Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Biały?

Tak. Mniej więcej tego samego wzrostu, co Fred. I był w garniturze.

Jakiego koloru miał włosy? Długie czy krótkie?

Tak dokładnie to się nie przyglądałam – wyznała. -Patrzyłam dla zabicia czasu, aż przyjechał po mnie Carl. Wydaje mi się, że włosy miał krótkie, może kasztanowe. Nie jestem pewna, ale gdyby były jakieś szczególne, toby mi utkwiło w pamięci.

Poznałaby go pani za drugim razem? Na zdjęciu?

Trudno powiedzieć. Stał daleko, rozumie pani. Nie widziałam dokładnie jego twarzy.

A samochód, którym przyjechał? Przypomina sobie pani kolor?

Milczała przez chwilę. Jej wzrok stracił ostrość, gdy szukała obrazu w pamięci.

Nie zwróciłam uwagi – powiedziała w końcu. -Przykro mi. Nie mogę sobie przypomnieć tego samochodu. Tyle że nie był to pikap ani nic w tym rodzaju. Zwykły osobowy wóz.

Czy wyglądało, jakby się kłócili?

Nie. Po prostu rozmawiali. Potem ten mężczyzna obszedł swój samochód i usiadł za kierownicą. A Fred usiadł obok niego. I odjechali.

Dałam kobiecie swoją wizytówkę w zamian za jej nazwisko, adres i numer telefonu. Powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, żebym zadzwoniła, jeśli będę chciała o coś jeszcze spytać. Dodała, że będzie miała oczy otwarte i że zadzwoni, jak tylko zobaczy gdzieś Freda.

Byłam taka podniecona, że prawie nie dostrzegłam Luli, kiedy stanęła tuż obok.

Och! – zawołałam, wpadając na nią.

Obudź się, Stephanie – powiedziała.

Jak poszło? – spytałam.

Kiepsko. Mieszkają tu sami idioci. Nikt nic nie wie.

Ja też nie miałam szczęścia – wyznałam. – Ale znalazłam w sklepie kogoś, kto widział, jak Fred wsiadł do samochodu z innym mężczyzną.

Wstawiasz mi kit?

Klnę się na Boga. Kobieta nazywa się Irenę Tully.

Więc kim jest ten mężczyzna? I gdzie jest stary Fred? – dopytywała się Lula.

Nie znałam odpowiedzi na te pytania. Mój zapał ostygł, gdy uświadomiłam sobie, jak niewiele zyskałam. Miałam nowy element układanki, ale wciąż nie wiedziałam, czy Fred jest na Florydzie, czy na miejskim wysypisku śmieci.

Szłyśmy w stronę firebirda Luli. Byłam zatopiona w myślach. Spojrzałam na samochód i przyszło mi do głowy, że coś jest nie w porządku. W tym samym momencie Lula zaczęła krzyczeć.

Moja dziecinka! – zawodziła. – Moja dziecinka, moja dziecinka!

Firebird stał na podpórkach. Ktoś zwędził wszystkie cztery koła.

Zniknęły jak Fred – zauważyła. – Co to jest, do cholery, Trójkąt Bermudzki?

Podeszłyśmy bliżej. Zakupy Luli leżały na przednim siedzeniu, a dwa koła na tylnym. Lula otworzyła bagażnik i znalazła dwa pozostałe.

Co, u licha? – zdumiała się. Zatrzymał się przy nas stary brązowy dodge. Mokry. Okay, kto potrafi otwierać drzwi bez kluczy? Kto ma na pieńku z Lula? Kto powrócił na miejsce zbrodni?

Nieźle – powiedziałam do Mokrego. – Masz nieco sadystyczne poczucie humoru… ale nieźle. Uśmiechnął się i popatrzył na wóz.

Mają panie jakiś problem?

Ktoś mi ściągnął koła – odparła Lula, która chyba domyślała się prawdy. – Sądzę, że nie wiesz, kto mógł zrobić coś takiego?

Chuligani?

Chuligani, akurat.

Muszę zjeżdżać – oświadczył Mokry, uśmiechając się od ucha do ucha. – Siemanko.

Lula wyjęła z torebki wielką spluwę i wycelowała w niego.

Ty oślizgły gnojku!

Uśmiech zniknął z twarzy Mokrego w okamgnieniu, a on sam odjechał z piskiem opon.

Dzięki Bogu, że mam numer do pomocy drogowej -powiedziała Lula.

Godzinę później siedziałam w swoim buicku. Czas uciekał, ale chciałam pomówić z Mabel.

Niemal przeoczyłam jej dom, ponieważ przy krawężniku nie stał jak zwykle pontiak kombi 87. Jego miejsce zajmował nowy srebrnoszary nissan sentra.

Gdzie kombi? – spytałam Mabel, kiedy otworzyła drzwi.

Wymieniłam – odparła. – Nigdy nie lubiłam tej wielkiej starej łajby. – Popatrzyła na swój nowy samochód i uśmiechnęła się. – Jak myślisz? Niezły, co?

Tak, niezły. Spotkałam dziś kogoś, kto twierdzi, że widział Freda.

O Boże! – zawołała Mabel. – Tylko mi nie mów, że go znalazłaś.

Zamrugałam zdumiona, bo nie wyglądała na uszczęśliwioną.

Nie.

Przyłożyła dłoń do serca.

Dzięki Bogu. Nie chcę uchodzić za osobę nieczułą, ale wiesz, właśnie kupiłam samochód, a Fred by tego nie zrozumiał.

Okay, wiemy już, kto jest ważniejszy, Fred czy nissan sentra.

W każdym razie ta kobieta twierdzi, że być może widziała Freda w dniu, kiedy zaginął. Wydawało jej się, że Fred rozmawia z jakimś mężczyzną w garniturze. Domyślasz się, kto to mógł być?

Nie. A ty? Pytanie numer dwa.

To bardzo ważne, żebyś mi powiedziała, co Fred robił dzień przed swoim zniknięciem.

To, co zawsze – powiedziała Mabel. – Rano tylko obijał się po domu. Potem zjedliśmy lunch, a po lunchu poszedł do sklepu.

Grand Union?

Tak. I nie było go tylko godzinę. Niewiele potrze- bowaliśmy. Potem pracował na podwórzu, zbierał liście. To wszystko.

Wychodził gdzieś wieczorem?

Nie… Poczekaj, tak, wyszedł z tymi liśćmi. Jeśli uzbiera się za dużo worków, to trzeba dodatkowo płacić śmieciarzom. Więc jak ich było więcej niż zwykle, Fred czekał do zmroku, a potem zawoził jeden czy dwa do Giovichinniego. Mówił, że odpłaca Giovichinniemu za to mięso, które tamten sprzedaje tak drogo.

O której Fred wyszedł z domu w piątek rano?

Wcześnie. Chyba około ósmej. Po powrocie narzekał, że musiał czekać, aż otworzą biuro w RGC.

A kiedy wrócił do domu?

Nie pamiętam dokładnie. Może o jedenastej. Był w domu na lunch.

To dość długo, jak na wizytę w RGC i złożenie skargi w sprawie rachunku. Mabel zastanawiała się.

Nie przyszło mi to wtedy do głowy, ale chyba masz rację.

Nie poszedł do Winnie, ponieważ był u niej po południu. Podjechałam przy okazji do Ruzicków. Na rogu była piekarnia, a dalej już same bliźniaki. Ruzickowie mieszkali w domu z żółtej cegły. Od frontu była weranda, też żółta, i podwórko długie na metr. Pani Ruzick dbała o to, by okna były czyste, a ganek zamieciony. Przed domem nie parkowały samochody. Podwórko na tyłach było długie i wąskie i łączyło się z małą alejką. Między domami biegły podjazdy, w głębi stał pojedynczy garaż.

Bawiłam się przez chwilę myślą, żeby pogadać z panią Ruzick, ale zrezygnowałam. Miała opinię wyszczekanej i zawsze broniła zawzięcie obu synalków. Poszłam za to do Sandy Polan.

Rany, Stephanie! – zawołała Sandy, kiedy otworzyła drzwi. – Nie widziałam cię całe wieki. Co cię sprowadza?

Potrzebuję informatora.

Niech zgadnę. Szukasz Alphonse’a Ruzicka.

Widziałaś go?

Nie, ale się pojawi. Zawsze przychodzi w sobotę zjeść z mamą kolację. To taki frajer.

Możesz wyręczyć mnie w inwigilacji? Nie zawracałabym ci głowy, ale idę po południu na ślub.

O mój Boże! Idziesz na ślub Julie Morelli! A więc to prawda, co mówią o tobie i Joem.

To znaczy?

Słyszałam, że się do niego wprowadziłaś.

Miałam pożar w mieszkaniu i przez jakiś czas wynajmowałam u Joego pokój.

Twarz Sandy skurczyła się w grymasie rozczarowania.

To znaczy, że nie spałaś z nim?

No, owszem, chyba z nim spałam.

O mój Boże! Wiedziałam! Po prostu wiedziałam! Jaki jest? Czy jest świetny? Czy jest… no wiesz, duży? Nie ma małego ptaszka, prawda? O Boże, nie mów mi, jeśli ma małego ptaszka.

Spojrzałam na zegarek.

Rany, jak późno. Muszę lecieć…

Och, musisz mi powiedzieć albo umrę! – zawołała Sandy. – Byłam na niego taka napalona w szkole średniej. Jak każda z nas. Jeśli mi powiesz, to przysięgam, że nikomu nie powtórzę.

No dobra, nie ma małego ptaszka. Sandy patrzyła na mnie wyczekująco.

To wszystko – dodałam.

Wiązał cię? Zawsze wyglądał na faceta, który lubi wiązać kobiety.

Nie, nie wiązał mnie – zapewniłam i dałam jej swoją wizytówkę. – Posłuchaj, jeśli zobaczysz Alphonse’a, zadzwoń do mnie. Najpierw na komórkę, a jak się nie połączysz, to na pager.

26
{"b":"101303","o":1}