Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie masz ochoty porozmawiać o tym, co się stało?

– Rozcięta warga i siniaki są dziełem Ramireza. Wpadliśmy na siebie na ulicy, ale wyszłam z tego zwycięsko. Potraktowałam go gazem, po czym zostawiłam leżącego na jezdni i wymiotującego na asfalt.

– A brwi?

– No cóż, to trochę bardziej skomplikowana historia.

Przez chwilę spoglądał na mnie w milczeniu.

– I nie zamierzasz mi jej wyjaśnić? – zapytał w końcu.

– Dobrą nowiną jest to… że nie musisz się już martwić poczynaniami Morty’ego Beyersa.

– A złą?

Wyjęłam z kuchennej szafki powgniataną tablicę rejestracyjną i wręczyłam mu ją mówiąc:

– To wszystko, co ocalało z twojego samochodu.

Z wyraźnym przerażeniem wpatrywał się w ten prostokąt z blachy. Opowiedziałam mu szybko o powtórnej wizycie Beyersa, zamachu bombowym i trzykrotnym telefonicznym wezwaniu Dorseya.

Po krótkim zastanowieniu doszedł do tego samego wniosku, który i mnie poraził wcześniej:

– To nie była robota Ramireza.

– Muszę przyznać, że gdy ułożyłam w myślach listę ewentualnych zamachowców, twoje nazwisko znalazło się na pierwszym miejscu.

– Naprawdę? Co najwyżej rozpatrywałem tę ewentualność w wyobraźni. Kogo jeszcze umieściłaś na swojej liście?

– Lonniego Dodda, ale on nadal siedzi w areszcie.

– Czy wcześniej ktoś ci groził śmiercią? Może twój były mąż lub któryś z kochanków? Nie zalazłaś ostatnio nikomu za skórę?

Stwierdziłam, że nawet nie mam ochoty odpowiadać na te obraźliwe pytania.

– W porządku. Zatem uważasz, iż zamach miał związek z zabójstwem Kuleszy?

– Tak.

– Boisz się?

– Owszem.

– To dobrze, ponieważ zaczniesz działać ostrożniej.

Bez pytania otworzył lodówkę, znalazł paszteciki, które dostałam od mamy, i zjadł je wszystkie na zimno.

– Musisz też zachować ostrożność w rozmowie z Dorseyem – dodał. – Jeśli odkryje, że działamy wspólnie, oskarży cię o pomoc i ukrywanie przestępcy.

– Ja zaś nabieram coraz silniejszych podejrzeń, że zawarłam z tobą umowę, która zupełnie nie leży w moim interesie.

Z trzaskiem otworzył puszkę piwa.

– Jeśli wciąż marzysz o o tych dziesięciu tysiącach dolarów honorarium, to musisz zaczekać, aż pozwolę ci się odstawić do aresztu. A ja się na to nie zgodzę, dopóki nie mogę udowodnić swej niewinności. Gdybyś więc chciała się wycofać z naszej umowy, po prostu daj mi znać, ale musisz pamiętać, że w takim wypadku możesz zapomnieć o forsie.

– Niezbyt kusząca perspektywa.

Energicznie pokręcił głową.

– Otwarcie przedstawiam ci sprawę.

– Już kilkakrotnie mogłam cię obezwładnić gazem.

– Nie sądzę.

Błyskawicznie sięgnęłam po pojemnik, lecz nim zdążyłam go wycelować w jego twarz, Joe jednym ruchem ręki wytrącił mi go z dłoni.

– To się nie liczy – powiedziałam. – Spodziewałeś się, że to zrobię.

Spokojnie dojadł ostatniego pasztecika i wstawił talerz do zlewu.

– Zawsze się spodziewam takiej reakcji.

– I co teraz poczniemy?

– Spróbujemy dalej działać tak samo. Wygląda na to, że ktoś traci cierpliwość.

– Nie znoszę być czyimś celem.

– Ale chyba nie masz zamiaru zalać się łzami z tego powodu, prawda?

Rozsiadł się przed telewizorem, sięgnął po pilota i zaczął przerzucać kanały. Po chwili oparł się plecami o ścianę i wyciągnął jedną nogę, sprawiał wrażenie wymęczonego. Przez pewien czas oglądał jakiś program rozrywkowy, ale szybko głowa opadła mu na piersi, zaczął oddychać wolniej i głębiej.

– Widzisz? Teraz mogłabym cię obezwładnić gazem – szepnęłam.

Uniósł szybko głowę i nie otwierając oczu, uśmiechnął się przebiegle.

– To nie w twoim stylu, cipeńko – mruknął.

Kiedy wstałam o ósmej, nadal spał na podłodze przed telewizorem. Przestąpiłam nad nim i wybiegłam na swoją trasę joggingu. A gdy wróciłam, siedział w kuchni, popijał kawę i czytał gazetę.

– Napisali coś na temat zamachu bombowego? – spytałam.

– Jest reportaż i zdjęcie na trzeciej stronie. Stwierdzili, że przyczyny wybuchu nie są jeszcze znane. Poza tym nie ma nic ciekawego. – Spojrzał na mnie znad krawędzi rozpostartej gazety. – Znowu dzwonił Dorsey i zostawił wiadomość na kasecie. Może powinnaś jednak sprawdzić, o co mu chodzi?

Wykąpałam się szybko, włożyłam czyste ubranie, nasmarowałam poparzoną skórę twarzy kremem aloesowym i nalałam sobie kawy do filiżanki. Pobieżnie przejrzałam gazetę, popijając kawę małymi łyczkami, w końcu zadzwoniłam do Dorseya.

– Otrzymaliśmy już wyniki analiz z laboratorium – oznajmił. – Nie ulega wątpliwości, że została podłożona bomba. To robota zawodowca. Co prawda, teraz w każdej bibliotece można dostać książkę ze szczegółowym opisem konstrukcji takiej bomby. Gdyby komuś bardzo zależało, mógłby nawet zmontować głowicę jądrową. W każdym razie chciałem panią o tym zawiadomić.

– Sprawdziły się moje podejrzenia.

– I nadal nie domyśla się pani, kto mógłby przygotować taki zamach?

– Nie.

– A Morelli?

– Nie jest to wykluczone.

– Obiecała pani zajrzeć do mnie wczoraj.

Chyba strzelał w ciemno. Zapewne się już domyślał, że go unikam i że za całą tą sprawą kryje się coś dziwnego, ale nie wiedział jeszcze co. Miałam ochotę powiedzieć: „Zatem witamy w naszym towarzystwie, Dorsey!”

– Postaram się wpaść dzisiaj.

– To proszę się bardzo postarać.

Odłożyłam słuchawkę i pospiesznie uniosłam filiżankę do ust. Po chwili oznajmiłam posępnym tonem:

– Dorsey chce, żebym przyjechała na komendę.

– Porozmawiasz z nim?

– Nie, bo będzie zadawał mnóstwo kłopotliwych pytań, na które nie będę umiała odpowiedzieć.

– Powinnaś dziś rano znów się pokazać na ulicy Starka.

– Wykluczone. Mam parę spraw do załatwienia.

– Jakich spraw.

– Osobistych.

Popatrzył na mnie, marszcząc brwi.

– Muszę załatwić to i owo… tak na wszelki wypadek – mruknęłam.

– Na jaki wypadek?

Machnęłam ręką w geście zniecierpliwienia.

– Na wypadek, gdyby coś mi się stało. Przez ostatnich dziesięć dni próbował mnie zastraszyć zawodowy sadysta, a teraz w dodatku trafiłam na listę obiektów zainteresowania piromana maniaka. Po prostu strach mnie obleciał, rozumiesz? Muszę zaczerpnąć oddechu, Morelli, spotkać się z paroma osobami, choć na krótko pomyśleć o moim życiu prywatnym.

Wyciągnął rękę i delikatnie zerwał płatek przesuszonej skóry z mego nosa.

– Nic ci nie grozi – powiedział łagodnym tonem. – Doskonale rozumiem, że się boisz. Ja też się boję. Ale racja jest po naszej stronie, w związku z czym musimy wygrać tę rundę.

Poczułam się głupio, kiedy tak niespodziewanie Joe zaczął się do mnie odnosić życzliwie, podczas gdy ja myślałam bez przerwy o wyprzedaży w sklepie Berniego, na której można było otrzymać darmową lampkę daiquiri.

– Jak masz zamiar udać się na to prywatne spotkanie, skoro jeep wyleciał w powietrze?

– Odebrałam swoją nova z naprawy.

Skrzywił się z niesmakiem.

– Ale chyba nie zostawiłaś jej na noc na parkingu przed domem?

– Wyszłam z założenia, iż zamachowiec nie wie, że to mój samochód.

– Zaraz zemdleję!

– Na pewno nie muszę się niczego obawiać.

– Tak, ja też jestem tego pewien. Ale na wszelki wypadek zejdę z tobą i upewnię się jeszcze bardziej.

Zgarnęłam swoje rzeczy, sprawdziłam zamknięcie okien i przewinęłam kasetę w automatycznej sekretarce. Morelli czekał przy drzwiach. Wyszliśmy razem przed dom i stanęliśmy niepewnie przed upstrzonym farbami chevroletem.

– Nawet gdyby zamachowiec wiedział, że to twój samochód, musiałby być skończonym idiotą, żeby po raz drugi próbować tego samego – oświadczył Joe. – Statystycznie rzecz biorąc, drugi zamach niemal zawsze ma zupełnie inny przebieg.

To wyjaśnienie było całkiem logiczne, nie pomogło mi jednak w otworżeniu drzwi auta i nie uspokoiło walącego jak oszalałe serca.

– Dobra, nie ma się co zastanawiać – burknęłam. – Raz kozie śmierć.

54
{"b":"101302","o":1}