– Zatem ochraniałeś mnie w nocy?
– Przecież nie mogłem przepuścić takiej okazji i nie podsłuchać, jak się rozbierasz i kładziesz do łóżka. Co to za dziwne turkotanie rozlegało się przez całą noc?
– Rex biegał w swoim kółku.
– Zdawało mi się, że jego klatka stała w kuchni.
Nie miałam odwagi się przyznać, że czułam się osamotniona i bezbronna, dlatego skłamałam:
– Wyszorowałam zlew w kuchni, a on nie znosi zapachu środków czyszczących, dlatego przeniosłam go na noc do sypialni.
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
– Przełożę to na swój język – odezwał się wreszcie Joe. – Byłaś przerażona, czułaś się samotna, więc postanowiłaś spędzić noc w towarzystwie chomika.
– No cóż, przeżywam trudne chwile.
– Nie musisz się tłumaczyć.
– Byłam przekonana, że wyjechałeś z Trenton w obawie przed dociekliwością Beyersa.
– I chyba tak zrobię. W tym samochodzie jestem widoczny z daleka. Mam odebrać furgonetkę o szóstej wieczorem, wtedy wrócę.
– W takim razie, do zobaczenia.
– Trzymaj się, łowco skalpów.
Położyłam się z powrotem, ale dwie godziny później obudziło mnie wycie alarmu w samochodzie. Zerwałam się z łóżka, podbiegłam do okna i pospiesznie rozsunęłam zasłonki. Morty Beyers właśnie skutecznie uciszał alarm, waląc w plastikową obudowę urządzenia kolbą rewolweru.
– Beyers! – wrzasnęłam, otworzywszy okno. – Co pan wyrabia, do cholery?!
– Moja żona mnie zostawiła i odjechała naszym escortem.
– Co z tego?
– Potrzebny mi inny samochód. Najpierw chciałem wziąć auto z wypożyczalni, ale w porę przypomniałem sobie o tym jeepie Morelliego. Zaoszczędzę w ten sposób trochę forsy, a jednocześnie będzie mi łatwiej go odnaleźć.
– Na Boga, Beyers! Przecież nie może pan tak po prostu wziąć sobie z parkingu czyjegoś auta! To jest kradzież! Chce pan zostać uznany za złodzieja samochodów?
– Nic mnie to nie obchodzi.
– A skąd pan wziął kluczyki?
– Stamtąd, skąd i pani, z mieszkania Morelliego. Znalazłem zapasowy komplet w szufladzie komody.
– Nie ma pan prawa postępować w ten sposób.
– Bo co? Wezwie pani policję?
– Bóg pana za to pokarze!
– Mam go gdzieś.
Beyers usiadł za kierownicą, przesunął sobie fotel i zaczął majstrować przy radiu.
Arogancki łobuz, pomyślałam. Nie tylko zamierzał ukraść mi samochód, ale w dodatku szykował go tak, jak chciał się nim posługiwać przez dłuższy czas. Chwyciłam pojemnik z gazem, wypadłam na korytarz i pognałam na dół. Byłam bosa, w samej nocnej koszuli z olbrzymim wizerunkiem myszki Miki, a pod spodem miałam jedynie skąpe majteczki. Ale w tej chwili nie dbałam o swój wygląd.
Z impetem wypadłam przez tylne drzwi i byłam już na chodniku, kiedy dostrzegłam, że Beyers opiera stopę na pedale gazu i przekręca kluczyk w stacyjce. Niemal w tej samej chwili oślepił mnie intensywny rozbłysk, przy wtórze ogłuszającego huku drzwi i elementy karoserii jeepa wyleciały w powietrze niczym snop iskier fajerwerków. Gdzieś spod silnika buchnęły płomienie i błyskawicznie ogarnęły cały wóz, przemieniając go w jaskrawożółtą kulę ognia.
Byłam tak osłupiała, że nie potrafiłam się ruszyć z miejsca. Stałam z rozdziawionymi ustami i spoglądałam na ten nieoczekiwany efekt, dopóki wokół mnie nie zaczęły spadać na ziemię części płonącego pojazdu.
Z oddali doleciało zawodzenie syren. Mieszkańcy wysypywali się z budynku i przystawali obok mnie, patrząc na płomienie pochłaniające jeepa. Rozległa się kolejna, tym razem słabsza eksplozja. W pogodne niebo buchnął słup gęstego czarnego dymu, a mnie uderzyła prosto w twarz fala nieznośnego żaru.
Nie było najmniejszych szans, żeby uratować Morty’ego Beyersa. Nawet gdybym zareagowała błyskawicznie, nie zdołałabym się zbliżyć do samochodu. Zresztą Beyers prawdopodobnie zginął w momencie wybuchu, a nie spłonął w pożarze. Dopiero teraz dotarło do mnie, że eksplozja nie mogła być dziełem przypadku. Wszystko też wskazywało na to, że pułapka została przygotowana dla mnie.
Dostrzegałam tylko jeden pozytywny efekt takiego obrotu spraw – nie musiałam się już martwić, w jaki sposób powiedzieć Morelliemu o wgnieceniu na prawym tylnym błotniku.
Cofnęłam się o parę kroków, wreszcie przecisnęłam przez tłumek gapiów i przeskakując po dwa stopnie naraz, pobiegłam z powrotem do mieszkania. Nieostrożnie zostawiłam drzwi otwarte na oścież, kiedy wybiegałam na parking, toteż teraz uważnie przeszukałam wszystkie pomieszczenia, trzymając rewolwer w pogotowiu. Gdybym w tej chwili trafiła na faceta, który usmażył Morty’ego Beyersa, nawet przez moment nie zawracałabym sobie głowy gazem obezwładniającym, wpakowałabym mu kulkę prosto w brzuch, nauczyłam się już bowiem, że brzuch to najłatwiejszy i najbardziej oczywisty cel.
Zyskawszy pewność, że w mieszkaniu nikt na mnie nie czeka, ubrałam się pospiesznie. Szybko posłałam łóżko i przejrzałam się w lustrze w łazience. Na policzku pozostał mi tylko niewielki siny ślad, a rozcięcie wargi było ledwie widoczne, opuchlizna zeszła bez śladu. Za to eksplozja jeepa sprawiła, że wyglądałam tak, jakbym zaglądała przez drzwiczki w palenisko rozgrzanego do czerwoności pieca. Brwi i włosy wokół twarzy miałam opalone, pozostała z nich tylko szarawa szczecinka długości milimetra. Efekt był porażający. Uzmysłowiłam sobie jednak, że nie mam co narzekać – przecież to ja mogłam się usmażyć w tym samochodzie albo też leżeć porozrywana na kawałeczki pod żywopłotem z azalii. Włożyłam sportowe buty i ponownie zbiegłam na parking.
Cały plac i przylegająca doń ulica były zastawione samochodami strażackimi, wozami policyjnymi i karetkami pogotowia. Gliniarze zdążyli już otoczyć teren żółtymi taśmami, oddzielającymi tłum gapiów od dymiących szczątków jeepa. Na asfalcie ciemniały wielkie kałuże wody pokrytej płatami sadzy, a powietrze było przesycone ostrym swądem spalenizny. Ten widok przyprawiał o mdłości. Zauważyłam Dorseya rozmawiającego z jakimś policjantem w mundurze. On również mnie dostrzegł i ruszył szybko w moją stronę.
– Mam bardzo złe przeczucia na temat tego wypadku – powiedział.
– Znał pan Morty’ego Beyersa?
– Tak.
– To on był w jeepie.
– Cholera. Jest pani tego pewna?
– Rozmawiałam z nim tuż przed eksplozją.
– Aha, to wyjaśnia, dlaczego ma pani osmalone brwi. O czym rozmawialiście?
– Vinnie dał mi tylko tydzień na odnalezienie Morelliego. Mój czas minął i Morty miał przejąć sprawę ode mnie. Właśnie rozmawialiśmy na ten temat.
– Gdyby stała pani przy samochodzie, to eksplozja i z pani zrobiłaby spieczonego hamburgera.
– Stałam mniej więcej tutaj, w tym miejscu. Mówiąc szczerze, wrzeszczeliśmy na siebie. Doszło do pewnej… różnicy zdań.
Podszedł do nas policjant, niosąc pogiętą tablicę rejestracyjną.
– Znalazłem ją za pojemnikami na śmieci. Chce pan, żebyśmy sprawdzili, do kogo należał ten wóz?
Wzięłam od niego tę tablicę.
– Szkoda fatygi – wtrąciłam. – Jeep należał do Joego Morelliego.
– Coś takiego! – zdumiał się Dorsey. – Ta sprawa robi się coraz bardziej interesująca.
Pospiesznie doszłam do wniosku, że muszę trochę nagiąć swoje zeznania do rzeczywistości, gdyż policja może mieć odmienne zdanie na temat dopuszczalnych metod pracy łowcy nagród oraz inaczej interpretować pojęcie rekwizycji.
– To było tak – powiedziałam. – Odwiedziłam matkę Morelliego i dowiedziałam się, że Joe był bardzo rozżalony, iż jego nowy jeep musi stać bezużytecznie na parkingu. Wie pan, akumulator szybko się rozładowuje i silnik niszczeje, gdy samochód nie jest używany. I tak, od słowa do słowa, na jej prośbę zgodziłam się przez jakiś czas pojeździć tym wozem.
– Korzystała pani z samochodu Morelliego, bo poprosiła panią o to jego matka?
– Zgadza się. Joe chciał, żeby to ona z niego korzystała, ale pani Morelli nie lubi siadać za kierownicą.
– Jest pani nadzwyczaj uczynna.
– Mam to we krwi.
– Co dalej?
Opowiedziałam mu o tym, jak to żona zostawiła Beyersa, zabierając jego samochód, jak postanowił ukraść jeepa i popełnił wielki błąd, wyrażając się, że „ma Boga gdzieś”, po czym wóz eksplodował.