Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Znowu istniał, jak fantomatyczna projekcja w ciemności – zawieszone w pustce ciało, złożone w niewidzialnym fotelu, z głową odchyloną do tyłu, rękami na kolanach, lekko rozchylonymi ustami i cienkim strumykiem krwi, ściekającym po twarzy. Próbował nim poruszyć i wtedy napotkał obcą siłę, wdzierającą się od karku, wykradającą płynące rdzeniem kręgowym rozkazy, penetrującą jego mózg.

Zebrał wszystkie siły, czując, że cokolwiek Corbenic zrobił z jego mózgiem, jego myśli nigdy nie były tak potężne jak w tej chwili. Ogarnął świadomością całego siebie, cały swój mózg, razem z jego nie używanymi na co-dzień rupieciarniami, a w którejś z nich błysnęło zapomniane wspomnienie wykładów weekendowego motywatora z telewizji, opowiadającego o potędze, jaką wyzwolić można ze swego umysłu wytłumiwszy i zwolniwszy długotrwałą medytacją jego rytm; zebrał się w sobie, czując nagle uzyskaną wszechmoc, skoncentrował się aż do bólu, przywołał wszystkie siły – i runął na ten punkt na karku, gdzie wnikała w niego obca wola.

Przełamał.

Runął przed siebie, poprzez Nici wirtualnych połączeń, niepowstrzymany, tłumiąc wychodzące mu naprzeciw w rozpaczliwej próbie obrony impulsy. Przelał się przez konwertery i ośrodki przetwarzania sterownika, przejął władzę nad wspierającymi je serwerami i jak niepowstrzymana fala wtargnął do połączonego z nimi mózgu.

Znowu był w świetlistym pejzażu Corbenicu, oglądając go przez nie swoje oczy. Brzozowski szarpnął się, usiłował bronić, ale Robert odebrał mu kontrolę nad sterownikiem, odepchnął go gdzieś w głąb wirtualnego, ulanego z czarnego żelaza dala.

“Co robisz? Co robisz?” – krzyczał przerażony Brzozowski, kiedy Robert opanowywał jego oprogramowanie i poznawał komendy rządzące sprzężeniem z jego własnym, krwawiącym w odległym fotelu ciałem.

Niemal fizycznie odczuwał strach Brzozowskiego, ale nie potrafił zdobyć się na współczucie – cieszył się tylko, wiedząc, że ten strach obezwładnia jego przeciwnika do reszty.

Usadowił się mocno w kontrolerach sterownika, przełamując rozpaczliwe próby Brzozowskiego, usiłującego odzyskać kontrolę nad własnym ciałem. Odnalazł parametry pracy programów nadzorujących, w jednej chwili przyswoił sobie ich instrukcję. W następnej sekundzie uświadomił sobie, że Brzozowski popełnił błąd. Według poleceń Corbenicu, powinien zerwać sprzężenie pomiędzy nimi najpóźniej przed dwudziestoma minutami, zanim zabójcza intensywność pracy drowsera sięgnęła szczytu.

“Nie masz poczucia czasu. To cię zgubiło”, oznajmił z satysfakcją.

Nie miał mu nic więcej do powiedzenia.

*

W ostatniej chwili, gdy już zacisnęła palce na wzmocnionym kabłąku, przebiegającym ponad głową męża, ułamek sekundy, zanim pociągnęła go ku sobie, jego twarz nagle drgnęła boleśnie, z ust wydobyły się jakieś nieartykułowane dźwięki. Cofnęła ręce. Boże, nie mogła tego zrobić! Nigdy nie widziała w domu takiego sprzętu, w każdym razie nie był to na pewno zwykły zestaw do VR, nie wiedziała, jak można to obsługiwać. Patrzyła bezradnie na spiętrzone wokół plastikowe wieże i pudła, nie wiedząc, od czego zacząć ich wyłączanie.

Powinna zadzwonić po pomoc, pomyślała. Ale do kogo? Który ze znanych jej przyjaciół Roberta znał się na tym wszystkim?

Pomyślała o Brzozowskim. Gdzie mógł być jego telefon?

Obróciła się, przeszukując wzrokiem gabinet, kiedy za jej plecami Robert nagle westchnął głęboko.

*

“Robert, co robisz? Co robisz?!” – wołał rozpaczliwie Brzozowski, podczas kiedy on przekonfigurowywał kolejne panele. – “Robert, nie rób tego. Proszę, nie możesz tego zrobić! Posłuchaj mnie, zbyt wiele zależy…”

To już nie miało znaczenia. Teraz, dla Corbenicu, to on był Brzozowskim. W niewzruszonym milczeniu odłączał i kasował kolejne moduły corbenicowych programów, wycofywał ze wszystkich pamięci wydarzenia ostatnich godzin, cofał zapisy zegarów przy notatkach backupu.

“Posłuchaj, jeszcze wszystko może być w porządku. Dogadamy się. Jeszcze nie przesłałem do Corbenicu żadnych danych co do twojej próby. Zostaniesz przyjęty.”

Nie słuchał. Odnalazł wreszcie połączenie drowsera i skomplikowanym ruchem obu rąk Brzozowskiego odłączył go od swojego sterownika.

“Dobrze, wygrałeś. Skasuję z ewidencji wszystkie zapisy o śledzeniu cię. Znikniesz z zapisów agentury perspektywnicznej Piramidy, z zapisów Corbenicu. Nie będzie cię. Pozostaniesz nikim, nikt już nie będzie się ciebie czepiał. Zgoda? Zgoda, Robert?”

“Nie możesz już tego zrobić. Nie wierzę ci.”

“Mogę. Oddaj mi kontrolę nad sterownikiem, zrobię to przy tobie.”

“Nie. Powiedz mi, jakie są hasła i połączenia.”

“Odejdziesz, jeśli to zrobię?”

“Powiedz”.

Brzozowski powiedział. Wtedy Robert sięgnął przez przylgę na karku oraz rdzeń kręgowy głęboko do jego ciała i nakazał jego sercu, aby się zatrzymało.

“Nie zabijaj mnie, Robert, nie, błagam! Nie zabijaj mnie, ty durniu, ty potworny durniu, co robisz…”

Wytrzymał jego krzyk, zdawało się, że trwający całą wieczność, ale w końcu słabnący powoli, cichnący, rozpływający się w nicości.

Potem przeciął jedną po drugiej ostatnie Nici, łączące go z martwym już ciałem, kasując zapisy o połączeniu.

I wrócił.

*

Ciało wracało powoli, zaznaczając swe istnienie tępym bólem. Jęknął, usiłując sięgnąć dłonią hełm. Zdołał jedynie poruszyć palcami; posłuchały go ciężko, jak z kamienia. Mięśnie pełne były przelewające się po nich bezładnie trucizny.

Czuł, jak z nosa płynie mu krew.

Skupił się i wszedłszy z powrotem w swe ciało, uspokoił rytm serca.

Rozsadzające żyły ciśnienie powoli wracało do normy.

Sięgnął myślą popękanych naczyń krwionośnych i kazał im się zasklepić.

Strumyk krwi zaczął zwalniać, słabnąć, aż wreszcie zatrzymał się powoli. Robert nabrał głęboko powietrza i przemagając słabość mięśni, ściągnął z głowy hełm. Przylga na karku odskoczyła z pneumatycznym syknięciem.

Ponad sobą dostrzegł pochyloną z troską, słodką twarz Wiktorii. Uśmiechnął się, na ile pozwalał mu na to wciąż naprężający mięśnie twarzy grymas, pochylił się z ulgą na jej piersi. Poczuł delikatne dłonie żony na głowie.

Był w domu.

Warszawa 1995

60
{"b":"100770","o":1}