Литмир - Электронная Библиотека

Dla bezpieczeństwa odczekał, aż nastanie całkowita ciemność. Ubrany był w sportowy dres, tenisówki i ciemny płaszcz biznesmena. Samochód prowadził Keane Taylor.

Grupa ratownicza opuściła już dom Taylora. Taylor spotkał się już z Dadgarem twarzą w twarz. Dadgar zaczął sprawdzać archiwa EDS i możliwe – jak przypuszczał Simons, że przeprowadzi on w domu Taylora rewizję w poszukiwaniu dokumentów obciążających. Dlatego Simons, Coburn i Poche mieszkali teraz w domu Billa i Toni Dvoranchików, którzy wrócili do Dallas. Jeszcze dwóch członków oddziału przedostało się do Teheranu z Paryża: Pat Sculley i Jim Schwebach, para niewysokich zabijaków, wyznaczonych do osłony skrzydeł w pierwszym scenariuszu odbicia więźniów, teraz już bezużytecznym.

Tak jak zwykle w Teheranie, dom Dvoranchika stanowił parter piętrowego budynku. Na górze mieszkał właściciel domu. Taylor i grupa ratownicza pozostawili Perota sam na sam z Simonsem. Perot z obrzydzeniem rozglądał się po salonie. Bez wątpienia, kiedy mieszkała tu Toni Dvoranchik, dom był znakomicie utrzymany, ale teraz przebywało w nim pięciu mężczyzn, z których żaden nie dbał specjalnie o porządek. Było tu brudno i śmierdziało cygarami Simonsa.

Potężne kształty tego ostatniego spoczywały w fotelu. Wąsy mu się postrzępiły, a włosy urosły ponad miarę. Odpalał jedno cygaro od drugiego, jak zresztą zwykle. Zaciągał się głęboko i z lubością wdychał dym.

– Widziałeś nowe więzienie – powiedział Perot.

– No – burknął Simons.

– I co myślisz?

– O pomyśle zdobycia więzienia frontowym atakiem nie ma mowy.

– Tak mi się zdawało.

– Ale pozostaje kilka innych możliwości.

„Czyżby?” – pomyślał Perot.

– Po pierwsze – zaczął Simons. – Jak rozumiem, na terenie więzienia parkują samochody. Może udałoby się nam jakoś umieścić Paula i Billa w skrzyni i wywieźć stamtąd. W ramach tego planu, a może jako alternatywę wobec niego, możemy próbować przekupić czy zaszantażować tego dowodzącego więzieniem generała.

– To generał Mohari.

– Właśnie. Jeden z twoich irańskich pracowników dostarczy nam o nim wszelkich danych.

– Dobrze.

– Druga możliwość: zespół negocjacyjny. Jeśli uda się im załatwić umieszczenie Paula i Billa w areszcie domowym, czy czymś w tym rodzaju, możemy ich wyciągnąć. Niech Taylor i tamci chłopcy skoncentrują się na koncepcji aresztu domowego. Niech się zgodzą na wszystkie warunki Irańczyków, aby wydostać Paula i Billa z więzienia. Opracujemy nowy plan akcji zakładający, że będą oni musieli przebywać stale w domu, pod nadzorem Irańczyków.

Perot poczuł się lepiej. To potężny mężczyzna roztaczał wokół siebie atmosferę spokoju i zaufania. Kilka minut temu Perot był niemal bezradny, teraz zaś Simons spokojnie wyliczał nowe sposoby podejścia do problemu, tak jakby przeniesienie do nowego więzienia, problemy z kaucją i upadek legalnego rządu stanowiły niewielką trudność, a nie całkowitą katastrofę.

– Po trzecie – mówił dalej Simons – trwa tu teraz rewolucja. Jej przebieg można przewidzieć. Za każdym cholernym razem dzieje się to samo. Nie można z góry ustalić, kiedy to wszystko nastąpi, ale nastąpi prędzej czy później. A zawsze dochodzi do tego, że tłumy opanowywują więzienia i wypuszczają uwięzionych.

Perot był zaintrygowany.

– Czy tak jest naprawdę? Simons skinął głową.

– Oto te trzy możliwości. Oczywiście na tym etapie gry nie możemy wybrać jednej z nich; musimy przygotowywać się do każdej. Gdy tylko któraś z nich się nawinie, musimy mieć plan ewakuacji wszystkich z tego przeklętego kraju, jak tylko Paul i Bill znajdą się w naszych rękach.

– Tak. – Perot obawiał się o swój własny wyjazd, a przecież przerzut Paula i Billa będzie o wiele bardziej niebezpieczny. – Armia amerykańska obiecała mi pomóc…

– Jasne – odrzekł Simons. – Nie mówię, że cię nabierają, ale z pewnością mają na głowie ważniejsze sprawy od ciebie i nie liczyłbym na nich za bardzo.

– W porządku.

Była to kwestia, którą właściwie ocenić mógł tylko Simons, Perot był zadowolony, że może mu to pozostawić. Tak naprawdę, najchętniej zostawiłby wszystko Simsonowi, z pewnością najlepiej na świecie nadającemu się do tego zadania. Darzył go całkowitym zaufaniem.

– Co ja mogę zrobić?

– Wracaj do Stanów. Po pierwsze, grozi ci tu niebezpieczeństwo. Po drugie, jesteś mi potrzebny tam. Możliwe, że jeśli się wydostaniemy, to nie żadnym lotem rejsowym. Może w ogóle nie będzie to samolot. Będziesz musiał nas skądś zabrać – może z Iraku, może z Kuwejtu, Turcji czy Afganistanu. Trzeba to będzie zorganizować. Wracaj do domu i bądź w pogotowiu.

– OK – Perot wstał. Simons zrobił z nim to samo, co Perot robił ze swoim personelem: natchnął go mocą, by przejść jeszcze ten jeden kilometr, gdy wszystko wydawało się już stracone. – Wyjadę jutro.

* * *

Dostał rezerwację na rejs nr 200 British Airways do Londynu przez Kuwejt, na samolot odlatujący o godzinie 10.20 20 stycznia, czyli jutro.

Zadzwonił do Margot i poprosił, aby spotkała się z nim w Londynie. Chciał spędzić z nią kilka dni tylko we dwoje. Może potem, gdy ruszy akcja ratunkowa, nie będzie to już możliwe.

W przeszłości miło spędzali czas w Londynie. Zatrzymywali się w hotelu Savoy (Margot wolałaby Claridge, ale Perot go nie lubił: zbyt mocno tam grzali, a kiedy otwierał okno, nie dawał mu zasnąć hałas samochodów na Brook Street). Chodzili do teatru i na koncerty, a także do ulubionego nocnego klubu Margot -

„Annabel’s. Przez kilka dni mogli cieszyć się życiem. O ile wydostanie się z Iranu.

Aby zredukować do minimum czas, jaki musiał spędzić na lotnisku, do ostatniej chwili siedział w hotelu. Zadzwonił, aby się upewnić, czy lot będzie o czasie, i powiedziano mu, że tak.

Zgłosił się do rejestracji pasażerów kilka minut przed dziesiątą.

Rich Gallagher, który towarzyszył mu na lotnisko, poszedł pierwszy, aby się zorientować, czy władze zechcą się czepiać Perota. Gallagher robił już wcześniej podobne podchody. Wraz ze znajomym Irańczykiem, który pracował w PanAmie, poszedł do kontroli paszportowej niosąc dokumenty Perota. Irańczyk wyjaśnił, że są to papiery ważnej osobistości i poprosił o wcześniejsze sprawdzenie ich. Urzędnik za biurkiem uprzejmie przejrzał teczkę z luźnymi kartkami zawierającymi spis osób, których nie należy przepuszczać, i stwierdził, że pan Perot nie będzie miał problemów. Gallagher wrócił z dobrymi wieściami.

Perot w dalszym ciągu miał wątpliwości. Jeśli chcieli go zgarnąć, mogli sprytnie skłamać Gallagherowi.

Ugrzeczniony Bill Gayden, prezes EDS World, miał wkrótce przylecieć, aby przejąć kierownictwo zespołu negocjacyjnego. Gayden już raz opuścił Dallas, aby lecieć do Teheranu, ale zawrócił w Paryżu usłyszawszy ostrzeżenie Bunny Fleischaker, że nastąpią nowe aresztowania. Teraz, podobnie jak Perot, zdecydował się zaryzykować. Przyleciał w momencie, gdy Perot oczekiwał na rejs, mieli więc okazję porozmawiać.

W walizce Gayden miał osiem amerykańskich paszportów należących do pracowników EDS, którzy wyglądem przypominali choć trochę Paula lub Billa.

– Myślałem, że przygotowują im fałszywe papiery – powiedział Perot. – Nie można było znaleźć jakiegoś sposobu?

– Owszem, znaleźliśmy sposób – odrzekł Gayden. – Jeśli potrzeba szybko paszportu, należy zabrać całą dokumentację do sądu w Dallas, tam zapakować wszystko do koperty i zawieźć do Nowego Orleanu, gdzie wydają paszport. To zwykła koperta urzędowa zaklejona przylepcem, więc łatwo można ją otworzyć po drodze do Nowego Orleanu, wyjąć tamte zdjęcia, włożyć zdjęcia Paula i Billa – które mamy – zakleić na nowo kopertę i – hokus – pokus – mamy paszporty dla Paula i Billa na fałszywe nazwiska. Ale to niezgodne z prawem.

– Więc co zrobiliście zamiast tego?

– Powiedziałem wszystkim ewakuowanym, że potrzebne mi są ich dokumenty, aby załatwić przewiezienie rzeczy z Teheranu. Dostałem ze sto czy dwieście paszportów, po czym wybrałem osiem najlepszych. Wymyśliłem list od kogoś ze Stanów do kogoś innego tu, w Teheranie: „Przesyłam okazją te paszporty, o które prosił pan w celu załatwienia spraw z władzami imigracyjnymi”. To na wypadek, gdyby ktoś zapytał, po cholerę mi osiem paszportów.

58
{"b":"101330","o":1}