Dowódca patrolu wymienił porozumiewawcze spojrzenia z lekarzem.
– Pewnie chciałaby pani zmyć z siebie tę krew – mruknął mężczyzna w białym fartuchu. – Radziłbym jak najszybciej pójść pod prysznic.
Wchodząc do sypialni, rzuciłam okiem na Lulę. Dziewczyna leżała przypięta pasami do noszy, była przykryta białym prześcieradłem i grubym kocem, ale twarz miała odsłoniętą.
– Co z nią? – spytałam.
Pierwszy sanitariusz, wypychając już nosze z pokoju w kierunku drzwi wyjściowych, rzucił lakonicznie:
– Żyje.
Kiedy wyszłam spod prysznica, sanitariuszy i lekarza już nie było, zostali tylko dwaj umundurowani gliniarze z patrolu. Podoficer, który rozmawiał ze mną w kuchni, stał na środku salonu i porozumiewał się półgłosem z jakimś cywilem. Obaj sporządzali notatki. Ubrałam się błyskawicznie, nawet nie pomyślałam, żeby wysuszyć włosy. Chciałam jak najszybciej złożyć zeznania i mieć to z głowy. Pragnęłam pojechać do szpitala i sprawdzić, jak się miewa Lula.
Cywil okazał się inspektorem dochodzeniówki, nazywał się Dorsey. Widywałam go kilka razy, prawdopodobnie w barze u Pina. Był średniego wzrostu, szczupły i wyglądał na czterdziestoparolatka. Miał na sobie koszulę z krótkimi rękawami, jasne spodnie i sandały. Zauważyłam u niego w kieszonce na piersi kasetę z mojej automatycznej sekretarki. A więc pierwszy krok został zrobiony. Opowiedziałam mu o incydencie na sali treningowej, świadomie pomijając nazwisko Morelliego. Chciałam, żeby myślał, iż pomógł mi nie znany mężczyzna. Gdyby bowiem ekipa śledcza zyskała dowód na to, że Joe nadal przebywa w mieście, mogłabym się pożegnać ze zleceniem. A ja wciąż miałam nadzieję na odstawienie Morelliego do aresztu i zdobycie honorarium.
Dorsey wszystko pieczołowicie zapisywał, zerkając od czasu do czasu na podoficera z patrolu. Nie okazywał po sobie zdziwienia. Doszłam do wniosku, że jeśli przez wiele lat pełni się służbę w policji, to chyba już nic nie jest w stanie człowieka zaskoczyć.
Kiedy gliniarze sobie poszli, szybko wyłączyłam ekspres do kawy, starannie zamknęłam okno w sypialni, chwyciłam torebkę i tuląc głowę w ramionach, wyszłam na korytarz. Sprawdziły się moje najgorsze podejrzenia, musiałam przejść obok grupki zaciekawionych sąsiadów. Była tam i pani Orbach, i pan Grossman, pani Feinsmith i pan Wolesky, a także inni, którym nie miałam odwagi spojrzeć w oczy. Strasznie chcieli wiedzieć, co się stało, a ja nie miałam ani czasu, ani nastroju do tego, by udzielać im szczegółowych wyjaśnień.
Spuściwszy nisko głowę, bąknęłam jakieś zdawkowe przeprosiny, przecisnęłam się korytarzem i pobiegłam schodami do wyjścia, mając nadzieję, że nie będą mnie ścigać. Wypadłam na parking i pospiesznie wskoczyłam za kierownicę jeepa.
Pojechałam ulicą Saint James do Olden, przecięłam aleję Trenton i skręciłam w Starka. Mogłam wybrać prostszą drogę do szpitala świętego Franciszka, ale chciałam po drodze zabrać Jackie. Jadąc ulicą Starka, rzuciłam przelotne spojrzenie na okna sali treningowej. Z mojego punktu widzenia Ramirez był już skończony. Gdyby i teraz udało mu się jakimś cudem uniknąć aresztowania, musiałby mieć ze mną do czynienia. A ja byłam gotowa obciąć mu kutasa tępym nożem, gdybym go spotkała na swej drodze.
Ujrzałam Jackie wychodzącą z pobliskiego baru, gdzie zapewne jadła śniadanie. Zahamowałam z piskiem opon i zawołałam przez uchylone drzwi:
– Wskakuj!
– A co się stało?
– Lula jest w szpitalu. Ramirez ją dopadł.
– Boże… – szepnęła dziewczyna. – Tego się obawiałam, miała złe przeczucia. Jak ona się czuje?
– Nie wiem dokładnie. Z samego rana znalazłam ją przywiązaną do drabinki pożarowej za moim oknem. Ramirez ją tam zostawił jako ostrzeżenie dla mnie. Kiedy zabierała ją karetka, była nieprzytomna.
– Stałyśmy razem, kiedy przyszli po nią. Lula nie chciała iść, ale nikt nie ma prawa czegokolwiek odmówić Ramirezowi. Jej chłop stłukłby ją na kwaśne jabłko…
– I tak została pobita do nieprzytomności.
Znalazłam wolne miejsce na parkingu przy alei Hamilton, kilkadziesiąt metrów od tylnego wejścia do szpitala. Włączyłam alarm, zamknęłam wóz i obie z Jackie ruszyłyśmy energicznym krokiem. Dziewczyna musiała być znacznie cięższa ode mnie, lecz gdy stanęłyśmy przed kontuarem recepcyjnym, nawet nie oddychała szybciej. Pewnie wyrobiła sobie znakomitą formę, stercząc po całych dniach na świeżym powietrzu.
– Niedawno przywieziono tu karetką dziewczynę o imieniu Lula – oznajmiłam pielęgniarce.
Ta przyjrzała mi się badawczo, następnie przeniosła wzrok na Jackie, która miała na sobie jaskrawozielone skąpe szorty, odsłaniające niemal do połowy jej pośladki, zwykłe piankowe klapki oraz króciutką obcisłą bluzeczkę w kłującym, różowym kolorze.
– Jesteście jej krewnymi? – spytała podejrzliwie.
– Lula nie ma tu żadnych bliskich.
– Musimy znać jej dane personalne do akt.
– Mogę podyktować – zaoferowała Jackie.
Kiedy formalności dobiegły końca, poproszono nas, byśmy usiadły na ławce i zaczekały. Siedziałyśmy w milczeniu, bez zainteresowania przeglądając stare pisma ilustrowane i obserwując ludzkie tragedie, których dowody były aż nadto widoczne w poczekalni. Po upływie pół godziny znowu zapytałam o Lulę i dowiedziałam się, że jeszcze robią jej prześwietlenia. Spytałam więc, ile to może potrwać, lecz pielęgniarka nie umiała odpowiedzieć. Obiecała jednak, że gdy tylko coś będzie wiadomo, wyjdzie do nas któryś z lekarzy. Powtórzyłam to Jackie, ta jednak tylko mruknęła zniechęcona:
– Tak, czekaj tatka latka…
Czułam narastający głód kofeiny, poprosiłam więc ją, by została w poczekalni, sama zaś wyruszyłam na poszukiwanie kafeterii. Powiedziano mi, żebym się kierowała wzdłuż ciemnych śladów wydeptanych na podłodze, a na pewno trafię do jakiegoś baru. Zapakowałam cały kartonik kanapkami i dwoma dużymi kubkami z kawą, a po namyśle dokupiłam jeszcze dwie pomarańcze, wychodząc z założenia, że witaminy pomogą nam zachować zdrowie i dobrą formę. Wracając korytarzem, pomyślałam, że to prawie tak, jakbym pamiętała o włożeniu czystych majtek na wypadek, gdybym miała zginąć w katastrofie samochodowej. No cóż, przezorności nigdy za wiele.
Lekarz zjawił się dopiero po następnej godzinie.
Spojrzał uważnie na mnie, potem na Jackie, która nerwowo obciągnęła bluzeczkę i usiłowała zakryć pośladki nogawkami szortów. Ale jej wysiłki były daremne.
– Czy panie są krewnymi poszkodowanej? – zwrócił się do Jackie.
– Mniej więcej. Jak ona się czuje?
– Jest w kiepskim stanie, ale rokowania są dobre. Straciła mnóstwo krwi i doznała wstrząsu mózgu. Na całym ciele ma wiele ran, które trzeba pozszywać i opatrzyć. Przewieźliśmy ją na oddział chirurgiczny. Na pewno potrwa to jakiś czas, zanim znajdzie się na sali ogólnej. Sądzę, że nie ma sensu tu czekać, mogą panie przyjść za dwie godziny.
– Nie ruszę się stąd na krok – oznajmiła Jackie.
Przez dwie godziny nikt się nami nie interesował. Zjadłyśmy wszystkie kanapki, a ponieważ nie było ich zbyt wiele, rozprawiłyśmy się też z pomarańczami.
– Wcale mi się to nie podoba – mruknęła w końcu Jackie. – Nie cierpię takich przybytków. Wszystko tu cuchnie konserwowanym zielonym groszkiem.
– Widzę, że chyba dużo czasu spędzałaś w szpitalach.
– Taki los.
Nie zamierzała niczego więcej wyjaśniać, a ja wolałam się nie dopytywać. Znowu zaczęłam się rozglądać na wszystkie strony i zauważyłam Dorseya rozmawiającego z pielęgniarką w recepcji. Energicznie potakiwał głową, zapisując jej odpowiedzi na swoje pytania. W końcu pielęgniarka ruchem głowy wskazała nas i po chwili Dorsey ruszył w tę stronę.
– Co z Lula? – zapytał. – Są jakieś wieści?
– Zabrali ją na chirurgię.
Przysunął sobie krzesło i usiadł obok mnie.
– Nie zdołaliśmy jeszcze odnaleźć Ramireza. Nie wie pani, gdzie on może przebywać? Może powiedział coś ciekawego, zanim uruchomiła pani zapis w automatycznej sekretarce?
– Mówił, że widział, jak wciągam Lulę przez okno do sypialni. Widział też policjantów w moim mieszkaniu. Musiał obserwować dom z bliskiej odległości.