Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dla potrzeb Wiktorii zupełnie zresztą wystarczała wiedza, że podczas, gdy w lewym panelu ma redagowany dokument, w prawym przywoływać może potrzebne dane i sugerowane przez bazę rozwiązania. Dochodziła właśnie do momentu, gdy autor, rozprawiwszy się ze złudzeniami co do możliwego w Polsce boomu inwestycyjnego, przechodził do naświetlania perspektyw stojących przed Polską jako swego rodzaju wielką strefą wolnocłową dla całego Wschodu – kiedy w uszach zabrzmiała jej pocieszna, elektroniczna melodyjka, jaką zwykł sygnalizować swoją ingerencję menadżer programów.

Otworzyła kursorem okno. Animowana główka nadzorcy plików oznajmiła głosem, równolegle z rozwijającym się w oknie napisem, o odebraniu adresowanej dla niej wiadomości. Zanim zdążyła nakierować kursor na pole “wyświetl”, menadżer uzupełnił tę informację migającym ostrzegawczo polem: INYALID FILE CODE.

Mimo to wyświetliła otrzymany list. Okazał się krótką sekwencją niezrozumiałych znaków. Jakieś kreski, nutki, symbole karcianych kolorów, wszystko zepchnięte w jednej, wyłażącej daleko poza ekran linijce.

Nabrała głęboko powietrza.

Znalazła w menu menadżera poczty pozycję “sugestie” i pominąwszy kilka pierwszych punktów odpowiedzi, doradzających jej ponowienie połączenia, sprawdzenie zgodności systemów i temu podobne, wybrała połączenie zwrotne z nadawcą listu.

Na kilkakrotnie powtarzane polecenie “wykonaj” komputer odpowiadał jednak stale w ten sam sposób: informacją o błędzie.

Poleciła menadżerowi próbować kolejnych programów korekcji uszkodzonego pliku. Elektroniczny bełkot zmieniał wygląd i objętość, ale po każdej konwersji pozostawał równie niezrozumiały, jak w chwili odebrania.

Wiktoria nie mogła wiedzieć, iż zaburzone w swym trybie działania podprogramy rezydentne sterownika jej męża, choć zablokowane przez kontrolujący go teraz obcy software, nie przestawały pracować; odebrały jej próbę połączenia się z Robertem i zapisały ją w pamięci krążącej, jakkolwiek ich operator nie miał już wtedy do niej dostępu. Odebrały też ślady jego rozpaczliwego wołania z dna studni kręconych schodów, a choć nie były w stanie przełożyć ich nie znanego formatu, zdołały rozpoznać powtarzające się imię, pod które w makrodefinicjach pamięci stałej sterownika podłożony był jej sieciowy adres.

Wiktoria nie mogła wiedzieć, ale w jakiś sposób czuła, że to musi być wiadomość od niego, wiadomość, iż dzieje się coś złego, iż potrzebuje jej pomocy.

Po którejś z kolejnych konwersji w wyświetlanej na ekranie sieczce pojawiła się kilkakrotnie jedna zrozumiała litera. Ta właśnie litera, której miało nie być w polskim alfabecie i na cześć której Robert nadał jej imię. I nigdy nie pisał tego imienia inaczej, niż z ową literą na początku.

Nie chciała tracić czasu nawet na wychodzenie z systemu; zamroziła pracę kursorem i zerwała z głowy gogle.

– Wychodzę – zawołała tylko. – Proszę, skończcie za mnie, będę mogła, to jeszcze wrócę.

– Hej, zaraz, co się dzieje? – usiłował protestować któryś z nich.

Sama by to chciała wiedzieć. Nie mogła tracić czasu. Niech ją wyrzucą – trudno. Osiem minut później była już w garażu pod budynkiem i przekręcała kluczyk w stacyjce wozu.

*

Ojciec siedział przed nim taki, jakim go zapamiętał: zmęczony. Pochylał ciężko głowę nad zbitym z desek stołem, przechylając ją nieco na bok, a jego szare oczy były pełne pośmiertnego smutku.

– Tylko się chować – mówił w zamyśleniu. – Całe życie chować się i cofać. Cofać się i ukrywać, ukrywać się i cofać, i ciągle mówić sobie: trudno, nic sam nie poradzę, trzeba się cofnąć jeszcze głębiej, przyczaić w domu jak ślimak w skorupie i czekać na lepsze czasy…

Siedzieli w drewnianej, góralskiej chacie na Głodówce – za plecami Ojca, w obramowanych sośniną kwadracikach okna, niesiony wiatrem śnieg sypał z ołowianego nieba na świerkową gęstwę, porastającą stok. Robert czuł się syty, rozgrzany herbatą i smażonym pstrągiem, którego smak czuł w ustach. Pamiętał to miejsce – zawsze zachodził tu z gór, przez Gęsią Szyję i Poroniec, ogrzać się i zjeść smażonego pstrąga, który nigdy, w żadnym momencie życia nie smakował tak dobrze, jak kiedy wracało się z górskich szczytów. Nigdy nie był tutaj z Ojcem, ale często myślał tu o nim, oparty o tę właśnie ścianę z uszczelnianych słomą desek. Dawno. Zanim jeszcze świat odsłonił swe prawdziwe oblicze, a góry zmieniono w rozdeptane rojowisko zwożonej zewsząd szarańczy, rozwrzeszczanej, tępej, siejącej dookoła stertami zmiętych papierów, puszek i plastiku.

– Tato… – głos zadrżał mu ze wzruszenia i zamarł w gardle. I choć przecież doskonale wiedział, że to tylko komputerowe złudzenie, marzenie, wzięte jakimś sposobem wprost z jego podświadomości i wzmocnione przez serwery Corbenicu, ta wiedza nie wpływała na to, co czuł.

Odetchnął głęboko i przełknął ślinę.

– Strasznie mi cię było brak, tato – powiedział, przemagąjąc ucisk w piersiach.

Ojciec uniósł na niego wzrok, potem wyciągnął ponad stołem dłoń i uścisnął jego ramię – mocno i zarazem czule, ale jak gdyby machinalnie, cały czas tkwiąc myślami gdzie indziej.

– Powiedz sam, synu – podjął. – Czy ja miałem inne wyjście? Czy my mieliśmy inne wyjście? Nie. Trzeba się było schować, zamaskować, ukryć we własnym domu i tam za wszelką cenę starać się przetrwać. Ty ich nie widziałeś, w czterdziestym piątym: całe dnie, czołgi za czołgami, strach, rozbój, potęga… – pokręcił głową. – Nie miej do mnie żalu, synku. Ja wiedziałem, że już innych czasów nie dożyję. Tylko o was myślałem.

– Wiem, tato. Nie ma nic, co byś sobie mógł wyrzucać. To ja cię zawiodłem.

– Nie. Nie zrobiłeś niczego, czego miałbyś się wstydzić – powiedział Ojciec. Jego głos zdawał się dobiegać z bardzo daleka. Wiatr za oknem szarpał bezgłośnie szczytami drzew i ten widok budził jakiś zakradający się do serca chłód.

– Nic nie wiem, tato -jęknął Robert, czując się bezsilny i słaby. – Nic nie zrozumiałem. Czegokolwiek się dotknąłem, okazywało się błędem. W kogokolwiek uwierzyłem, okazywał się łajdakiem albo głupcem. Chciałem coś zrobić, a wszystko rozsypało mi się w rękach. – Pochylił głowę. – Może powinieneś mnie już ze sobą zabrać.

Znowu poczuł na ramieniu jego silną, ciężką dłoń.

– Wcale tego nie chcesz, synu. Pomyśl; nie próbuje się zastraszyć byle kogo. Nie próbuje się kupić kogoś, kto nie jest nic wart. Synu, popatrz na mnie. Ty jesteś kimś. Ty się już nie musisz chować i ukrywać. Wyjdziesz z domu, staniesz z nimi do walki… i wygrasz.

– Ja już kiedyś próbowałem – pokręcił głową. – Byłem młody, wierzyłem, starałem się, i wszystko się nagle zapadło w błocie. Tato, nie dam rady.

Jego siwe, zmęczone oczy przepalały go na wylot.

– Taki twój los. Inni mogą spać, a ty nigdy nie będziesz umiał zasnąć. Inni mogą nie myśleć, a ty będziesz musiał myśleć za nich. Innych nie boli, a ty jesteś skazany, żeby czuć ból za nich. Już wiesz, dlaczego nie żal ci Etrusków?

Tak. Teraz już wiedział, i było to takie proste, że nie potrafił pojąć, jak mógł na to nie wpaść od razu.

– Bo nie jestem Etruskiem – powiedział.

– Rób to, co musisz robić. I nie daj sobie zawrócić w głowie.

– Gdybyś tu był, tato, gdybyś mógł tu być…

– Jestem tu – powiedział Ojciec z naciskiem. – Czy jeszcze tego nie rozumiesz? Jestem tu, z tobą, ciągle, zawsze. Patrzę na Ciebie.

Ostatnie słowa ojca zabrzmiały echem, jakby odbite w studni. Jeszcze raz spojrzał mu w oczy. Uśmiechnął się, czując nabrzmiewające w kącikach oczu łzy, nabrał głęboko powietrza, nagle oczyszczony, zebrał się w sobie i odbił się z całej siły, wyskakując z góralskiej chaty w czerń osaczającej ją przestrzeni.

PRZESKOK

Leciał, twarzą ku ziemi, nad wielką, zieloną mapą Polski, nad którą przemieszczały się złote napisy, zachęcające po niemiecku do odwiedzania kraju przodków, a po angielsku i francusku do wizyty w miejscu, gdzie XXI wiek sąsiaduje ze średniowieczem. Gdziekolwiek na mapie spoczął jego wzrok, z mglistej zieleni wynurzała się trójwymiarowa projekcja miasteczka lub wsi i rosła szybko; pojawiały się animowane postaci, grały przycięte dla prostej transkrypcji ludowe melodyjki. Projekcja miasteczka rozpadała się na poszczególne hotele, pensjonaty i schroniska, pojawiały się trójjęzyczne napisy informujące o ich standardzie i cenach, potem jak barwne motyle rozwijały się okna dialogowe oferujące dodatkowe informacje o pobliskich atrakcjach turystycznych.

55
{"b":"100770","o":1}