Литмир - Электронная Библиотека

Myślał, ale bynajmniej nie o tym, co go przyprowadziło do upadku, do tego miejsca. Bzdura! Myślenie o przeszłości ma sens wtedy, kiedy można z tego wyciągnąć wnioski na przyszłość. On nie miał przyszłości. Zaczepił czubkiem buta o napiętek drugiego i ściągnął go z nogi. Stukot jeden, a zaraz potem następny. Dlaczego ma umrzeć? Mruknął niezadowolony, gdyż to pytanie brzmiało myląco. Przecież nie chodziło mu o kwestie prawne czy nawet moralne. Chodziło mu tylko o to, dlaczego kilka – grudek metalu ma przerwać jego życie. Jak to możliwe, że wszystko, co jest w nim: twarze, słowa, wspomnienia, tak nagle, po prostu zniknie. To absurd! Jest człowiekiem, a nie maszyną, której starczy wsypać garść piachu między tryby, aby stanęła. Rozumiał, jak można złamać rękę czy odbić nerki. Do diabła, człowiek znaczy coś więcej. On, ten co marzy, konstruuje i boi się, jest gdzie indziej. Gdzie? Nie wie; gdzieś w środku. Z jakiego powodu wyrwanie dziury w sercu miałoby to najgłębsze " ja" zniszczyć.

Porażony tą myślą zerwał się na równe nogi tak szybko, że zakręciło mu się w głowie.

– Jednak ludzie umierają – jęknął.

I co z tego? O fakcie, że rzucony kamień spadnie, a nie uniesie się w górę, wnioskujemy stąd, iż zawsze tak się działo. Ale czy zawsze znaczy i teraz?

– Nieprawda! – krzyknął na cały głos. – Mam co do tego własne, najgłębsze przekonanie.

Skandował, celując palcem w kąt celi. Strażnikowi słyszącemu te wrzaski nie chciało się wychodzić na korytarz. Właśnie wypełniał krzyżówkę.

– Siła ludzkiego przyzwyczajenia jest olbrzymia i niech śmierć będzie właśnie takim przyzwyczajeniem, wypływającym z samego "ja", które może to "ja" zniszczyć. Człowiek umiera przekonany o nieuchronności śmierci nie wiedząc, że ma do czynienia z tragiczną pomyłką, zamianą skutku z przyczyną. To nie śmierć niszczy świadomość, to świadomość wywołuje śmierć. Zakończył swoją mowę do wyimaginowanego słuchacza i usiadł na stole, który cicho zaskrzypiał.

– A niby dlaczego kula ma mi rozerwać ciało? Jedynym argumentem jest to, że zawsze tak się dzieje. Czyli to samo, co przedtem! Gdy uwierzę, że… Nie! – Uderzył dłonią w usta, a potem rozglądając się wokół wyszeptał:

– Nie. Ja już wierzę, gdyż wiem, że jestem, i wiem, że moje "ja" samo zniknąć nie może. Wiem. Wiem! – krzyknął i zeskoczył na podłogę.

Zaczął chodzić wokół celi i wymachiwać rękoma czując, jak rozpiera go olbrzymia fala energii. Strażnik, który skończył krzyżówkę, poszedł wreszcie zobaczyć, co się dzieje w celi nr 5. Gdy odsłonił judasz, dojrzał człowieka najwyraźniej szalonego, który śmiał się, przytupywał i mówił do siebie. Lecz gdy zajrzał do rejestru, wszystko wydało mu się oczywiste. Ten więzień miał być rozstrzelany o świcie. Kiwając głową zasłonił wizjer.

Przyszli o brzasku. Ksiądz, który pierwszy ujrzał jego twarz, stanął zaskoczony. Twarz Tomasza była szczęśliwa i natchniona.

– Nic, ojcze, to zbyteczne – uprzedził słowa księdza. – Ja już jestem gotowy.

– Nie mylisz się?

– Jestem pewien.

Ksiądz chwilę postał, nie dowierzając własnym uszom, a potem obrzuciwszy Tomasza smutnym spojrzeniem wyszedł na korytarz. Pojawiło się dwóch żołnierzy. Stanęli za jego plecami tak, jakby chcieli dać do zrozumienia, że ma tylko jedną drogę. Prowadzili go ciemnym korytarzem, dalej były schody i niebo za drzwiami. Niżej zaś był mur, a właściwie dwa mury: jeden z cegły, a drugi z żołnierzy. Z boku stał oficer z papierosem w ustach, którego szybko wyrzucił na widok skazańca.

Ręce związano mu na plecach, ściągnąwszy przedtem koszulę. Było chłodno i czuł, jak na torsie wysychają resztki potu. Stał szczęśliwy obserwując bezradność tamtych oraz karabiny teraz już dla niego niegroźne. Było mu nawet żal, że tak brutalnie zachwieje ich pewnością siebie.

Na komendę oficera szereg złożony z dziesięciu żołnierzy podniósł broń. Wiedział, że jeden z nich – wybrany losowo – ma w komorze ślepy nabój. Zawsze w takich przypadkach daje się nadzieję każdemu z osobna, że nikogo nie zabija. Komenda ucięła rozmyślania. Spojrzał w wyloty luf i uśmiechnął się. Usłyszał huk. Było tak, jak się spodziewał. Poczuł gwałtowne szarpnięcie, i to wszystko. Kilka swędzących miejsc, mimo iż nie liczył, był pewien, że jest ich dziewięć. Gdy uniósł głowę, żołnierze wciąż stali z podniesioną bronią. Nic dziwnego. Oficer, który zbaraniały stał na boku, zapomniał wydać komendy. Gromki śmiech Tomasza przerwał ciszę. Nie mógł się powstrzymać, to było tak zabawne. Oficer zaklął szpetnie.

– Sabotaż! – krzyczał. – Wy, dranie, ładujcie! Na co czekacie?!

Żołnierze opuścili karabiny i zaczęli je ładować zapasowymi nabojami. Przyglądał się temu szeroko otwartymi oczyma, lekko pogwizdując. Żołnierze bali się na niego spojrzeć. Pochyleni przygotowywali broń, jego zaś rozpierała radość. Cóż, był równy bogom, był nieśmiertelny. Miał świadomość swej siły i potęgi. Poczuł nawet sympatię do tych niezdar, które chcą go zabić. Teraz kiedy wiedział, że im to się nie uda, wydawali się sympatyczni w swej małości. On był nad nimi. Tak się tym zafascynował, iż nawet nie zauważył kolejnej salwy. Znów poczuł szarpnięcie i nic ponadto. Gdy dym się rozwiał, oficer zaczął szaleć. Najpierw wypluł złość na żołnierzy, którzy stłoczeni w małej grupce ponuro zerkali na Tomasza. Potem zbliżył się do niego. Chwilę patrzył mu w oczy. Tomasz poczuł zapach potu i nienawiści. Spod przymrużonych powiek obserwował, jak z uwagą ogląda jego tors. Gdy palce dotknęły ciała, wzdrygnął się z obrzydzeniem. Palce jednak nadal wodziły wokół swędzących miejsc. Potem usłyszał zdławione charknięcie. Oficer pojął, iż kule trafiły w tego, dla którego były przygotowane.

– Nie wiem, jak to robisz, kanalio – zaczął cedząc słowa ale rozwalę cię. Tu, na miejscu!

Mówiąc to, wyjął z kabury pistolet i przyłożył Tomaszowi do czoła. Kciuk z cichym pstryknięciem zwolnił bezpiecznik, po czym oficer z okrutnym uśmiechem przeniósł wylot broni i strzelił w mur. Na żwir osypał się miał ceglany ze świeżo wybitej dziury.

– Rozwalę cię – powtórzył cicho pełnym nienawiści tonem. Przyłożył Tomaszowi broń do skroni. Metal był zimny.

A może to jednak nie przyzwyczajenie – pomyślał Tomasz – ale przecież przed chwilą… – lecz nie skończył, gdyż kula przebiła mu czaszkę.

Do jednorazowego użycia – Andrzej Drzewiński

Rankiem, kiedy Norbert jak co dnia wychodził po gazetę, zauważył w skrzynce listowej szarą kopertę. Gdy ją wyjął, rzuciło mu się w oczy jego nazwisko i adres, starannie wykaligrafowane czarnym tuszem. Zaintrygowany odwrócił list na drugą stronę, lecz tam papier był czysty. Wzruszył ramionami i po wejściu do mieszkania rzucił przesyłkę na stół, gdyż spieszył się na umówione spotkanie. Zabiegał o nie od tygodnia i miał nadzieję, że dostanie wreszcie pracę odpowiadającą jego kwalifikacjom. Dzień cały miał zajęty. Rozmowa rzeczywiście odniosła pozytywny skutek, lecz z gąszczu druczków i pieczątek wydobył się dopiero o piątej. Nic więc dziwnego, że kiedy wrócił po kolacji do domu, zegar w przedpokoju wskazywał siódmą. O kopercie przypomniał sobie dopiero dwie godziny później. Wpadła mu w oko, gdy szukał metryki urodzenia. Ciekaw zawartości wziął ją do ręki, usiadł wygodnie w fotelu i żyletką rozciął brzeg. Wewnątrz była mała broszurka i kartka. Najpierw wyjął książeczkę, ale na okładce nie było żadnego tytułu. Przerzucił ją szybko; w środku sam tekst. Skrzywił się zawiedziony sądząc, że ma do czynienia z reklamówką jakiejś sekty czy stowarzyszenia. Nie miał o nich zbyt dobrego mniemania. Aby się upewnić, wytrząsnął na stół kartkę. Była to rzeczywiście ulotka, ale zupełnie inna, niż sądził.

– Informujemy, iż firma wydawnicza "Coxon" rozpoczyna swoją działalność edytorską. Począwszy od przyszłego miesiąca będzie za zaliczeniem pocztowym wysyłać swoje pozycje. Firma "Coxon" będzie drukować tylko i wyłącznie pozycje oryginalne i nowatorskie, zarówno pod względem poruszanej tematyki, jak i formy. Aby zachęcić Pana do korzystania z naszych usług, załączamy do ulotki małą książeczkę będącą przykładem tego, co mamy zamiar rozprowadzać. Zaznaczamy, że należy ją przeczytać tylko raz, i to o wyznaczonej porze. Chodzi nam o noc z 28 na 29 maja. Sądzimy, że stanie się Pan naszym stałym odbiorcą. Książkę naturalnie można czytać kiedy indziej, lecz nie przyniesie to żadnych wrażeń.

3
{"b":"100902","o":1}