Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Imre Kertész

Los utracony

Los utracony - pic_1.jpg

Przełożyła: Krystyna Pisarska

1

Nie poszedłem dzisiaj do szkoły. To znaczy poszedłem, ale tylko po to, żeby się zwolnić u wychowawcy. Oddałem mu list, w którym ojciec, powołując się na „przyczyny rodzinne”, prosi o zwolnienie mnie do domu. Zapytał: cóż to za przyczyny? Odparłem, że ojca powołali do służby pracy [1]; wtedy już się więcej nie czepiał.

Pospieszyłem nie do domu, lecz do naszego sklepu. Ojciec powiedział, że tam będą na mnie czekać. Dodał jeszcze, żebym się zwijał, bo mogę być potrzebny. Właśnie dlatego zwolnił mnie z lekcji. Lub też, by „mieć mnie przy sobie tego ostatniego dnia, zanim opuści dom”, bo i to powiedział, choć prawda, że kiedy indziej. Do matki, gdy, jak sobie przypominam, rankiem do niej zadzwonił. Jest mianowicie czwartek, a w czwartki i niedziele spędzam popołudnia z matką, co jest skrupulatnie przestrzegane. Ale ojciec poinformował ją: – Nie mogę dziś przysłać ci Gyurki – i właśnie wtedy tak jej to wytłumaczył. Chociaż możliwe, że jednak nie wtedy. Byłem dziś rano trochę śpiący, bo w nocy mieliśmy alarm lotniczy, i mogło mi się coś pokręcić. Jestem pewien natomiast, że tak powiedział. Jeśli nie do matki, to do kogoś innego.

Ja też zamieniłem z matką kilka słów, już nie pamiętam o czym. Wydaje mi się, że miała do mnie żal, bo musiałem ją nieco za szybko spławić ze względu na obecność ojca; w końcu to dla niego powinienem być dziś miły. Kiedy już wychodziłem z domu, moja macocha w korytarzu, w cztery oczy, szepnęła mi kilka poufnych słów. Ma nadzieję, rzekła, że w tym tak smutnym dla nas dniu „może liczyć na moje odpowiednie zachowanie”. Nie wiedziałem, jak można na to zareagować, więc nic nie powiedziałem. Ale widocznie źle zrozumiała moje milczenie, gdyż zaraz dodała coś w tym rodzaju, że nie miała zamiaru odwoływać się tą uwagą do mojej wrażliwości, ona wie, że to niepotrzebne. Bo przecież nie wątpi, że jako dorastający chłopak, w piętnastym roku życia, sam potrafię odczuć wagę ciosu, który nas spotyka, jak to sformułowała. Pokiwałem głową. To jej wystarczyło. Wykonała też ręką jakiś gest w moją stronę i już się zląkłem, że zechce mnie objąć. Ale jednak tego nie zrobiła, tylko westchnęła głęboko, z drżeniem.

Spostrzegłem, że wilgotnieją jej oczy. To było nieprzyjemne. Potem mogłem już iść.

Drogę ze szkoły do sklepu pokonałem piechotą. Był czysty, ciepły poranek, choć mieliśmy dopiero początek wiosny. Chciałem rozpiąć płaszcz, ale się rozmyśliłem: w lekkim wietrze z przeciwnej strony mogłaby mi się odwinąć poła i zasłonić żółtą gwiazdę, a to byłoby niezgodne z przepisami. W niektórych sprawach muszę się już zachowywać ostrożniej. Piwnica, w której mieści się nasz skład drewna, znajduje się w pobliżu, w bocznej ulicy. W mrok prowadzą strome schody. Ojca i macochę zastałem w kantorze: ciasnej, oświetlonej jak akwarium szklanej klatce u podnóża schodów. Był też z nimi pan Sütö, którego znam stąd, że kiedyś zatrudnialiśmy go jako buchaltera; pod innym, wolnym niebem był pracownikiem naszego sklepu, który później od nas kupił. Przynajmniej tak mówimy. Pan Sütö mianowicie jest całkiem w porządku pod względem rasowym, nie nosi żółtej gwiazdy, i to wszystko, jak wiem, to tylko taki fortel handlowy, żeby ustrzec nasz dobytek, no i żebyśmy nie musieli w ogóle rezygnować z dochodu.

Jednak przywitałem się z nim trochę inaczej niż dawniej, bo w pewnym sensie znalazł się wyżej od nas; rodzice też są teraz ostrożniejsi wobec niego. On za to tym bardziej się upiera, żeby w dalszym ciągu nazywać ojca „panem szefem”, a macochę „drogą szanowną panią”, jakby nic się nie wydarzyło, nigdy też nie zapomina pocałować jej w rękę. Mnie powitał dawnym, żartobliwym tonem. Nawet nie spojrzał na moją żółtą gwiazdę. Zostałem tam, gdzie byłem, przy drzwiach, a oni kontynuowali to, co przerwało moje przyjście. Miałem wrażenie, że musiałem przerwać jakąś naradę. W pierwszej chwili nie rozumiałem, o czym rozmawiają. Na moment przymknąłem nawet powieki, bo mieniło mi się w oczach od słonecznego blasku ulicy. Wtedy ojciec powiedział coś, na co je otworzyłem: „szanowny panie Sütö”. Po jego okrągłej twarzy o śniadej cerze – z cienkim wąsikiem i szparą między dwoma przednimi, białymi, szerokimi zębami – niczym pękające wrzody skakały żółto-czerwone kółka. Następne zdanie wypowiedział także ojciec i była w nim mowa o jakimś „towarze” i o tym, że „byłoby najlepiej”, gdyby pan Sütö „od razu go ze sobą zabrał”. Pan Sütö nie miał nic przeciwko temu, więc ojciec wyjął z szuflady biurka paczuszkę owiniętą w bibułę i przewiązaną sznurkiem. Dopiero wtedy pojąłem, o jakim towarze właściwie mowa, ponieważ poznałem paczkę po jej płaskim kształcie: była w niej szkatułka. A w szkatułce nasza cenniejsza biżuteria i tym podobne. Co więcej, wydaje mi się, że z mojego powodu nazywali ją „towarem”, żebym się nie połapał. Pan Sütö natychmiast schował pakiecik do teczki. Potem wywiązała się między nimi sprzeczka: pan Sütö wyjął wieczne pióro i za wszelką cenę chciał ojcu dać „pokwitowanie” na „towar”. Długo się upierał, choć ojciec mówił mu, żeby nie był „dziecinny” i że „między nami to niepotrzebne”. Zauważyłem, że panu Sütö sprawiło to przyjemność. Nawet powiedział: – Wiem, że pan mi ufa, panie szefie, ale w praktycznym życiu wszystko musi mieć swój porządek i formę. – Wezwał też na pomoc moją macochę: – Nieprawdaż, szanowna pani? – Ale ona ze zmęczonym uśmiechem na ustach powiedziała tylko coś w tym rodzaju że jeśli chodzi o właściwe załatwienie tej sprawy, to zdaje się całkowicie na mężczyzn.

Zaczynało mnie to wszystko już trochę nudzić, ale wreszcie schował wieczne pióro i zaczęli się głowić nad sprawą naszego sklepu: co zrobić z tymi wszystkimi deskami, które się w nim znajdują. Usłyszałem, że według ojca należało się spieszyć, zanim władza „ewentualnie położy na tym rękę”, poprosił więc pana Sütö, żeby pomagał macosze swoim doświadczeniem handlowym i wiedzą. Pan Sütö, zwracając się do macochy, natychmiast oświadczył: – To przecież zrozumiałe, szanowna pani. Przecież i tak będziemy w stałym kontakcie z powodu rozliczeń. – Wydaje mi się, że mówił o naszym składzie, który był teraz jego własnością. Po dłuższym czasie zaczął się wreszcie żegnać. Przeciągle, z zachmurzoną twarzą potrząsał ręką mojego ojca. Widocznie uważał, że w takiej chwili nie ma miejsca na zbędne słowa, i dlatego na pożegnanie powiedział tylko: – Do jak najszybszego zobaczenia, panie szefie. – Ojciec z krzywym uśmieszkiem odparł: – Miejmy nadzieję, że tak będzie, panie Sütö. – Jednocześnie macocha otworzyła torebkę, wyjęła z niej chusteczkę i od razu podniosła ją do oczu. W jej gardle bulgotały osobliwe dźwięki. Zapadła cisza, sytuacja stała się bardzo nieprzyjemna, bo odniosłem wrażenie, że i ja powinienem coś zrobić. Ale to było tak niespodziewane, że nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Zauważyłem, że i pan Sütö czuje się skrępowany: – Ależ szanowna pani – powiedział – nie wolno. Naprawdę nie. – Wyglądał na nieco przestraszonego. Pochylił się i niemal przypadł ustami do dłoni macochy, żeby wycisnąć na niej zwyczajowy pocałunek. Potem natychmiast popędził ku drzwiom; ledwie zdążyłem przed nim uskoczyć. Ze mną zapomniał się pożegnać. Kiedy wyszedł, słyszeliśmy jeszcze przez pewien czas jego ciężkie kroki na drewnianych schodach.

Po chwili milczenia ojciec powiedział: – No więc o tyle staliśmy się lżejsi. – Na co macocha nieco stłumionym głosem zapytała, czy ojciec nie powinien był jednak przyjąć od pana Sütö owego pokwitowania. Ale ojciec odparł, że takie pokwitowanie nie miałoby żadnej „praktycznej wartości”, a ponadto przechowywanie go byłoby niebezpieczniejsze niż trzymanie w domu samej szkatułki. I wytłumaczył jej: teraz wszystko „musimy postawić na jedną kartę”, mianowicie na tę, że w pełni ufamy panu Sütö, tym bardziej że i tak nie mamy innego wyjścia. Na to macocha umilkła, ale później zauważyła, że choć ojciec pewnie ma rację, ona jednak czułaby się jakoś pewniej „z pokwitowaniem w ręku”. Ale nie była w stanie jasno wytłumaczyć dlaczego. Wtedy ojciec przynaglił, żeby się już brać do roboty, albowiem, jak powiedział, czas leci. Chciał jej przekazać książki handlowe, żeby i bez niego mogła się w nich połapać i żeby interes nie stanął, kiedy on będzie w obozie pracy. Jednocześnie zamienił i ze mną kilka szybkich słów. Wypytywał, czy gładko puścili mnie ze szkoły i tak dalej. Wreszcie powiedział, żebym usiadł i zachowywał się cicho, dopóki oni z macochą nie skończą z książkami.

вернуться

[1] Faszystowskie formacje, do których wcielano ofiary prześladowań politycznych, a więc komunistów, Żydów i członków mniejszości narodowych. Wysyłani bez broni na front, wykonywali najniebezpieczniejsze zadania, jak na przykład rozminowywanie (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki)

1
{"b":"101323","o":1}