Литмир - Электронная Библиотека

„No, niczego tu nie zdziałam” – pomyślał Boulware.

– Czy ci faceci zadzwoniliby po nas, gdyby grupa przekroczyła granicę, gdy będziemy w Yuksekovej? – zapytał.

„Charlie” przetłumaczył i strażnicy zgodzili się. „W miasteczku jest hotel – powiedzieli – tam zadzwonią”.

Boulware, Ilsman, „Charlie” oraz dwóch synów kuzyna Mr Fisha wsiedli do dwóch samochodów i odjechali z powrotem do Yuksekovej.

Zameldowali się w najgorszym hotelu pod słońcem. Zamiast podłóg miał klepisko, łazienkę stanowiła dziura w ziemi pod schodami, a wszystkie łóżka znajdowały się w jednym pokoju. Gdy „Charlie Brown” zamówił jedzenie, przyniesiono je zawinięte w gazetę.

Boulware nie był pewien, czy postąpił właściwie opuszczając posterunek graniczny. Tak wiele rzeczy mogło się nie udać: wbrew obietnicy strażnicy mogli nie zadzwonić. Postanowił skorzystać z oferowanej przez konsulat pomocy i poprosił ich o załatwienie zezwolenia na przebywanie na granicy. Z jedynego w hotelu staroświeckiego telefonu zadzwonił pod otrzymany numer. Dodzwonił się, ale było źle słychać i obie strony miały kłopoty ze zrozumieniem się nawzajem. W końcu człowiek po drugiej stronie powiedział coś o oddzwonieniu i odłożył słuchawkę. Boulware stał przy ogniu, denerwując się. Po chwili stracił cierpliwość i postanowił wrócić na granicę bez zezwolenia. Po drodze złapali gumę.

Wszyscy stali na drodze, podczas gdy synowie zmieniali koło. Ilsman denerwował się.

– On mówi, że to jest bardzo niebezpieczne miejsce – wyjaśnił „Charlie”.

– Wszyscy ludzie to mordercy i bandyci.

Boulware nie był przekonany. Ilsman zgodził się zrobić to wszystko za ustaloną z góry zapłatę ośmiu tysięcy dolarów i Boulware podejrzewał teraz, że grubas szykuje się do podniesienia ceny.

– Zapytaj go, ile osób zabito na tej drodze w zeszłym miesiącu – polecił „Charliemu”.

Obserwował twarz Ilsmana, gdy ten odpowiadał.

– Trzydzieści dziewięć – przetłumaczył Charlie.

Wyglądało, że mówi poważnie. „Cholera – pomyślał Boulware – ten facet mówi prawdę”. Rozejrzał się wokoło. Góry, śnieg… Wzdrygnął się.

* * *

W Rezaiyeh, Rashid wziął jeden z „Range Roverów” i pojechał z hotelu z powrotem do szkoły zamienionej w kwaterę główną rewolucjonistów.

Zastanawiał się, czy zastępca przywódcy zadzwonił do Teheranu. Coburnowi nie udało się dostać połączenia poprzedniej nocy – czy rewolucyjne dowództwo mogło mieć ten sam problem? Rashid sądził, że prawdopodobnie tak. A w takim razie, jeśli zastępca nie dodzwonił się, to co postanowił? Miał tylko dwie możliwości: zatrzymać Amerykanów lub wypuścić ich bez sprawdzania. Facet mógłby czuć się głupio, pozwalając im odjechać w ten sposób – mógł nie chcieć, żeby Rashid wiedział, że organizacja tutaj jest taka beznadziejna. Postanowił działać tak, jakby było oczywiste, że telefon został wykonany i potwierdzenie nadeszło. Wjechał na dziedziniec. Zastępca stał tam, opierając się o „Mercedesa”. Rashid zaczął z nim rozmawiać o problemie przewiezienia przez miasteczko sześciu tysięcy Amerykanów w drodze do granicy. Ile osób można ulokować na noc w Rezaiyeh? Jak ułatwić ich odprawę na przejściu w Sero? Podkreślił, że ajatollah Chomeini wydał instrukcję, aby Amerykanie byli dobrze traktowani opuszczając Iran, bo nowy rząd nie chciał konfliktów ze Stanami Zjednoczonymi. Poruszył też sprawę dokumentów – może komitet w Rezaiyeh powinien wydać Amerykanom przepustki, upoważniające ich do przejścia przez Sero? On, Rashid, na pewno będzie potrzebował dzisiaj takiej przepustki, aby przewieźć tych sześciu Amerykanów. Podsunął zastępcy, aby wraz z nim udał się do szkoły i wydał dokument.

Zastępca zgodził się.

Poszli do biblioteki. Rashid znalazł papier i pióro. Podał je zastępcy.

– Co powinniśmy napisać? – spytał. – Chyba powinno to być, że osoba mająca ten list może przewieźć sześciu Amerykanów przez Sero. Nie, lepiej Barzagan i Sero, na wypadek, gdyby Sero było zamknięte.

Zastępca napisał.

– Może powinniśmy napisać, hm… „Oczekuje się, że wszystkie straże okażą jak największą pomoc i współpracę. Są całkowicie sprawdzeni oraz zidentyfikowani, a w razie potrzeby będą eskortowani”.

Zastępca napisał i złożył podpis.

– Może powinniśmy dodać Komitet Dowódczy Rewolucji Islamskiej? – podpowiedział Rashid. Zastępca zrobił to.

Rashid przyjrzał się dokumentowi. Wydawał się jakby niepełny, improwizowany. Potrzebne mu było coś, dzięki czemu wyglądałby bardziej oficjalnie. Rashid znalazł jakąś pieczątkę wraz z poduszeczką do niej. Przyłożył ją do listu. Potem przeczytał, co było na pieczątce: „Biblioteka Szkoły Religijnej, Rezaiyeh. Rok założenia 1344”. Włożył dokument do kieszeni.

– Powinniśmy chyba wydrukować sześć tysięcy takich przepustek, żeby wystarczyło tylko je podpisać – powiedział.

Zastępca skinął głową.

– Możemy o tym wszystkim porozmawiać szerzej jutro – mówił dalej Rashid. – Chciałbym teraz pojechać do Sero, aby na miejscu omówić sprawę z urzędnikami granicznymi.

– W porządku. Rashid wyszedł. Nic nie jest niemożliwe.

Wsiadł do „Range Rovera”. To był dobry pomysł, z jazdą do granicy – stwierdził: będzie mógł wybadać ewentualne kłopoty przed podróżą z Amerykanami.

Na przedmieściach Rezaiyeh ustawiono blokadę drogową, obsadzoną przez nastolatków z karabinami. Nie przeszkadzali Rashidowi, ale martwił się, jak mogą zareagować na szóstkę Amerykanów – wyraźnie swędziały ich ręce do użycia broni.

Dalej droga była czysta. Była to polna droga, ale dosyć gładka, i jechał całkiem szybko. Wziął jakiegoś autostopowicza i spytał go o przekroczenie granicy konno. „Żaden problem” – odparł podróżny. Da się zrobić i tak się składa, że jego brat ma konie.

Rashid przebył czterdziestomilową drogę w niewiele ponad godzinę. Zatrzymał swego „Range Rovera” na przejściu granicznym. Strażnicy byli w stosunku do niego nieufni. Pokazał im przepustkę napisaną przez zastępcę przywódcy. Wartownicy zadzwonili do Rezaiyeh i – jak powiedzieli – rozmawiali z zastępcą, który poręczył za Rashida.

Stał patrząc w stronę Turcji. Widok był przyjemny. Wszyscy przeszli liczne udręki właśnie po to, aby tu dotrzeć. Dla Paula i Billa miało to oznaczać wolność, dom i rodzinę. Dla wszystkich ludzi EDS miał to być koniec koszmaru. Dla Rashida oznaczało to coś innego – Amerykę.

Rozumiał mentalność członków kierownictwa EDS. Mieli silne poczucie obowiązku. Jeśli im pomogłeś, chętnie okazywali swoje uznanie, żeby wyrównać rachunki. Wiedział, że wystarczy mu poprosić, a zabiorą go z sobą do krainy jego marzeń.

Posterunek graniczny podlegał wsi Sero, położonej o pół mili w dół górskiej drogi. Rashid postanowił pojechać i zobaczyć się z przywódcą wioski, aby ustanowić przyjacielskie stosunki i przetrzeć szlak na później.

Właśnie wykręcał, kiedy po tureckiej stronie pojawiły się dwa samochody. Wysoki Murzyn w skórzanym płaszczu wysiadł z pierwszego z nich i podszedł do łańcucha na skraju ziemi niczyjej.

Serce Rashida zabiło mocniej z radości. Znał tego człowieka. Zaczął machać i krzyczeć.

– Ralph! Ralph Boulware! Hej, Ralph!

* * *

Czwartkowy poranek zastał Glenna Jacksona – myśliwego, baptystę i specjalistę od rakiet – w powietrzu nad Teheranem, w wyczarterowanym odrzutowcu. Jackson został w Kuwejcie po tym, jak wymyślili, że może to być droga ucieczki z Iranu dla Paula i Billa. W niedzielę, w dniu, w którym ci dwaj wydostali się z więzienia, Simons, za pośrednictwem Merva Stauffera, przesłał rozkazy, że Jackson ma jechać do Ammanu w Jordanie i tam spróbować wyczarterować samolot na lot do Iranu.

Jackson dotarł do Ammanu w poniedziałek i od razu przystąpił do pracy. Wiedział, że Perot poleciał do Teheranu z Ammanu wyczarterowanym odrzutowcem linii Arab Wings. Wiedział też, że szef Arab Wings, Akel Biltaji, okazał się pomocny, pozwalając Perotowi lecieć pod pretekstem przewozu taśm sieci NBC. Teraz Jackson skontaktował się z Biltajim i ponownie poprosił go o pomoc.

94
{"b":"101330","o":1}