Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że rodzice żadnej z tych funkcji nie otaczali szczególnym szacunkiem.

– A cóż ty możesz wiedzieć o ściganiu przestępców?

– Zasady są proste. Vinnie przekazuje mi dokumenty, a ja muszę odnaleźć człowieka i zaprowadzić na najbliższy posterunek policji.

– Jakie dokumenty? – dopytywała się ciekawie mama.

– Dotyczące ludzi, którzy nie stawili się na wezwanie do sądu.

– To może i ja się zaciągnę jako łowca nagród? – wtrąciła babcia Mazurowa. – Też bym chciała zarobić trochę pieniędzy. Mogłabym ścigać przestępców razem z tobą.

– Tylko tego brakowało… – jęknął ojciec.

Ale mama nie zwracała na nich najmniejszej uwagi.

– To pewnie będziesz się też musiała nauczyć kamuflować. W tym zawodzie często trzeba występować w przebraniu. – Ponownie spojrzała na ojca. – Jak myślisz, Frank, potrzebny jej będzie kamuflaż? Czy to nie jest dobry pomysł?

Poczułam, że mimo woli zagryzam zęby, starałam się ze wszystkich sił nad sobą zapanować. Zachowaj spokój, powtarzałam w duchu. Zarazem przyszło mi do głowy, że mam dobry trening przed zaplanowaną na jutro rozmową z matką Josepha Morelliego.

Pani Morelli okazała się ucieleśnieniem niepisanych norm życia w „Miasteczku”, przypominała iście tytaniczną gospodynię domową. Przy niej moja matka musiałaby wyglądać jak niedożywiona sprzątaczka. Chyba u samego pana Boga nie było czyściejszych szyb w oknach, bielszego zlewu kuchennego i nie podawano tak wspaniałego pasztetu. Pani Morelli nie opuściła ani jednej niedzielnej mszy w kościele, dorabiała na pół etatu jako kasjerka na stacji kolejowej. Od samego spojrzeniajej czarnych oczu ciarki przeszły mi po grzbiecie. Błyskawicznie nabrałam podejrzeń, że nie dowiem się niczego o jej najmłodszym synu, postanowiłam jednak realizować kolejne punkty swego planu. Nie miałam nic do stracenia.

Ojciec Joego należał do tego rodzaju mężczyzn, których da się przekupić pięciodolarówką czy najtańszą paczką papierosów, ale on nie żył już od dawna.

Z samego rana zdecydowałam się odegrać rolę profesjonalistki. Włożyłam beżową lnianą garsonkę, wbiłam się w rajstopy i szpilki, przypięłam nawet do uszu ocalałą parę moich ulubionych kolczyków z perłami. Zaparkowałam przy krawężniku, odważnie wkroczyłam po schodach na ganek i zapukałam do drzwi.

– Proszę, proszę… – powitała mnie pani Morelli, od stóp do głowy mierząc tym samym spojrzeniem, które dotychczas było zarezerwowane dla ateistów i bandytów. – Kogo my tu mamy, i to o tak wczesnej porze?… Naszą nową, uroczą łowczynię nagród. – Zadarła brodę o parę centymetrów wyżej. – Słyszałam już o twojej nowej pracy. Niczego się ode mnie nie dowiesz.

– Pani Morelli, naprawdę muszę odnaleźć Joego. Nie stawił się na wezwanie w sądzie…

– Widocznie miał ku temu ważne powody.

Najważniejsze! Poczuł się winny.

– Może na wszelki wypadek zostawię pani swoją wizytówkę. Zdążyłam je wczoraj zamówić…

Zaczęłam grzebać w torebce, przerzucając kajdanki, lakier do włosów, szczotkę, latarkę… Przechyliłam ją, żeby zajrzeć do środka, i ciężki rewolwer wypadł na zieloną grubą wycieraczkę przed drzwiami.

– Masz nawet broń! – zauważyła pani Morelli. – Do czego ten świat zmierza? Czy twoja matka wie, że chodzisz po ulicach z rewolwerem? Bo ja mam zamiar ją o tym powiadomić. Zaraz do niej zadzwonię i powiem o wszystkim!

Kobieta zrobiła zdegustowaną minę i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

No proszę, skończyłam trzydziestkę, a ona zamierza poskarżyć na mnie mojej matce. Takie rzeczy zdarzają się tylko w „Miasteczku”. Podniosłam rewolwer i wrzuciłam go z powrotem do torebki. Dopiero wtedy znalazłam wizytówki. Wsunęłam jedną z nich w szczelinę między drzwiami a futryną i pojechałam do domu rodziców, chciałam się bowiem skontaktować telefonicznie z Franciem, innym moim kuzynem, który chyba wiedział wszystko o wszystkich w „Miasteczku”.

– Szukaj wiatru w polu – oznajmił Francie. – To przebiegły facet, na pewno zdobył już sztuczne wąsy i perukę. Był gliniarzem, zna właściwych ludzi. Nie wątpię, że wie również, jak załatwić lewe prawo jazdy oraz kartę ubezpieczenia społecznego i zacząć życie od nowa. Poddaj się, nigdy go nie odnajdziesz.

Ale moja intuicja i skrajna desperacja nie pozwalały mi zrezygnować. Zadzwoniłam więc do Ediego Gazarry, który także służył w policji, a już od dzieciństwa należał do grona moich najlepszych przyjaciół. Był nie tylko wspaniałym kumplem, lecz w dodatku ożenił się z moją kuzynką, Shirley „Płaczką”. Tylko tej jednej decyzji Ediego nie potrafiłam nigdy zrozumieć, ale ponieważ małżeństwo przetrwało jakoś jedenaście lat, więc pewnie coś ich ze sobą łączyło.

W rozmowie z Gazarrą nie musiałam się bawić w zbędne ceregiele, od razu przeszłam do sedna sprawy. Pokrótce przedstawiłam charakter zlecenia Vinniego i zapytałam, czy wiadomo coś nowego o tamtej strzelaninie.

– Gdybym nawet wiedział coś konkretnego, i tak bym ci nie powiedział – odparł Eddie. – Jeśli chcesz brać zlecenia od Vinniego, to twój interes, ale w tym wypadku poproś go, żeby ci przydzielił inną sprawę.

– Za późno. Podjęłam już decyzję.

– Sprawa Morelliego cuchnie na kilometr.

– Każdy podobny wypadek w New Jersey cuchnie na kilometr. Doszłam do wniosku, iż należy się do tego przyzwyczaić.

– Lecz jeśli oskarża się gliniarza o popełnienie morderstwa, to robi się naprawdę poważna sprawa. Tu, u nas, wrze jak w ulu. A sytuację pogarsza jeszcze fakt, że wszystkie wyniki dochodzenia przemawiają przeciwko Morelliemu. Świadkowie zastali go na miejscu zbrodni z dymiącym jeszcze rewolwerem. On sam zeznał, że Ziggy pierwszy sięgnął po broń, lecz nigdzie nie znaleziono pistoletu, nie było śladów od kul na ścianach korytarza, nie stwierdzono osadu prochu na dłoniach i koszuli denata. Prokurator nie miał wyboru, musiał oskarżyć Morelliego. A jakby tego wszystkiego było mało… oskarżony nie stawił się przed sądem. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka atmosfera panuje w całym wydziale. Wystarczy, że na korytarzu padnie nazwisko Morelliego, a wszyscy natychmiast dają nura do swoich pokojów. Nikt nie przyjmie tego z radością, jeżeli zaczniesz teraz od nowa rozgrzebywać sprawę. Boję się nawet, że gdy na serio rozpoczniesz poszukiwania Morelliego, szybko skończysz dyndając na jakiejś gałęzi w środku lasu.

– Lecz jeśli go odnajdę, zarobię dziesięć tysięcy dolarów.

– To już lepiej zacznij grać w toto-lotka, będziesz miała większe szansę na zdobycie tej sumy.

– Z tego, co wiem, Morelli miał się spotkać z Carmen Sanchez, ale kobiety nie było w mieszkaniu.

– Nie tylko jej tam nie było w chwili zabójstwa, ale całkiem zapadła się pod ziemię.

– I do dzisiaj nic o niej nie wiadomo?

– Nie. Ale też specjalnie jej nie szukano.

– A co z tym drugim facetem, który według Morelliego znajdował się także w mieszkaniu, z owym tajemniczym świadkiem?

– Również zniknął.

Pokręciłam nosem, próbując zebrać myśli.

– Nie sądzisz, że to dziwne?

– Owszem, co najmniej zastanawiające.

– A może Morelli został wystawiony?

Miałam wrażenie, że Eddie na drugim końcu linii wzruszył ramionami.

– Mogę wyznać tylko tyle, iż moja intuicja gliniarza podpowiada mi, że nie wszystko w tej sprawie do siebie pasuje.

– Co on teraz zrobi? Wstąpi do Legii Cudzoziemskiej?

– Pewnie przyczai się gdzieś i będzie próbował odzyskać utraconą perspektywę długowieczności. Ale raczej skończy się jedynie na staraniach.

Z ulgą przyjęłam to, że nie tylko ja jestem podobnego zdania.

– Masz jakieś sugestie?

– Nic z tych rzeczy, które byłbym ci gotów powiedzieć.

– Daj spokój, Eddie. Naprawdę potrzebuję pomocy.

W słuchawce rozległo się głośne westchnienie.

– Na pewno nie warto go szukać u krewnych i przyjaciół. Jest na to za sprytny. Jedyne, co mi teraz przychodzi do głowy, to próba odnalezienia Carmen Sanchez i tego faceta, który ponoć był wówczas w jej mieszkaniu razem z Ziggym. Na miejscu Morelliego próbowałbym się jakoś z nimi skontaktować, albo po to, by zyskać dowód swojej niewinności, albo w celu ich uciszenia, żeby nie mogli świadczyć w sądzie przeciwko mnie. Nie mam jednak pojęcia, jak się do tego zabrać. Skoro policja nie może odnaleźć tej pary, to i ty masz na to niewielkie szansę.

9
{"b":"101302","o":1}