Bill, podobnie jak Paul, był krępym, średniego wzrostu mężczyzną w wieku trzydziestu dziewięciu lat, ale na tym kończyło się podobieństwo. Paul miał ciemną cerę, gęste brwi, duży nos i głęboko osadzone oczy, w zwykłym ubraniu często brano go za Irańczyka, dopóki nie otworzył ust i nie przemówił po angielsku z nowojorskim akcentem. Bill miał płaską, okrągłą twarz i bardzo jasną cerę. Wyglądał na typowego Anglika.
Mieli ze sobą wiele wspólnego. Obaj byli rzymskimi katolikami, chociaż Bill był bardziej pobożny. Obaj lubili dobrze zjeść. Obaj odbywali praktykę inżynierską przy systemach komputerowych i podjęli pracę w EDS w połowie lat sześćdziesiątych. Bill w 1965, a Paul w 1966 roku. Obaj zrobili świetne kariery w EDS, ale Paul piastował wyższe stanowisko niż Bill, chociaż rozpoczął pracę rok później. Bill znał na wylot działalność służby zdrowia i świetnie umiał kierować ludźmi, lecz nie był tak dynamiczny i zawzięty jak Paul. Bill musiał zawsze wszystko starannie przemyśleć i zaplanować. Paul nigdy nie martwił się o Billa podczas ważnych wystąpień: Bill przygotowywał sobie każde słowo.
Dobrze im się razem pracowało. Kiedy Paul zanadto się śpieszył, Bill powstrzymywał go i zmuszał do zastanowienia. Kiedy Bill zbytnio zagłębiał się w szczegóły, Paul ponaglał go do działania.
Zawarli znajomość jeszcze w Stanach, ale tak naprawdę dobrze poznali się w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy. Kiedy Bill w marcu przybył do Teheranu, mieszkał u Paula, dopóki nie przyjechała jego żona, Emily, z dziećmi. Paul czuł się za niego odpowiedzialny: byłoby wstyd, gdyby Bill miał tu w Iranie kłopoty. Bill najbardziej ze wszystkich przejmował się zamieszkami i strzelaniną – może dlatego, że był tu od niedawna, a może z natury skłonny był martwić się. Kłopoty z paszportami potraktował znacznie poważniej niż Paul. Pewnego razu zaproponował nawet, aby obaj pojechali pociągiem do północno – wschodniego Iranu i przekroczyli granicę rosyjską. Nikt nie będzie przecież podejrzewał dwóch amerykańskich biznesmenów o zamiar ucieczki do Związku Radzieckiego.
Poza tym Bill bardzo tęsknił za Emily i dziećmi. Paul czuł się tu trochę winny, ponieważ to on ściągnął Billa do Iranu.
Ale ich kłopoty zbliżały się do końca. Dzisiaj spotkają się z panem Dadgarem i otrzymają z powrotem paszporty. Bill miał rezerwację na jutrzejszy samolot. Emily zamierzała wydać powitalne przyjęcie w sylwestra. Wkrótce wszystko to minie jak zły sen.
Paul uśmiechnął się do Billa.
– Możemy jechać?
– W każdej chwili.
– Zabierzmy Abolhasana.
Paul podniósł słuchawkę telefonu. Abolhasan był najstarszym rangą Irańczykiem zatrudnionym w EDS i uczył Paula irańskich metod prowadzenia interesów. Był synem wybitnego prawnika, ożenił się z Amerykanką i bardzo dobrze mówił po angielsku. Między innymi zajmował się tłumaczeniem kontaktów EDS na język farsi. Dzisiaj miał być tłumaczem Paula i Billa podczas spotkania z Dadgarem.
Zjawił się natychmiast w gabinecie Paula. Trzej mężczyźni wyruszyli. Nie zabrali ze sobą adwokata. Ambasada powiadomiła ich, że spotkanie to będzie zwykłą formalnością. Zabranie adwokata byłoby nie tylko bezcelowe, ale mogłoby urazić Dadgara i obudzić w nim podejrzenie, że Paul i Bill coś ukrywają. Paul chciał, żeby ktoś z ambasady był obecny podczas spotkania, ale Lou Goeltz odrzucił ten pomysł: wysłanie przedstawiciela ambasady na takie spotkanie byłoby sprzeczne z normalnym trybem postępowania. Goeltz poradził jednak Paulowi i Billowi, żeby wzięli ze sobą dokumenty potwierdzające datę ich przyjazdu do Iranu, oficjalne stanowiska oraz zakres obowiązków.
Podczas gdy samochód przedzierał się przez zatłoczone jak zwykle ulice Teheranu, Paul był nieco przygnębiony. Cieszył się wprawdzie, że wraca do domu, ale radość tę zatruwała świadomość porażki. Przyjechał przecież do Iranu, aby stworzyć tu filię EDS, a tymczasem musiał zwinąć interes. Jakkolwiek by na to patrzeć, pierwsza zagraniczna inwestycja firmy okazała się niewypałem. Nie było winą Paula, że irańskiemu rządowi zabrakło pieniędzy, niezbyt go to jednak pocieszało. Wymówki nie usprawiedliwią klęski.
Przejechali obsadzoną drzewami aleję Eisenhowera, szeroką i prostą, jak amerykańskie autostrady, skręcając na dziedziniec przed kwadratowym dziewięciopiętrowym budynkiem, odsuniętym od ulicy i pilnowanym przez żołnierzy z karabinami. Był to Urząd Ubezpieczeń Społecznych, podległy Ministerstwu Zdrowia i Opieki Społecznej. Tutaj miał powstać zalążek nowego irańskiego państwa dobrobytu. Tutaj rząd irański i EDS pracowały ramię w ramię, żeby stworzyć system ubezpieczeń społecznych. EDS zajmowała całe szóste piętro – tam również był gabinet Billa.
Paul, Bill oraz Abolhasan pokazali przepustki i weszli. Korytarze były puste i brudne, w budynku było zimno: znowu wyłączono ogrzewanie. Skierowano ich do gabinetu pana Dadgara.
Dadgar siedział za szarym stalowym biurkiem w małym pokoju o brudnych ścianach. Na biurku leżały notes i pióro. Przez okno Paul widział centrum informatyczne, które EDS budowała w pobliżu.
Abolhasan przedstawił wszystkich. Przy biurku Dadgara siedziała na krześle Iranka: nazywała się Nourbash i była tłumaczką Dadgara.
Wszyscy usiedli na zniszczonych metalowych krzesłach. Podano herbatę. Dadgar zaczął mówić w języku farsi. Głos miał cichy, raczej niski i całkowicie pozbawiony intonacji. Czekając na tłumaczenie Paul przyglądał mu się. Dadgar był niskim, krępym mężczyzną około pięćdziesiątki i z niewyjaśnionych powodów przypominał Paulowi Archiego Bunkera. Miał ciemną cerę i włosy zaczesane do przodu, jakby chciał ukryć łysinę. Nosił wąsy i okulary, ubrany był w ciemny garnitur.
Gdy Dadgar skończył, Abolhasan powiedział:
– Ostrzega, że ma prawo was aresztować, jeśli uzna wasze odpowiedzi za niezadowalające. Jeśli o tym nie wiedzieliście, możecie odłożyć przesłuchanie, żeby dać adwokatom czas na zebranie kaucji.
Paul był zdumiony tym oświadczeniem, ale przeanalizował je szybko, jak każdą inną handlową decyzję. „OK – pomyślał – w najgorszym razie facet nam nie uwierzy i będzie chciał nas aresztować, ale nie jesteśmy mordercami, wyjdziemy za kaucją w ciągu dwudziestu czterech godzin. Otrzymamy zakaz opuszczania kraju, będziemy musieli spotkać się z adwokatami i wyjaśnić sprawę, ale teraz jesteśmy w niewiele lepszej sytuacji”.
Popatrzył na Billa.
– Jak sądzisz?
Bill wzruszył ramionami.
– Goeltz mówił, że to zwykła formalność. Dadgar wspomniał o kaucji chyba po to, żeby przypomnieć nam o naszych prawach.
Paul przytaknął.
– Z pewnością nie chcemy odkładać przesłuchania.
– Więc skończmy z tym.
Paul odwrócił się do pani Nourbash.
– Proszę powiedzieć panu Dadgarowi, że żaden z nas nie popełnił przestępstwa i nie jesteśmy zamieszani w przestępstwo, mamy więc pewność, że nie zostaniemy o nic oskarżeni. Dlatego chcielibyśmy zakończyć to dzisiaj, żeby wrócić do domu.
Pani Nourbash przetłumaczyła.
Dadgar oświadczył, że chciałby najpierw przesłuchać
Paula na osobności. Billy ma wrócić za godzinę. Bill wyszedł.
* * *
Bill poszedł do swojego gabinetu na szóstym piętrze. Podniósł słuchawkę telefonu, wykręcił numer „Bukaresztu” i poprosił Lloyda Briggsa. Briggs był w firmie trzeci w hierarchii po Paulu i Billu.
– Dadgar mówi, że ma prawo nas aresztować – poinformował go Bill. – Może będziemy musieli złożyć kaucję. Zadzwoń do miejscowych adwokatów i dowiedz się, co to znaczy.
– Jasne – powiedział Briggs. – Gdzie jesteś?
– W moim gabinecie w ministerstwie.
– Zadzwonię do ciebie.
Bill odłożył słuchawkę i czekał. Groźba aresztowania była wręcz śmieszna – mimo powszechnej korupcji panującej w nowoczesnym państwie irańskim EDS nigdy nie dawała łapówek, żeby zdobyć kontrakt. A nawet gdyby były jakieś łapówki, Bill nie mógł z tym mieć nic wspólnego; zajmował się dostarczaniem produktu, a nie walką o rynek.