Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kiedy dotarłam do salonu, babce lakierowano właśnie paznokcie. Miała stalowoszare włosy, krótko obcięte i skręcone w loki, które układały się równymi rzędami na różowej czaszce.Jestem prawie gotowa – oświadczyła. – Odebrałaś zdjęcia?

Jeszcze nie.

Zapłaciła za fryzjera, wcisnęła się w płaszcz i starannie zapięła plastikowy kaptur na gjowie.

Nieźle było wczoraj w domu pogrzebowym – zauważyła, stąpając ostrożnie po mokrym chodniku. – Dużo zabawy. Nie widziałaś, jak Margaret Burger wściekła się nad facetem w sali numer trzy. Jej mąż, Soi, umarł na atak serca w zeszłym roku, pamiętasz? Margaret powiedziała, że to przez kłopoty, jakie Soi miał z kablówką. Powiedziała, że doprowadzili u niego do wzrostu ciśnienia. I jeszcze, że facet, który był za to odpowiedzialny, to ten nieboszczyk spod trójki, John Curly. Margaret wyznała, że przyszła napluć na jego zwłoki.

Margaret Burger przyszła do Stivy napluć na kogoś? Margaret Burger była uroczą siwowłosą damą.

Tak utrzymywała, choć nie widziałam, by to robiła. Chyba przyszłam za późno. A może się rozmyśliła, kiedy go zobaczyła. Wyglądał jeszcze gorzej niż Lipinski.

Jak umarł?

Wpadł pod samochód, a kierowca uciekł. Sądząc po wyglądzie nieboszczyka, musiała go chyba przejechać ciężarówka. Jezu, mówię ci, te firmy to coś strasznego. Margaret powiedziała, że Soi wykłócał się o rachunek, tak jak Fred, a ten mądrala w biurze, John Curly, nie chciał o niczym słyszeć.

Zaparkowałam pod zakładem fotograficznym i babka odebrała zdjęcia.

Nieźle wyszły – oceniła, przeglądając plik fotografii. Zerknęłam na nie. Chryste.

Sądzisz, że naprawdę wygląda na umarłego? – spytała babka.

Jest w trumnie.

Mimo to uważam, że są całkiem niezłe. Trzeba chyba sprawdzić, czy ta kobieta spod sklepu go rozpozna.

Babciu, nie możemy zadzwonić do drzwi jakiejś kobiety i pokazać jej zdjęć martwego człowieka. Babka zaczęła grzebać w czarnej skórzanej torbie.

Mam jeszcze broszurkę pamiątkową od Stivy. Co prawda, zdjęcie jest trochę zamazane.

Wzięłam od babki broszurkę i otworzyłam. W środku było zdjęcie Upinskiego i jego żony. Pod spodem widniał tekst psalmu dwudziestego trzeciego. Lipinski obejmował ramieniem szczupłą kobietę o krótkich kasztanowych włosach. Było to zwykłe amatorskie zdjęcie, zrobione na świeżym powietrzu w letni dzień. Oboje uśmiechali się do siebie.

Zabawne, że umieścili w broszurce coś takiego. -Babka pokiwała głową. – Podsłuchałam, jak ludzie mówili, że go porzuciła w zeszłym tygodniu. Wstała i odeszła. I nie zjawiła się u Stivy. Nikt nie mógł jej znaleźć i zawiadomić o śmierci męża. Jakby zniknęła z powierzchni ziemi. Zupełnie jak Fred. Z tą różnicą, że Laura Lipinski odeszła z rozmysłem, jak słyszałam. Spakowała rzeczy i powiedziała, że chce rozwodu. Czyż to nie wstyd?

Wiedziałam, że są na świecie miliardy kobiet, które mają szczupłą figurę i krótkie kasztanowe włosy. Mój umysł jednak wracał uparcie do odciętej głowy o krótkich kasztanowych włosach. Lany Lipinski był drugim pracownikiem RGC, który zmarł gwahowną śmiercią w ciągu jednego tygodnia. I choć związek wydawał się dość odległy, Fred kontaktował się z Upinskim. Żona Lipin-skiego zniknęła. A jej wygląd pasował od biedy do zwłok w worku na śmieci.

Okay, pokażmy te zdjęcia Irenę Tully – zgodziłam się. Do diabła. Jeśli się wścieknie, to trudno. Dzień jak co dzień. Wygrzebałam z torby jej adres. Brookside Gardens 117. Było to osiedle mieszkaniowe oddalone o jakieś pięćset metrów od centrum handlowego.

Irenę Tully – powtórzyła w zamyśleniu babka. – Nazwisko wydaje mi się znajome, ale nie mogę go jakoś umiejscowić.

Powiedziała, że zna Freda z klubu seniora.

Pewnie tam o niej usłyszałam. W klubie jest bardzo dużo ludzi, a ja rzadko do niego zaglądam. Na dłuższą metę nie znoszę staruszków. Jak mam ochotę popatrzeć sobie na obwisłą skórę, zawsze mogę spojrzeć w lustro.

Skręciłam w uliczkę osiedlową i zaczęłam szukać wzrokiem numeru. Sześć budynków skupionych wokół dużego parkingu. Były z cegły, jednopiętrowe, w stylu kolonialno-nowoczesnym, co znaczyło, że elewacja jest biała, a okna mają okiennice. Do każdego z mieszkań prowadziło osobne wejście.

To tutaj – powiedziała babka, odpinając pas. – Te drzwi z dekoracją na Halloween.

Pokonałyśmy krótką ścieżkę, prowadzącą do drzwi, i nacisnęłyśmy dzwonek.

Na progu stanęła Irenę.

Tak?

Przychodzimy w związku ze zniknięciem Freda Shu-tza – wyjaśniła babka. – Chcemy pani pokazać zdjęcie.

Och – zdziwiła się Irenę. – Czy to zdjęcie Freda?

Nie – odparła babka. – Porywacza.

Właściwie to nie jesteśmy pewne, czy Freda porwano -pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – Babci chodziło o to, że…

Proszę spojrzeć. – Babka wręczyła Irenę jedno ze zdjęć. – Oczywiście, garnitur może być inny. Irenę z uwagą studiowała fotografię.

Dlaczego jest w trumnie?

Jak by to powiedzieć… Akurat nie żyje – odparła babka. Irenę pokręciła przecząco głową.

To nie on.

Może tylko tak się pani wydaje, bo ma zamknięte oczy i nie wygląda na złoczyńcę – nie dawała za wygraną babka. – Poza tym ma zmiażdżony nos. Chyba upadł na twarz, jak już sobie strzelił w łeb.

Irenę wpatrywała się w zdjęcie.

Nie. To na pewno nie on.

Cholera – zaklęła babka. – Byłam pewna, że to ten sam.

Przykro mi – powiedziała Irenę.

No cóż, to mimo wszystko bardzo udane zdjęcia -pocieszała się babka, kiedy wróciłyśmy do samochodu. -Choć byłyby jeszcze lepsze, gdybym zdołała wtedy otworzyć mu oczy.

Zawiozłam babkę do domu i wyżebrałam u mamy lunch. Cały czas rozglądałam się za Mokrym. Ostatni raz widziałam go w sobotę, zaczęłam się więc trochę niepokoić. Coś takiego. Ja martwię się o Mokrego. Stephanie Plum, troskliwa mamuśka.

Wyszłam od rodziców i pojechałam w stronę Hamil-ton, gdzie złapał mnie Mokry. Zobaczyłam go w lusterku wstecznym, zaparkowałam przy krawężniku i wysiadłam, żeby pogadać.

Gdzie się podziewałeś? – spytałam. – Zrobiłeś sobie wolną niedzielę?

Musiałem nadgonić pewną robotę. Bukmacherzy też czasem pracują, rozumiesz.

Owszem, tyle że z ciebie żaden bukmacher.

Mamy to przerabiać od nowa?

Jak mnie znalazłeś?

Jeździłem sobie po okolicy i miałem szczęście. A co u ciebie? Upolowałaś gościa?

Nie twój zakichany interes! Oczy błysnęły mu rozbawieniem.

Miałem na myśli Freda.

Aha. Jeden krok do przodu, dwa do tyłu – przyznałam. – Wpadam na jakiś trop, a potem okazuje się, że to ślepa uliczka.

Na przykład?

Znalazłam kobietę, która widziała, jak Fred wsiadł do samochodu z innym mężczyzną w dniu, kiedy zaginął. Problem w tym, że ona nie umie opisać ani tego mężczyzny, ani samochodu. A potem stało się coś dziwnego w domu pogrzebowym. Czuję, że może to mieć jakiś związek ze sprawą, choć nie znajduję żadnego logicznego wytłumaczenia.

Co się wydarzyło w domu pogrzebowym?

Była tam kobieta, która, zdaje się, miała identyczny problem, jak Fred z firmą śmieciarską. Tyle że chodziło o kablówkę.

Mokry wyraźnie się ożywił.

Co to za problem?

Nie wiem dokładnie. Babka mi o tym powiedziała. Że to tak, jak w przypadku Freda.

Chyba powinniśmy pogadać z tą kobietą.

My? Jacy my?

Myślałem, że pracujemy razem. Przywiozłaś mi wtedy kolację, no i w ogóle.

Było mi ciebie żal. Wyglądałeś żałośnie w tym samochodzie.

Pogroził mi palcem.

Nie wydaje mi się. Uważam, że zaczynasz mnie lubić.

Jak psa włóczęgę. Może nie aż tak. Ale miał rację, jeśli chodzi o Margaret Burger. Co szkodziło z nią pogadać? Nie miałam pojęcia, gdzie mieszka, pojechałam więc z powrotem do rodziców i spytałam babkę.

Mogę ci pokazać – zaproponowała.

Nie trzeba. Tylko mi powiedz.

Mam stracić taką okazję? Nigdy w życiu!

No cóż. I tak już ciągnęłam ze sobą Mokrego. Może powinnam jeszcze poprosić panią Ciak, Mary Lou i moją siostrę Yalerie. Wzięłam głęboki oddech. Ironiczne podejście zawsze mi pomagało.

33
{"b":"101303","o":1}