczach Evana.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale… – Teraz Evan cichł powoli.

– Musi być coś, co moglibyśmy zrobić! – Roland uderzył z całych sił pięścią w kanapę. Harfa pod oknem zabrzęczała cicho niczym echo jego emocji.

Rebecca postawiła imbryk na stole.

– Moglibyśmy spytać o to panią Ruth. Ona wie wszystko.

Wcale w to nie wątpię, pomyślał Roland, przypominając sobie bezdomną kobietę pochylającą się nad nim, kiedy ocknął się w zaułku. Podniósł ręce.

– Gotów jestem spróbować. Lepsze to od siedzenia i czekania.

– Doskonale – zgodził się Evan, z wyraźnym wysiłkiem powstrzymując ręce od drżenia. – Pójdziesz porozmawiać z panią Ruth, która jest co najmniej mądrą kobietą, a ja zostanę tu w razie, gdyby Mrok ruszył do ataku, nim otrzymasz odpowiedź. Bo tu, w tym zaciszu, mogę najlepiej bronić mojej Pani. Nie dostanie jej, choćby nie udało mi się dokonać niczego więcej. – Zostaniesz ze mną, Pani?

Rebecca przeniosła wzrok z Rolanda na Evana i zmarszczyła czoło. Obawiała się, że pani Ruth może nie zechcieć rozmawiać z Rolandem, jeśli przyjdzie sam. Staruszka potrafiła być bardzo nieuprzejma. Jednak Evan chciał, żeby została, potrzebował jej, choć nie bardzo rozumiała, dlaczego.

– Jeśli Roland pamięta drogę – postanowiła wreszcie.

– Pamiętam, dziecino. – Podniósł Cierpliwość, oznajmił harfie, że wróci – odpowiedziała żałosnym ćwierknięciem, lecz wydawała się godzić z jego odejściem – i podszedł do drzwi.

– Zaczekaj! – Rebecca chwyciła słodką bułeczkę, przebiegła przez pokój i wcisnęła mu ją do rąk. – Czasami pani Ruth jest milsza, kiedy jej się coś przynosi.

– Dzięki, dziecino. – Mrugnął do niej, skinął głową Evanowi i wyszedł. Nie było potrzeby, żeby któreś z nich zalecało mu ostrożność.

Roland pojechał tramwajem do Spadiny, a potem autobusem na północ wzdłuż Spadiny do Bloor. Trzy roześmiane i rozgadane młode kobiety, które wsiadły do autobusu, rozpromieniły pojazd swą obecnością, pulchne niemowlę w nosidełku uśmiechnęło się błogo do niego. Zobaczył, jak nastolatek z zielonym irokezem ustępuje miejsca objuczonej zakupami starszej kobiecie o orientalnej urodzie, i doszedł do wniosku, że świat mimo wszystko jest wart ocalenia. Kiedy nucił cicho do taktu kołysania autobusu, nawet świadomość, że dzisiejszej nocy Ciemność może zgładzić następną osobę, nie mogła zepsuć mu humoru. Ostatnio dość przebywał w Mroku. Miał zamiar cieszyć się odrobiną Światłości.

50
{"b":"101351","o":1}