Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie jest aż tak źle.

Wygładziłam jakąś urojoną fałdę na swetrze i obejrzałam dokładnie fragment sfilcowanej wełny na rękawie. Podniosłam wzrok i zobaczyłam uśmiech na twarzy Komandosa.

– Twoja kolej – zauważył. – Powiedz mi, kiedy będziesz gotowa.

– Na ten samochód? Znów się uśmiechnął.

– Jesteś pewien, że znów chcesz dać mi wóz?

– Ma zainstalowane czujniki na podwoziu. – Pokazał małego pilota, którego trzymał w dłoni. – Włączasz je zielonym przyciskiem. Jeśli coś się rusza pod bryką, to się włącza alarm, a na tablicy rozdzielczej zapala się czerwona lampka. Niestety, samochód nie zna różnicy między kotem, piłką i bombą, więc jak zobaczysz migające światełko, musisz zajrzeć pod spód. Nie jest to idealny system, ale to lepsze, niż gdybyś miała nacisnąć gaz i zamienić się w konfetti. Pewnie ci się nie przyda. Wątpię, by ktoś próbował wysadzić cię w powietrze dwa razy z rzędu.

Wręczył mi pilota i wyjaśnił pozostałe arkana systemu.

– Zupełnie jak James Bond – zauważyłam.

– Masz jakieś plany na dzisiaj?

– Muszę zadzwonić do Morellego i sprawdzić, czy facet z RGC, który miał załatwić ze mną sprawę, pokazał się. Potem pewnie to, co zwykle. Odwiedzę Mabel. Wpadnę do biura. Ponachodzę śmieciarzy.

Będę czujnie wypatrywać Ramireza. Każę się zbadać na głowę.

– Ktoś jest wkurzony, że nie zginęłaś. Może warto włożyć kamizelkę kuloodporną.

Patrzyłam, jak wyjeżdża z parkingu, i zanim wróciłam do siebie, włączyłam alarm w bmw. Dokończyłam grę w monopol, wzięłam prysznic, potrząsnęłam głową w nadziei, że odpowiednio ułożę dzięki temu włosy, i podma-lowałam rzęsy, by ludzie zwracali uwagę na moje oczy, nie dostrzegając reszty.

Przyrządziłam jajecznicę z jednego jajka i spożyłam ją z sokiem pomarańczowym i multiwitaminą. Zdrowe śniadanie na początek dnia – zakładając, że uda mi się przeżyć ranek.

Doszłam do wniosku, że Komandos miał słuszność, jeśli chodzi o kamizelkę. Byłam, co prawda, płaska jak decha, ale czy bez niej wyglądałam lepiej? Miałam na sobie dżinsy, kozaki i T-shirt z kamizelką kuloodporną, przylegającą ściśle do ciała. Na to włożyłam flanelową koszulę, zapinaną na guziki, i pomyślałam, że nie wyglądam tak źle.

Nie zapaliło się światełko alarmowe, kiedy stanęłam przy wozie, usiadłam więc za kierownicą z poczuciem bezpieczeństwa. Dom rodziców zajmował pierwsze miejsce na liście odwiedzin. Przyszło mi do głowy, że nie zawadzi napić się kawy i wysłuchać najświeższych plotek.

Gdy tylko podjechałam pod krawężnik, w drzwiach stanęła babka.

– Rany, niezła maszyna – orzekła, przyglądając się, jak wysiadam i włączani alarm. – Co to za wóz?

– Bmw.

– Przed chwilą przeczytałyśmy w gazecie o twoim por-sche. Jak wyleciał w powietrze. Matka jest w łazience, właśnie zażywa aspirynę.

Wbiegłam na ganek, przeskakując po dwa stopnie naraz.

– Było o tym w gazecie?

– Tak, tyle że jak zwykle bez twojego zdjęcia. Ale zamieścili za to zdjęcie wozu. Jezu, jest płaski jak naleśnik. Wspaniale.

– Napisali coś jeszcze?

– Nazwali cię Bombową Łowczynią Nagród.

Może i mnie przydałaby się aspiryna. Rzuciłam torbę na krzesło i sięgnęłam po gazetę leżącą na stole. Boże, wszystko zamieścili na pierwszej stronie.

– Piszą, że policja jest pewna, że to była bomba -relacjonowała babka. – Ale jak ta ciężarówka runęła na samochód, to chyba z trudem się zorientowali, co się stało.

Do kuchni weszła matka.

– Czyj to samochód stoi pod naszym domem?

– To nowy wóz Stephanie – wyjaśniła babka. – Ekstra, co?

Matka uniosła pytająco brew.

– Dwa nowe wozy? Skąd je bierzesz?

– Samochody firmowe – odparłam.

– Słucham?…

– Nie ma mowy o seksie analnym – uspokoiłam ją. Matka i babka rozdziawiły usta.

– Przepraszam – powiedziałam. – Wyrwało mi się.

– Myślałam, że tylko homoseksualiści uprawiają seks analny – wyznała babka.

– Każdy, kto ma odbyt, może go uprawiać – wyjaśniłam.

– Hni – mruknęła w zamyśleniu. – No cóż, też go mam.

Nalałam sobie filiżankę kawy i usiadłam przy stole.

– A więc co słychać?

Babka też nalała sobie kawy i usiadła naprzeciwko.

– Harriet Mullen urodziła chłopca. Musieli w ostatniej chwili robić cesarskie cięcie, ale wszystko poszło dobrze. No i umarł Mickey Szajak. Był już chyba najwyższy czas.

– Słyszeliście coś ostatnio o Grizollim?

– Widziałam go w zeszłym tygodniu na targu mięsnym. Zdawało mi się, że utył.

– Jak mu się wiedzie finansowo?

– Słyszałam, że robi duże pieniądze na tych pralniach. Widziałam też Vivien w nowym buicku.

Vivien była żoną Vita. Miała sześćdziesiąt pięć lat, nosiła sztuczne rzęsy i farbowała sobie włosy na jasnoczer-wony kolor, bo Vito tak lubił. Każdy, kto wyraził krytyczną opinię na ten temat, wpadał przez przypadek do rzeki Delaware w cementowych butach.

– A First Trenton? Jakieś plotki?

Matka i babka podniosły wzrok znad kawy.

– Bank? – spytała matka. – Dlaczego pytasz o bank?

– Nie wiem. Fred miał tam rachunek. Sprawdzam tropy.

Babka wlepiła wzrok w moją klatkę piersiową.

– Wyglądasz inaczej niż zwykle. Włożyłaś jeden z tych sportowych staników? – spytała i przyjrzała się uważniej. – Ja cię kręcę! Wiem, co to jest. Nosisz kamizelkę kuloodporną. Ellen, popatrz tylko – zwróciła się do matki. – Stephanie nosi kamizelkę kuloodporną. Niesamowite, co?

Twarz matki zrobiła się biała.

– Za jakie grzechy?… – spytała.

Drugi w kolejności był dom Mabel. Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się.

– Stephanie, jak dobrze cię widzieć, moja droga. Napijesz się herbaty?

– Nie mogę długo zostać – odparłam. – Chciałam tylko zobaczyć, jak się miewasz.

– Miło z twojej strony. Czuję się doskonale. Chyba zdecyduję się na Bermudy. Wzięłam ze stolika broszurę.

– Rejsy dla samotnych emerytów?

– Mają bardzo atrakcyjne ceny.

– Stało się coś, o czym powinnam wiedzieć? Może masz wiadomości od Freda?

– Nie dał znaku życia. Przypuszczam, że nie żyje. Rany, oby to nie była prawda.

– Minęły dopiero dwa tygodnie – powiedziałam. -Może się jeszcze pojawi.

Mabel spojrzała tęsknie na broszurę.

– Obawiam się, że prawda.

Dziesięć minut później byłam już w biurze.

– Hej, koleżanko! – zawołała na przywitanie Lula. -Czytałaś dziś rano gazetę? Jest sporo o tobie. O mnie nie napisali, że oberwałam, w ogóle ani słowa. I nie dali mi super przezwiska, jak ta twoja Bombowa Łowczyni Nagród. Cholera, jestem przecież niezła.

– Wiem – powiedziałam. – Dlatego pomyślałam, że może znów zechcesz ze mną pojechać.

– No, nie wiem. Jakim wozem jeździsz? Znów bui-ckiem?

– Beemką.

Lula rzuciła się do okna i wyjrzała na ulicę.

– Jasny gwint. Nieźle.

Yinnie wyjrzał ze swojego gabinetu.

– Co się dzieje?

– Stephanie ma nowy samochód – odparła Lula. -Ten przy krawężniku.

– Słyszeliście, żeby w First Trenton działo się coś niezwykłego? – spytałam. – Jakieś podejrzane praktyki?

– Powinnaś spytać tego małego gościa, z którym rozmawiałyśmy wczoraj – podsunęła Lula. – Nie pamiętam, jak się nazywał, ale wyglądał sympatycznie. Nie sądzisz chyba, że jest nieuczciwy.

– Trudno powiedzieć, kto jest nieuczciwy – odparłam. W gruncie rzeczy sądziłam, że nieuczciwość to byłby prawdziwy krok do przodu w przypadku Shempsky'ego.

– Skąd wytrzasnęłaś ten wóz? – spytał Yinnie.

– To samochód firmowy. Pracuję z Komandosem. Twarz Yinniego pofałdowała się w szerokim, obłudnym uśmiechu.

– Komandos dał ci samochód? Ha! Co to za robota? Trzeba być naprawdę dobrym, żeby dostać taki wózek.

– Może powinieneś spytać Komandosa – podsunęłam.

– Tak, pewnie, jak mi się życie znudzi.

– Jacyś zbiegowie? – spytałam Connie.

– Mieliśmy dwóch wczoraj, ale to nędza. Nie byłam pewna, czy chcesz sobie nimi zawracać głowę. Jesteś ostatnio zajęta.

– Co mają na sumieniu?

47
{"b":"101303","o":1}