Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Będziemy w kontakcie – oświadczył.

Potem zniknął.

Do diabła. Ostrożnie wyjęłam broń z ręcznika i włożyłam do słoika w kuchni. Podeszłam następnie do drzwi i obejrzałam dokładnie zamki. Tandeta. Mimo to zamknęłam się na cztery spusty, nie zapominając o zasuwie. Nie miałam pojęcia, co więcej mogłabym zrobić.

Wróciłam do sypialni, zrzuciłam z siebie ręcznik i szybko włożyłam sportowy stanik i równie sportowe majteczki. Nie zapowiadał się dzień delikatny jak jedwabna i koronkowa bielizna. To miał być typowy dzień człowieka czynu.

Pół godziny później byłam już na ulicy, ubrana w dżinsy i denimową koszulę. Wsunęłam się za kierownicę mego błękitnego olbrzyma i wyjechałam z parkingu. Dwie przecznice dalej skręciłam w Hamilton i zauważyłam jakiś wóz, który siedział mi na ogonie. Odwróciłam się na fotelu i spojrzałam na kierowcę. Mokry. Zacisnęłam wargi, co sprowokowało go do uśmiechu i przyjacielskiego gestu dłonią. Ten facet był niesamowity. Celował do mnie z broni i miał najprawdopodobniej coś wspólnego ze zwłokami w worku, ale trudno było się go tak naprawdę przestraszyć. Mówiąc szczerze, dał się lubić… w jakiś irytujący sposób.

Podjechałam do krawężnika, zaciągnęłam hamulec ręczny, wysiadłam i podeszłam wolno do jego wozu.

Co robisz? – krzyknęłam mu w szybę.

Jadę za tobą.

Dlaczego?

Nie chcę niczego przegapić. Na wypadek, gdybyś miała szczęście i znalazła Freda.

Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, ale tak mówiąc między nami, nie sądzę, by Fred był w stanie oddać ci pieniądze, kiedy go znajdę. Jeśli go w ogóle znajdę.

Myślisz, że gryzie ziemię?

Możliwe. Wzruszył ramionami.

Powiesz, że oszalałem, ale jestem optymistą.

Świetnie. Bądź sobie optymistą gdzie indziej. Nie podoba mi się, jak tak za mną jeździsz. Paskudne uczucie.

Nie będę ci przeszkadzał. Nawet się nie zorientujesz, że jestem w pobliżu.

Jedziesz dziesięć centymetrów za moim zderzakiem. Jak mam się nie zorientować, że jesteś w pobliżu?

Nie patrz w lusterko.

Nie wierzę też, że jesteś bukmacherem – dodałam. -Nikt cię nie zna. Pytałam.

Uśmiechnął się, jakby usłyszał coś zabawnego.

Tak? A kim, według ciebie, jestem?

Nie wiem.

To mi powiedz, jak już będziesz wiedziała.

Dupek.

Nie robi to na mnie wrażenia – oznajmił wyniośle Mokry. – I mogę się założyć, że twojej matce nie spodobałby się taki język.

Wróciłam gniewnym krokiem do buicka, usadowiłam się za kierownicą i pojechałam do biura.

Widzisz tego faceta, który zaparkował za mną? -spytałam Lulę.

Tego w tym gównianym brązowym dodge’u?

Nazywa się Mokry i twierdzi, że jest bukmacherem.

Nie wygląda mi na bukmachera – zauważyła Lula. -I nigdy nie słyszałam o nikim, kto nazywa się Mokry. Connie również wyjrzała przez okno.

Ja też go nie poznaję – powiedziała. – Nawet jeśli to bukmacher, jego interesy są w kiepskim stanie.

Mówi, że Fred jest mu winien pieniądze. Jeździ za mną, na wypadek gdybym znalazła Freda.

Pasuje ci to? – zainteresowała się Lula.

Nie. Muszę się go pozbyć.

Na stałe? Bo jakby co, to mam przyjaciela…

Nie! Tylko na resztę dnia.

Lula znów popatrzyła na Mokrego.

Jak mu przestrzelę opony, to też zacznie strzelać?

Prawdopodobnie.

Nie lubię, jak strzelają.

Myślałam, że może zamienimy się samochodami.

Zamienić firebirda na tego wieloryba, którym jeździsz? Nie sądzę. Nawet przyjaźń ma swoje granice.

Świetnie! Wspaniale! Zapomnij, że cię o to prosiłam!

Chwila, nie musisz od razu tak się wściekać – zauważyła pojednawczo. – Pogadam z nim. Umiem być przekonująca.

Nie będziesz mu groziła?

Nie grożę ludziom. Za kogo mnie masz?

Patrzyłyśmy z Connie, jak szybkim krokiem wychodzi z biura i zbliża się do samochodu Mokrego. Wiedziałyśmy, za kogo ją mamy.

Lula miała na sobie obcisłą minispódniczkę kanarkowego koloru i elastyczną bluzeczkę, co najmniej dwa numery za małą. Włosy ufarbowała na pomarańczowo. Wargi umalowała na jasnoróżowo. Na powieki nałożyła złoty tusz.

Usłyszałyśmy, jak mówi do Mokrego: „Hej, przystojniaku” – a potem ściszyła głos i nic już nie słyszałyśmy.

Może się wymkniesz po cichu, jak Lula odciągnie jego uwagę – podsunęła Connie. – Odjedziesz buickiem, a on nie zauważy.

Pomyślałam, że szansę są niewielkie, ale chciałam spróbować. Podeszłam szybko do wozu, pochyliłam się i wśliznęłam za kierownicę. Zwolniłam hamulec ręczny, wstrzymałam oddech i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Wrrrum. Nie sposób zwiać po cichu wozem wyposażonym w silnik V8.

Mokry i Lula odwrócili się jak na zawołanie. Zobaczyłam, że Mokry mówi coś do Luli. Lula natomiast chwyciła go za koszulę na piersi i wrzasnęła na mnie:

Jedź! Trzymam go. I nie puszczę!

Mokry trzepnął ją po ręku, a Lula wcisnęła się w okno jego wozu, wypinając na zewnątrz wielki żółty tyłek. Wy- glądała jak Kubuś Puchatek, który utknął w norze królika. Trzymała Mokrego za szyję. Przejechałam obok nich i zobaczyłam, że całuje go prosto w usta.

Mabel była w kuchni i właśnie miała zaparzyć herbatę, gdy się zjawiłam.

Coś nowego w śledztwie? – spytała.

Rozmawiałam z tym mężczyzną, który szukał Freda. Mówi, że jest jego bukmacherem. Wiedziałaś, że Fred uprawia hazard?

Nie. – Znieruchomiała z torebką herbaty w dłoni. -Hazard – powtórzyła, jakby słyszała to słowo po raz pierwszy. – Nie miałam pojęcia.

Ten facet może kłamać – zauważyłam.

Dlaczego miałby to robić?

Dobre pytanie. Jeśli Mokry nie był bukmacherem, to o co w takim razie chodziło? Jaką odgrywał rolę?

A wracając do tych zdjęć. Jak myślisz, kiedy zostały zrobione? – spytałam.

Mabel zalała herbatę wrzątkiem.

Myślę, że musiało to być niedawno, bo wcześniej ich nie widziałam. Nie grzebię bez przerwy w jego biurku, ale czasem czegoś potrzebuję. A nigdy przedtem nie znalazłam nic takiego. Fred nie robi zdjęć. Co innego dawniej, kiedy dzieci były małe. A teraz Ronald i Walter przynoszą nam fotografie wnuków. Nie mamy nawet aparatu. Zeszłego roku musieliśmy zrobić zdjęcie dachu dla firmy ubezpieczeniowej i wtedy kupiliśmy taki aparat jednorazowy.

Zostawiłam Mabel nad herbatą i usiadłam z powrotem za kierownicą. Rozejrzałam się po ulicy. Jak dotąd, w porządku. Ani śladu Mokrego.

Kolejnym etapem mojej wyprawy było centrum handlowe, gdzie Fred robił zakupy. Zaparkowałam w tym samym miejscu, gdzie znaleziono jego wóz. Była mniej więcej ta sama pora dnia. Pogoda niemal identyczna. Około dwudziestu stopni Celsjusza, słonecznie. Wokół, jak zawsze, kręciło się sporo ludzi. Od razu zauważono by awanturę. I człowieka kręcącego się po okolicy jak lunatyk. Przypuszczałam zresztą, że nie tego szukam.

First Trenton – oddział banku – znajdował się na końcu centrum. Była to filia z okienkiem dla zmotoryzowanych od frontu i pełnoobsługową salą w gjębi. Pracowała tu Leona Freeman, kasjerka. Była moją kuzynką w drugim pokoleniu ze strony matki, o parę lat starszą ode mnie. Z czwórką dzieci, dwoma psami i miłym mężem przodowała na polu osiągnięć rodzinnych.

W środku nie było klientów i Leona pomachała do mnie zza kontuaru.

Stephanie!

Cześć, Leona, jak się masz?

Nieźle. A ty? Chcesz trochę pieniędzy? Mam mnóstwo.

Uśmiechnęłam się szeroko.

Bankowy dowcip – wytłumaczyła Leona.

Słyszałaś, że Fred zaginął?

Słyszałam. Był tutaj krótko przedtem.

Widziałaś go?

Pewnie. Wziął pieniądze z automatu, a potem poszedł zobaczyć się z Shempskym.

Leona i ja chodziłyśmy do szkoły z Allenem Shempskym. Był to porządny gość, który dochrapał się posady wicedyrektora filii banku. Moje śledztwo posunęło się jednak do przodu. Nikt, jak dotąd, nie wspomniał słowem o wizycie Freda u Shempsky’ego.

Czego Fred chciał od Allena? Leona wzruszyła ramionami.

Nie mam pojęcia. Siedział u niego z dziesięć minut. A jak wyszedł, to nawet nie przystanął, żeby się pożegnać. Taki już był. Niezbyt towarzyski.

13
{"b":"101303","o":1}