Dokładnie o ósmej telefon w budce zadzwonił. „Głębokie Gardło” powiedział Coburnowi, aby poszedł do położonego niedaleko hotelu Sheraton i usiadł w hallu czytając „Newsweeka”. Spotkają się tam i rozpoznają dzięki hasłu. „Głębokie Gardło” zapyta go: „Czy wie pan, gdzie jest Pahlavi Avenue?” Była przecznicę dalej, ale Coburn miał odpowiedzieć: „Nie, nie wiem. Jestem w mieście od niedawna”.
Dlatego właśnie Jay Coburn czuł się jak szpieg z filmu.
Zgodnie z radą Simonsa miał na sobie długi, podniszczony płaszcz, nazwany przez Taylora płaszczem „Maskotki Michelina”. Dzięki temu miało się okazać, czy „Głębokie Gardło” spróbuje go przeszukać. Jeżeli nie, będzie mógł przy następnych spotkaniach schować pod płaszczem magnetofon i nagrać rozmowę.
Przerzucał kartki „Newsweeka”.
– Czy wie pan, gdzie jest Pahlavi Avenue?
Coburn podniósł wzrok i zobaczył mężczyznę mniej więcej jego wzrostu i tuszy, tuż po czterdziestce, o ciemnych, przylizanych włosach i w okularach.
– Nie, nie wiem. Jestem w mieście od niedawna. „Głębokie Gardło” rozejrzał się nerwowo.
– Chodźmy – powiedział. – Tam – wskazał ręką.
Coburn wstał i poszedł za nim na tyły hotelu. Zatrzymali się w ciemnym przejściu.
– Muszę pana przeszukać – oznajmił „Głębokie Gardło”. Coburn podniósł ręce.
– Czego pan się obawia?
„Głębokie Gardło” roześmiał się pogardliwie.
– Nie można nikomu ufać. W tym mieście nie przestrzega się już żadnych zasad. – Zakończył rewizję.
– Czy wrócimy do hallu?
– Nie! Może być pod obserwacją… Nie mogę ryzykować, że ktoś mnie z panem zobaczy.
– W porządku. Co pan proponuje?
„Głębokie Gardło” znowu roześmiał się pogardliwie.
– Jesteście w tarapatach, panowie – powiedział. – Już raz spartoli – liście sprawę nie chcąc słuchać ludzi, którzy znają ten kraj.
– W jaki sposób spartoliliśmy?
– Myślicie, że to Teksas. Gruby błąd.
– Ale w jaki sposób spartoliliśmy?
– Mogliście się z tego wyplątać
za dwa i pół miliona dolarów. Teraz będzie to kosztowało sześć.
– Na czym polegać ma umowa?
– Jeszcze chwilę. Ostatnim razem zostawiliście mnie na lodzie. Teraz macie ostatnią szansę. Tym razem nie będzie wycofywania się w ostatniej chwili.
Coburn nie mógł poczuć sympatii do „Głębokiego Gardła”. Facet był cwaniakiem. Cały jego sposób bycia mówił: „Jesteście tacy głupi, a ja wiem o tyle więcej od was, że trudno mi się zniżać do waszego poziomu”.
– Komu mamy zapłacić? – spytał Coburn.
– Na numer konta w Szwajcarii.
– A skąd mamy mieć pewność, że otrzymamy to, za co płacimy?
– Proszę pana – roześmiał się „Głębokie Gardło” – tak się mają rzeczy w tym kraju, że nie można wypuszczać forsy z ręki, dopóki towar nie zostanie doręczony. Tak się to tutaj załatwia.
– W porządku. Więc jak wygląda umowa?
– Lloyd Briggs spotka się ze mną w Szwajcarii i otwieramy zastrzeżony rachunek oraz podpisujemy umowę, która zostanie złożona w banku. Pieniądze na koncie zostaną odblokowane, kiedy Chiapparone i Gaylord zostaną wypuszczeni – a to nastąpi niezwłocznie, jeżeli pozwolicie mi działać.
– Kto otrzyma pieniądze?
„Głębokie Gardło” pokręcił tylko z pogardą głową.
– Dobrze – powiedział Coburn – skąd jednak mamy wiedzieć, że istotnie ma pan na tę sprawę wpływ?
– Proszę pana, ja tylko przekazuję informację od ludzi zbliżonych do osoby, która sprawia wam kłopoty.
– Mówi pan o Dadgarze?
– Nigdy się pan nie nauczy, co?
Coburn nie tylko miał zorientować się, na czym polega oferta „Głębokiego Gardła”, ale także dokonać oceny tego człowieka. No cóż, zrobił to: „Głębokie Gardło” był zwykłym gnojkiem.
– W porządku – rzekł. – Będziemy w kontakcie.
* * *
Keane Taylor nalał do dużej szklanki trochę rumu, dodał lodu i uzupełnił wszystko Cocą. Tak wyglądał jego zwykły drink.
Taylor był potężnym facetem. Miał sześć stóp i dwa cale wzrostu, ważył 210 funtów, a jego klatka piersiowa przypominała beczkę. W piechocie morskiej grał w amerykański futbol. Dbał o swój wygląd, najbardziej lubił nosić
garnitury z głęboko wyciętymi kamizelkami i koszule z kołnierzykami o rożkach zapiętych na guziki. Nosił duże okulary w złotej oprawie. Miał trzydzieści dziewięć lat i zaczynał łysieć.
W młodości był z niego kawał awanturnika. Wyrzucono go z college’u, zdegradowano z sierżanta w piechocie morskiej za wykroczenia dyscyplinarne. Ale nadal nie cierpiał ścisłego nadzoru. Wolał pracować w filii EDS World – był wtedy z dala od dyrekcji.
A teraz znalazł się pod ścisłym nadzorem. Po czterech dniach pobytu Rossa Perota w Teheranie był wściekły.
Taylor nienawidził wieczornych odpraw sprawozdawczych u szefa. Po tym, jak on i Howell spędzili cały dzień uganiając się po mieście, przedzierając się przez demonstracje, walcząc z ruchem ulicznym i nieprzejednanym oporem irańskich oficjeli, musieli tłumaczyć Perotowi, dlaczego nic nie zdołali osiągnąć.
Co gorsza, Perot przez prawie cały czas musiał przebywać w hotelu. Wyszedł z niego tylko dwa razy: raz, aby pojechać do ambasady Stanów Zjednoczonych, i drugi raz – do Kwatery Głównej Amerykańskiej Misji Wojskowej. Taylor poczynił wszelkie kroki, aby upewnić się, że nikt nie da Perotowi kluczyków do samochodu ani miejscowych pieniędzy. Chciał zapobiec w ten sposób jakiejś jego próbie wyjścia do miasta. Na skutek tego Perot zachowywał się jak niedźwiedź w klatce i zdawanie mu sprawozdania przypominało wchodzenie do klatki z niedźwiedziem.
Taylor przynajmniej nie musiał już dłużej udawać, że nie wie nic o grupie ratowniczej. Coburn zabrał go na spotkanie z Simonsem. Rozmawiali ze sobą przez trzy godziny. Właściwie to Taylor mówił – Simons tylko zadawał pytania. Siedzieli w salonie w domu Taylora i Simons strząsał popiół z cygara na dywan. Taylor powiedział mu wtedy, że Iran przypomina zwierzę bez głowy. Głowa – ministrowie i urzędnicy wciąż próbują wydawać polecenia, ale ciało – naród irański – robi swoje. W związku z tym naciski polityczne nie są w stanie pomóc Paulowi i Billowi, należy albo zapłacić kaucję, albo uwolnić ich siłą. Przez trzy godziny Simons nie zmienił tonu, nie wyraził swojej opinii ani nawet nie ruszył się z krzesła.
Ale chłód Simonsa był łatwiejszy do zniesienia od ognia Perota. Każdego ranka, gdy Taylor golił się, Perot stukał do drzwi. Taylor wstawał każdego dnia nieco wcześniej, żeby być przygotowanym na przyjście Perota, który jednak również codziennie wstawał coraz wcześniej. Ostatecznie Taylor zaczął wyobrażać sobie Perota podsłuchującego pod drzwiami przez całą noc, aby zaskoczyć go podczas golenia. Jego przełożony tryskał wówczas pomysłami, które przyszły mu na myśl podczas nocy, nowymi dowodami niewinności Paula i Billa, nowymi koncepcjami przekonania Irańczyków, żeby ich uwolnili. Taylor i John Howell – wysoki i niski, jak Batman i Robin, pędzili następnie do Ministerstwa Sprawiedliwości albo Ministerstwa Zdrowia, gdzie urzędnicy w ciągu kilku sekund roznosili pomysły Perota na strzępy. Perot wciąż jeszcze prezentował racjonalne, legalistyczne, amerykańskie podejście do sprawy i – zdaniem Taylora – musiał dopiero zrozumieć, że Irańczycy nie grają zgodnie z tymi zasadami.
Nie tylko to zaprzątało myśli Taylora. Mary oraz ich dzieci, Mikę i Dawn, przebywali u jego rodziców w Pittsburgu. Ojciec i matka Taylora mieli już ponad osiemdziesiąt lat i oboje czuli się nie najlepiej. Matka chorowała na serce ł Mary sama musiała się nią opiekować. Nie skarżyła się, ale gdy rozmawiał z nią przez telefon, pojął, że nie jest uszczęśliwiona tą sytuacją.
Taylor westchnął. Nie może rozwiązać wszystkich problemów całego świata za jednym zamachem. Dolał sobie do szklanki, a potem, trzymając ją w ręku, poszedł do apartamentu Perota na wieczorną odprawę.
* * *