Литмир - Электронная Библиотека
A
A

O pierwszej w nocy dygotałam już z zimna, czułam się koszmarnie. Byłam bliska zsikania się w majtki, miałam wszystkiego dosyć. Postanowiłam zrezygnować z dalszego czekania. Doszłam do wniosku, że jeśli nawet Morelli się pokaże, w co zaczynałam poważnie wątpić, to i tak nie będę mogła nic zrobić. Zresztą nie miałam najmniejszej ochoty, żeby ujrzał mnie w takim stanie.

Zamierzałam już wyjść zza żywopłotu, kiedy na parking wjechał jakiś samochód i zatrzymał się w najdalszym końcu placu. Kierowca szybko wyłączył reflektory. Po chwili wysiadł i tuląc głowę w ramionach, ruszył pospiesznie w kierunku czerwonego jeepa. Ale nie był to Joe, lecz znowu „Krętacz”. Oparłam czoło na kolanach i zamknęłam oczy. Zrozumiałam nagle, jak bardzo byłam naiwna, sądząc, że Joe wpadnie w zastawioną przeze mnie pułapkę. Przecież ścigała go policja, nic więc dziwnego, że w ogóle nie miał zamiaru się pokazywać w pobliżu mojego domu. Przez chwilę gryzłam się z własnymi myślami, wreszcie postanowiłam, że następnym razem lepiej się zastanowię. Od początku powinnam była się postawić w sytuacji Morelliego. Czyż ja na jego miejscu odważyłabym się ujawnić tylko po to, aby odebrać swój samochód? Oczywiście, że nie. Odebrałam więc kolejną lekcję. Należało pamiętać o podstawowej zasadzie: za żadne skarby nie wolno lekceważyć przeciwnika. I jeszcze o jednej: trzeba myśleć w tych samych kategoriach co przestępca.

„Krętacz” otworzył drzwi auta swoim kluczem i wsunął się za kierownicę. Cicho zaszumiał rozrusznik. Po kilku minutach Morelli spróbował po raz drugi, także bez rezultatu. Wreszcie wysiadł i zajrzał pod maskę. Wiedziałam, że błyskawicznie odkryje mój podstęp. Nie trzeba fachowca, by zauważyć brak głowicy rozdzielacza. Rzeczywiście, po chwili „Krętacz” się wyprostował, zatrzasnął maskę i z wściekłością kopnął przednie koło jeepa. Wymamrotał pod nosem jakieś przekleństwo. Szybko wsiadł z powrotem do swego samochodu i wyjechał tyłem z parkingu.

Podniosłam się z ziemi, rozprostowałam kości i szybko podeszłam do tylnego wejścia budynku. Spódnica kleiła mi się do nóg, w pantoflach chlupała woda. Ta noc nieźle dała mi się we znaki, ale przecież mogło być gorzej. Na przykład Joe mógł poprosić matkę, żeby zabrała jego samochód.

Pusty korytarz wydawał mi się jeszcze bardziej obcy niż zazwyczaj. Podeszłam do windy i wcisnęłam guzik przywołania. Woda skapująca z krawędzi mojej spódnicy, z włosów i z czubka nosa poczęła tworzyć niewielką kałużę na szarych kafelkach posadzki. W budynku znajdują się dwie windy rozmieszczone naprzeciwko siebie. Nie słyszałam, żeby ktoś wylądował na dnie szybu czy też zginął w windzie na skutek zerwania się liny, zdawałam sobie jednak sprawę, że prawdopodobieństwo utknięcia między piętrami jest stosunkowo wysokie. Zwykle korzystałam ze schodów, lecz teraz postanowiłam masochistycznie ukarać się za własną głupotę i wjechać na górę windą. Wreszcie jasno oświetlona klatka stanęła przede mną. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Bez przeszkód dotarłam na pierwsze piętro i ruszyłam powoli korytarzem. Wygrzebałam z torebki klucze i wkroczyłam już do mieszkania, kiedy nagle przypomniałam sobie o głowicy rozdzielacza. Zostawiłam ją na ziemi, za żywopłotem azalii. Tylko przez chwilę świtała mi myśl o konieczności ponownego wyjścia na deszcz. Natychmiast stwierdziłam, że nic jej się nie stanie. Za żadne skarby nie zeszłabym teraz na dół.

Zamknęłam zasuwkę i stojąc wciąż na skrawku linoleum, którym umownie zaznaczyłam granice przedpokoju, pospiesznie zrzuciłam z siebie przemoczone ubrania. Pantofle były w opłakanym stanie, a spódnicę z tyłu wygniotłam w tak grube zakładki, jak krzykliwe tytuły z pierwszych stron brukowych gazet. Wszystkie ciuchy zgarnęłam nogą w bezładny stos i poszłam prosto do łazienki.

Odkręciłam gorącą wodę, szczelnie zaciągnęłam zasłonki pod prysznicem i wystawiłam plecy na ukłucia ostrych strumyków. Wmawiałam sobie, że ostatecznie i tak miałam udany dzień. W końcu odstawiłam jednego poszukiwanego. Wykonałam pierwsze zlecenie. Z samego rana mogłam zainkasować od Vinniego należne honorarium. Namydliłam się starannie i spłukałam, później wymyłam włosy. Wreszcie ustawiłam jeszcze silniejszy strumień, żeby zrobić sobie masaż wodny. Stałam pod prysznicem dość długo, mając nadzieję, że w ten sposób uwolnię się od zmęczenia i psychicznego napięcia. Rozważałam, że skoro już dwukrotnie Joe wykorzystał „Krętacza” do swoich celów, to może powinnam go zacząć śledzić. Najgorsze było to, że nie mogłam obserwować kilku osób równocześnie.

Nagle moją uwagę przykuło jakieś poruszenie za zasłonką, zauważalne mimo pokrywających ją wzorów i ściekającej piany. Serce podeszło mi do gardła. Byłam pewna, że ktoś jest w mojej łazience. Przerażenie mnie sparaliżowało. Zastygłam w bezruchu, w głowie miałam kompletną pustkę. Przypomniałam sobie nagle Ramireza i coś mnie ścisnęło w dołku. Ten łobuz mógł przecież wrócić. Jakimś sposobem namówił dozorcę, żeby dał mu klucz, albo wśliznął się chociażby przez okno. Bóg jeden raczył wiedzieć, do czego zdolni są tacy ludzie jak Ramirez.

Weszłam do łazienki z torebką, lecz zostawiłam ją na koszu na brudną bieliznę, poza moim zasięgiem.

Intruz jednym skokiem dopadł kabiny i szarpnął zasłonkę prysznica z taką silą, że potrzaskane plastikowe kółka mocujące z brzękiem rozsypały się po całej łazience. Wrzasnęłam i na oślep cisnęłam butelką szamponu, zapierając się plecami o ścianę.

Ale nie był to Ramirez, tylko Joe Morelli. W jednej garści trzymał zmiętą zasłonkę prysznica, drugą dłoń kurczowo zaciskał w pięść. Pośrodku czoła szybko nabiegał mu krwią duży siniak, co znaczyło, że mój rzut był jednak celny. Do tego stopnia Joe kipiał wściekłością, że od razu nabrałam podejrzeń, iż moja płeć wcale nie musi mnie uchronić od wylądowania w szpitalu ze złamanym nosem. Ale i we mnie zaczęła wzbierać furia, byłam gotowa stawić mu czoło. No bo za kogo ten łobuz się uważa, skoro śmiertelnie mnie przestraszył we własnym mieszkaniu i w dodatku całkowicie zniszczył zasłonkę od prysznica?

– Co ty wyrabiasz, do jasnej cholery?! – wrzasnęłam. – Nikt ci nie wyjaśnił, do czego służy dzwonek przy drzwiach? Jak się tu dostałeś?

– Zostawiłaś otwarte okno w sypialni.

– Przecież siedziała w nim druciana siatka.

– Też mi przeszkoda.

– Jeśli i ją zniszczyłeś, to zażądam pokrycia wszelkich strat. A ta zasłonka do prysznica? Wydaje ci się, że takie zasłonki rosną na drzewach?

Zdołałam się trochę opanować, ale wciąż jeszcze mówiłam głosem co najmniej o oktawę wyższym niż normalnie. W gruncie rzeczy nawet niezbyt zdawałam sobie sprawę z tego, co mówię. Moje myśli bezładnie się szamotały między paniką a wściekłością. Ogarniała mnie furia, że Morelli tak łatwo dostał się do mego mieszkania, a jednocześnie czułam rosnący strach, ponieważ stałam przed nim naga.

Nie wstydzę się zbytnio nagości, w pewnych okolicznościach jest ona całkiem naturalna – podczas kąpieli, w łóżku z mężczyzną czy też u lekarza. Ale ta sytuacja, kiedy stałam naga i ociekająca wodą na wprost kompletnie ubranego Morelliego była dla mnie czymś graniczącym z sennym koszmarem.

Zakręciłam wodę i pospiesznie sięgnęłam po ręcznik, lecz Joe wyrwał mi go z ręki i cisnął na podłogę za sobą.

– Daj mi ten ręcznik! – rozkazałam stanowczo.

– Najpierw wyjaśnimy sobie kilka spraw.

Jako chłopak Joe nie poddawał się żadnej kontroli. Doszłam do wniosku, że teraz panuje nad sobą właśnie poprzez ten agresywny styl bycia. Mimo starań nie potrafił zapanować nad swoim włoskim temperamentem, lecz dokładnie odmierzał ilość okazywanej agresji. Miał na sobie czarną przemoczoną bawełnianą koszulkę i dżinsy. Kiedy zaś się odwrócił, żeby cisnąć w kąt porwaną zasłonkę od prysznica, dostrzegłam, iż zza paska spodni z tyłu wystaje mu kolba pistoletu.

Nietrudno było sobie wyobrazić Morelliego dokonującego zabójstwa z zimną krwią, musiałam się jednak zgodzić z opiniami „Leśnika” i Ediego Gazarry, że Joe na pewno nie był ani głupi, ani też porywczy.

23
{"b":"101302","o":1}