– Stephanie! Stephanie!
Odruchowo zakryłam sobie usta ręką, lecz mimo to z gardła wyrwał mi się cichy jęk przerażenia. Zdołałam go stłumić na tyle, że chyba bardziej przypominał głośniejsze westchnienie.
– Kto ci pozwolił się rozłączać, suko! – warknął mężczyzna. – Straciłaś najlepszy moment. A trzeba było posłuchać, do czego mistrz jest zdolny, żebyś wiedziała, na co możesz wkrótce liczyć.
Rzuciłam się biegiem do kuchni, lecz nim zdążyłam przerwać połączenie, ponownie rozległ się kobiecy głos. Musiała to być młoda dziewczyna. Ledwie mogłam rozróżnić słowa, gdyż wyrzucała je z siebie między kolejnymi spazmami histerii, przez zaciśnięte zęby.
– To było… wspaniałe… – wyznała silnie łamiącym się głosem. – O Boże… Pomocy!… Jestem ranna… On mi zrobił… coś strasznego…
Przycisnęłam widełki i natychmiast zadzwoniłam na policję. Odtworzyłam zapis rozmowy i wyjaśniłam, że telefonowano z aparatu Ramireza. Podałam też adres boksera. Przedyktowałam następnie swój numer, gdyby ktoś chciał skontrolować autentyczność tego połączenia. Po odłożeniu słuchawki zaczęłam łazić w kółko po mieszkaniu i sprawdzać zamknięcie okien oraz drzwi. W duchu dziękowałam Bogu, że zdecydowałam się założyć dodatkową zasuwkę.
Po raz kolejny zadzwonił telefon i włączyła się sekretarka, ale nie padło ani jedno słowo. Wyczuwałam jedynie dziwne pulsowanie jakiegoś obłąkanego zła emanującego z tej ciszy. Domyślałam się, że to znów Ramirez, który tym razem tylko nasłuchuje, jakby chciał się napawać moim przerażeniem. Dopiero później usłyszałam w tle silnie stłumiony, jak gdyby odległy szloch kobiety. Z taką siłą wyrwałam wtyczkę kabla telefonicznego z gniazdka, że aż na podłogę posypały się okruchy połamanej plastikowej obudowy. Zwymiotowałam do zlewu w kuchni. Na szczęście miałam w domu większy zapas foliowych toreb na śmieci.
* * *
Obudziłam się o pierwszym brzasku i z ulgą powitałam wstający dzień. Deszcz przestał padać. Było tak wcześnie, że nawet ptaki jeszcze nie śpiewały, a ulicą Saint James nie przejeżdżały żadne samochody. Odnosiłam wrażenie, że cały świat jak gdyby wstrzymał oddech, czekając, aż słońce w pełnej okazałości ukaże się nad horyzontem.
Z mej pamięci wypłynęły wspomnienia ostatniej nocy. Nie musiałam odtwarzać zapisu z automatycznej sekretarki, by przypomnieć sobie wszelkie szczegóły. Z jednej strony miałam straszną ochotę złożyć oficjalną skargę, z drugiej zaś, jako świeżo upieczony łowca nagród, musiałam się troszczyć o swoją wiarygodność i budować odpowiedni wizerunek. Nie mogłam przecież szukać pomocy gliniarzy za każdym razem, kiedy poczuję się zagrożona, a jednocześnie oczekiwać, że będą mnie traktowali jak równorzędnego partnera. Złożyłam już meldunek o prawdopodobnym napastowaniu kobiety, czego dowody zostały utrwalone na taśmie automatycznej sekretarki. Postanowiłam zatem chwilowo na tym poprzestać.
Pomyślałam jednak, że w ciągu dnia muszę koniecznie zadzwonić do Jimmy’ego Alphy.
Zamierzałam się zwrócić do „Leśnika” z prośbą o lekcję strzelania, ale ponieważ już z mego powodu odniósł ranę postrzałową, musiałam skorzystać z nauk Gazarry. O tej porze Eddie z pewnością był na służbie, zadzwoniłam więc na komendę i zostawiłam mu wiadomość, by w wolnej chwili skontaktował się ze mną telefonicznie.
Włożyłam sportową bluzkę oraz szorty i mocno zawiązałam buty do biegania. Jeszcze nie tak dawno – wychodząc z założenia, że rodzaj wykonywanej przeze mnie pracy wymaga zachowania zgrabnej sylwetki – intensywnie uprawiałam jogging, ale ostatnio po prostu nie miałam na to czasu. Teraz stwierdziłam jednak, że koniecznie muszę się przewietrzyć.
Zbiegłam po schodach i wypadłam frontowymi drzwiami na ulicę. Zaczerpnęłam kilka głębszych oddechów i wyruszyłam na swoją pięciokilometrową trasę, którą starannie wyznaczyłam tak, by z daleka omijać nie tylko wzniesienia terenu, lecz również wszelkie piekarnie i cukiernie.
Po przebiegnięciu pierwszego kilometra poczułam się wręcz fatalnie. Nie należę do tych osób, które z łatwością łapią drugi oddech. Moje ciało nie jest stworzone do biegania, o wiele bardziej pasuje do wnętrza luksusowego auta. Kiedy więc dotarłam do końca pętli i wybiegłam z powrotem na ulicę, kilkaset metrów od domu, byłam cała zlana potem, z trudnością łapałam powietrze. I tak oceniłam, że poszło mi nieźle, toteż ostatni odcinek pokonałam sprintem. Stanęłam przed wejściem do budynku i zgięłam się wpół, żeby zaczekać, aż zniknie mgła przed oczyma. Czułam się tak cholernie dobrze, iż ledwie stałam na nogach.
Właśnie w tej chwili przy krawężniku zatrzymał się wóz patrolowy i wysiadł z niego Gazarra.
– Odebrałem twoją wiadomość – powiedział. – Rany, wyglądasz tak, jakbyś miała zaraz wyzionąć ducha.
– Biegałam.
– Czy zamiast tego nie powinnaś pójść do lekarza?
– Mam bardzo wrażliwą skórę, zawsze się tak czerwieni podczas wysiłku. Słyszałeś już o „Leśniku”?
– Ze wszelkimi szczegółami. Naprawdę jesteś głównym tematem plotek. Słyszałem nawet, jak byłaś ubrana, kiedy wylądowałaś na plecach Dodda. Chodzi mi o to, że miałaś całkiem przemoczoną bluzkę, do suchej nitki.
– Kiedy zaczynałeś służbę w policji, też miałeś opory przed korzystaniem z broni?
– Skądże. Stykałem się z bronią od dzieciństwa. W podstawówce miałem wiatrówkę, często chodziłem na polowania z ojcem lub wujem Waltem. Przypuszczam, że odziedziczyłem zakorzeniony pogląd, iż broń palna jest jednym z wielu narzędzi niezbędnych do życia.
– Czy gdybym chciała nadal pracować dla Vinniego, to według ciebie powinnam chodzić uzbrojona?
– To zależy od rodzaju sprawy, nad którą pracujesz. Jeśli tylko prowadzisz rozpoznanie czy zbierasz informacje, to broń ci niepotrzebna. Jeśli zaś wyruszasz w pościg za jakimś czubkiem, to raczej powinnaś ją zabrać. Masz pistolet?
– Rewolwer, Smith amp; Wesson, kalibru 9,65 milimetra. „Leśnik” udzielił mi dziesięciominutowej instrukcji na temat korzystania z niego, lecz nadal nie umiem się przełamać. Nie miałbyś ochoty dać mi paru lekcji na strzelnicy?
– Mówisz poważnie?
– Jak najzupełniej.
Skinął głową.
– Słyszałem też o telefonach, które odbierałaś w ciągu nocy.
– Coś się wyjaśniło?
– Dyżurny wysłał patrol pod ten adres, ale gdy chłopcy przyjechali, Ramirez był w domu sam. Mówił, że wcale do ciebie nie dzwonił. Ta kobieta się nie zgłosiła. Mimo wszystko możesz złożyć skargę o naprzykrzanie się przez telefon.
– Pomyślę nad tym.
Umówiłam się z nim i ciągle dysząc ciężko, podreptałam schodami na górę. Zaraz po wejściu do mieszkania zapasowym kablem podłączyłam telefon i uruchomiłam automatyczną sekretarkę, włożywszy do niej świeżą kasetę. Następnie poszłam pod prysznic. Była już niedziela. Vinnie dał mi tylko tydzień, który właśnie dobiegał końca, lecz niewiele się tym przejmowałam. Gdyby nawet przekazał dokumenty sprawy komuś innemu, i tak bym nie zrezygnowała z poszukiwania Morelliego. Sytuacja odmieniłaby się dopiero wtedy, gdyby inny agent odstawił Joego do aresztu, postanowiłam jednak do tego czasu deptać mu po piętach.
Gazarra zgodził się spotkać ze mną na strzelnicy na tyłach sklepu Sunny po zakończeniu służby, o czwartej po południu. Miałam więc mnóstwo czasu na poszukiwania. Zaczęłam od okrążenia domu, w którym mieszkała matka Joego. Później sprawdziłam adresy bliższych i dalszych krewnych, powoli przejechałam też ulicą wzdłuż jego domu. Zwróciłam uwagę, że moja nova ciągle stoi na parkingu. Następnie zrobiłam kilka rund ulicami Starka oraz Polk. Nie dostrzegłam nigdzie ani furgonetki, ani też niczego, co by wskazywało na bliską obecność Morelliego.
W końcu zajechałam przed budynek, w którym popełniono zbrodnię, objechałam róg i skręciłam na tyły. Po tej stronie ciągnęła się wąska, zaniedbana, pełna dziur alejka dojazdowa. Nie stał przy niej żaden samochód. Z domu wychodziły na alejkę tylko jedne drzwi. Po jej przeciwnej stronie ciągnął się szereg domków jednorodzinnych.