Литмир - Электронная Библиотека

Zrób pranie. Nie zapomnij jeść. Noś buty.

Roland nie wiedział, dlaczego te spisy tak mu przeszkadzają, ale tak było. Sprawiały wrażenie okropnie krępujących, co było śmieszne, bo jego matka zostawiała często jeszcze bardziej ścisłe wskazania dla jego ojca.

– Co by się stało, gdybyś nie postępowała zgodnie z nimi?

– Powiedzieli, że wróciłabym do zbiorowego domu. – Rebecca pociągnęła się za dolną wargę. – A ja nie chcę wracać.

– Dlaczego? – spytał delikatnie. – Czy byli dla ciebie niedobrzy?

– Nie. – Rebecca westchnęła, zdaniem Rolanda bardziej ze zmęczenia niż z jakiegoś innego powodu i przez ułamek sekundy na jej twarzy malowało się uczucie, którego nie potrafił odszyfrować. – Po prostu nigdy nie zostawiali mnie samej. – Odstawiła solniczkę na stół. – Co teraz zrobimy, Rolandzie?

– No cóż… hm… – Wykonał nieokreślony ruch w stronę bałaganu. – Sądzę, że złożymy o tym doniesienie.

Rebecca wydawała się zaniepokojona.

– O czym?

– Że ktoś włamał się do twojego mieszkania…

– Ach, o tym. – Uśmiechnęła się pobłażliwie i pokręciła głową. – To tylko ktoś próbował dostać się do Alexandra, bo wiedział, że on jeszcze nie umarł. Tom się tym zajął.

– Rebecco, Tom jest kotem.

– Tak. – Odczekała chwilę i kiedy przekonała się, że Roland nie ma nic innego do zaproponowania, powtórzyła: – Co teraz zrobimy, Rolandzie?

Zaczerpnął głęboko powietrza i powoli je wypuścił. Nie miał zielonego pojęcia.

– Daru uwierzyłaby mi, gdybyś ty też jej o tym powiedział.

Przez chwilę zastanawiał się nad oznajmieniem Daru, że nic nie widział. Jeżeli ta kobieta pracowała z Rebecca od dłuższego czasu, będzie wiedziała, że dziewczyna opowiada fantastyczne historie, będąc przekonana o ich prawdziwości – chociaż, biorąc pod uwagę to, co się stało dziś wieczorem, być może świat przyjmował zbyt wąską definicję prawdy. Daru podziękuje mu za udzielenie wsparcia Rebecce w chwili paniki i na tym zakończy się jego udział w tych groźnych i osobliwych wydarzeniach.

Spojrzał Rebecce w oczy i zauważył, że oprócz wszystkich dziwnych i magicznych rzeczy, w jakie wierzyła, wierzyła również w niego.

– Zadzwoń do Daru – powiedział, poddając się nastrojowi chwili i z zaskoczeniem stwierdzając, że sprawiło mu to przyjemność. – Potwierdzę wszystko, co jej powiesz. – Nie przypominał sobie, żeby do tej pory ktoś w niego wierzył.

Rebecca pokiwała głową, wyciągnęła stary telefon spod sofy i podłączyła go do gniazdka.

– Nie lubię tego hałasu, kiedy dzwoni – wyjaśniła na widok podniesionych brwi Rolanda.

– Wyciągam wtyczkę i wtedy przestaje.

Na słuchawce dostrzegł pasek białej taśmy klejącej, na której napisano numer widoczny z drugiego końca pokoju. Przypuszczał, że to numer Daru, i rzeczywiście – wydawało się, że Rebecca go wybiera. Zahaczył stopą o krzesło, przyciągnął je do siebie, usiadł i dotknął zatrzasków na pokrowcu gitary. Zawsze lepiej mu się myślało, kiedy grał. Jego palce nieświadomie rozpoczęły Red River Valley, pierwszy utwór, jakiego nauczył się grać. „Z tej doliny, powiadają, przybywasz…” Przyglądał się Rebecce przy telefonie i zastanawiał się, dlaczego są to jedyne słowa, jakie zapamiętał.

Rebecca zmarszczyła czoło, zaczerpnęła głęboko powietrza i zaczęła mówić wysokim, spiętym głosem.

– Nazywam się Rebecca Partridge i jest sobota wieczór, i on się nazywał Alexander, i okłamał mnie, ale potem umarł. Wciąż mamy nóż, ale nie wiemy, co zrobić, więc proszę, powiedz nam. – Przerwała, zwilżyła wargi i dodała: – Dziękuję. – Odłożyła słuchawkę.

– Automatyczna sekretarka? – domyślił się Roland.

– Aha. – Dziewczyna odłączyła telefon i wepchnęła go pod kanapę.

– A co, jeśli Daru zadzwoni?

– Nie będzie jej przez cały weekend. Tak powiedziała sekretarka. Co teraz zrobimy, Rolandzie?

Bardzo dobre pytanie, pomyślał Roland, brzdąkając w skali minorowej. Ponieważ nie ma zwłok, raczej nie mogą zawiadomić policji o zgonie. Jeśli się nad tym zastanowić, to nawet gdyby były, zgłoszenie tej śmierci mogłoby nie być najlepszym pomysłem. Dziwił się, z jakim spokojem to przyjmuje – „to obejmowało wywrócenie jego światopoglądu do góry nogami – i doszedł do wniosku, że poważny atak histerii czeka tylko na odpowiedni moment.

– Myślę, że poczekamy, aż Daru zadzwoni.

– Ja chcę zrobić coś już teraz – sprzeciwiła się Rebecca. – Alexander był moim przyjacielem i ktoś go zabił.

…i ktoś go zabił…

W umyśle Rolanda nareszcie zaświtało: mały człowieczek nie umarł po prostu, ale został zabity, zamordowany, wykończony, zlikwidowany ze szczególnym rozmysłem. Roland z wysiłkiem opanował swoje procesy myślowe.

– Myślę, że powinniśmy dowiedzieć się, kto to zrobił. – Ale jak?

Jakby idąc tym samym torem rozumowania, Rebecca wstała i oznajmiła:

– Pójdziemy do pani Ruth. Ona będzie wiedziała. Ona wie wszystko.

– Dlaczego więc od razu się do niej nie wybrałaś? – spytał Roland, odkładając gitarę.

– Bo ona nie poszłaby ze mną, a Alexander wtedy jeszcze nie był nieżywy.

– Cóż… – Roland wstał i wyprostował zdrętwiałe plecy. – Skoro pani Ruth wie wszystko, proszę bardzo, chodźmy do pani Ruth. Zabierzmy lepiej nóż. To nasza jedyna poszlaka. – Nawet zabawa w prywatnego detektywa była lepsza od siedzenia z tą plamą na łóżku, która mogła stanowić oskarżenie. Jeśli pani Ruth zna odpowiedź, całym sercem był za nią. Jak do tej pory, noc nastręczała wyłącznie pytania. Spojrzał na zegarek. Nie było jeszcze dziesiątej.

Rebecca przyniosła z maleńkiej łazienki ręcznik w kwiatki i zdołała owinąć nim nóż, nie dotykając go.

– Zabierasz gitarę? – spytała, wrzucając zawiniątko do czerwonej torby.

– Gdzie ja idę, tam i ona. Czy twój kot może wyjść na zewnątrz?

– To nie jest mój kot – oświadczyła Rebecca, wyjmując z szafki i stawiając na stole miseczkę z czerwonymi orzeszkami pistacjowymi. – Jest swoim własnym panem.

Tom lekceważył ich oboje i patrzył na drzwi. Kiedy zostały uchylone, wymknął się na zewnątrz i oddalił we własnych sprawach.

– Żegnajcie, złe wieści – mruknął za nim Roland i odsunął się na bok, żeby Rebecca mogła zamknąć mieszkanie.

Pod wieloma względami spacer do Bloor Street i pani Ruth okazał się dla Rolanda rewelacją. Nawet nie przypuszczał, że w pobliżu hałaśliwego serca miasta są ciche dzielnice mieszkaniowe, przez które prowadziła go Rebecca. Co więcej, dziewczyna rozmawiała ze stworzeniami, których istnienia nigdy nie podejrzewał – i basta. Drzewa i krzewy po drodze były domem nie tylko wiewiórek, a czerwone i złote ślepia wyzierające zza kratek ścieków nie były ślepiami szczurów i karaluchów.

Wymknął się z rąk czemuś, co przypominało nieco człowieka i siedziało na zwisającej nad chodnikiem najniższej gałęzi dzikiej jabłonki.

– Skąd one się biorą? – zastanawiał się, obserwując fruwające wokół latarni ulicznej stworzenia, które nie były ćmami.

– Mały ludek? Zawsze tu był.

– Och, doprawdy? Dlaczego więc nigdy przedtem ich nie widziałem?

Rebecca umilkła na chwilę.

– A czy kiedykolwiek się przyglądałeś? – spytała.

– Przyglądałem? – Machnął ręką w stronę cieni. – Dlaczego miałbym się przyglądać rzeczom, w które nie wierzę?

– Dlatego właśnie ich nie widziałeś.

– Ale teraz je widzę.

Uśmiechnęła się.

– Teraz się przyglądasz.

– Wcale nie, ja… – Jak mógł nie widzieć po niezaprzeczalnym fakcie śmierci skrzata? Jak mógł nie wierzyć? – Ja… Do diabła, co tu się dzieje? – Wskazał na większy od przeciętnego przydomowy trawnik, który falował jak porośnięte murawą wodne łóżko.

Rebecca zatrzymała się i przyjrzała mu się, przechylając głowę na bok i mrużąc lekko oczy w słabym świetle.

– Nie wiem – odpowiedziała wreszcie – czy powinniśmy się dowiedzieć.

– Nie! – Chwycił ją za ramię i pociągnął szybko za sobą. – Nie sądzę, żebyśmy powinni. Myślę, że lepiej nie mieć z tym nic wspólnego. – Trzymał ją, póki od tego miejsca nie dzieliły ich dwie przecznice oraz zakręt. Dopiero wtedy ją wypuścił. Rebecca miała dziwną minę i Roland żywił nadzieję, że nie gniewa się na niego.

5
{"b":"101351","o":1}