Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– To są osobne systemy, bez połączeń z siecią publiczną. Jeśli mają bramkę, to tylko jedną. Już mówiłem, ochrona skupia się nie na samych danych, tylko na kontrolowaniu użytkowników operujących w systemie i na tej bramce. Ciągnąc ten przykład z drzwiami, zamiast instalować coraz wymyślniejsze zamki, zdecydowano się na domofon i wynajęcie stróża. Nie autoryzowane użycie systemu musi być wykryte najdalej po minucie i od tej chwili uruchamia się automatycznie procedura poszukiwania włamywacza. A co do ochrony bramki, to polega ona na czymś w rodzaju maskowania. Po prostu musisz wiedzieć, gdzie jej szukać. Jeśli nie wiesz, możesz mijać ją kilka razy dziennie, nie zdając sobie nawet sprawy, że, na przykład, z tego węzła jest przyłączenie do kartoteki policyjnej. Zazwyczaj takie wejście ujawnia się dopiero po zastosowaniu odpowiedniego kodu. Są – zastanowił się przez moment – są podobno pewne… pułapki na zbyt wścibskich kataryniarzy, ale nie wiem, czy to nie legenda. Nigdy się z niczym podobnym nie zetknąłem, zresztą są surowo zabronione. Ale to zupełnie inna sprawa.

Dopił herbatę z wrażeniem, że rozgadał się zanadto i nudzi. Nadzieja, która zrodziła się w Andrzeju rano, była w tej chwili omalże w zaniku. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.

Właśnie dlatego nie pozwalał sobie przyznać się do niej, nawet przed samym sobą.

– Ale coś ci jeszcze powiem, i to jest najważniejsze -podjął Robert. W gruncie rzeczy ta rozmowa była najlepszym, co mu się teraz mogło przydarzyć. Podświadomie starał się ją przedłużyć. Jak najdłużej nie myśleć o Tamtym, o swoim sflaczałym ciele i niepewnie się rysującej przyszłości.

– Jeżeli chcesz się dowiedzieć czegoś ściśle tajnego, to wcale nie musisz łamać blokad. To jest najlepszy z dowcipów, jakie wiążą się z ekspansją sieci. Jeśli dysponujesz wystarczająco szybkim procesorem danych i odpowiednim obszarem pamięci, możesz właściwie każdą tajną informację złożyć sobie z tego, co jest jawne.

We wzroku Andrzeja błysnęło zainteresowanie.

– Jak?

– Długo by tłumaczyć. Ogólnie rzecz biorąc, poprzez zastosowanie technik analizy matematycznej. Mówiąc obrazowo, pracując nad czymś, co chcesz ukryć, zostawiasz w cyberprzestrzeni mnóstwo różnych strzępków, świadczących o twoich staraniach. Ktoś bardzo cierpliwy może je pozbierać. To zresztą żadna nowość, Amerykanie i wydział T KGB wpadli na to w połowie lat osiemdziesiątych, tylko wtedy jeszcze nie było sprzętu o takiej mocy obliczeniowej. – Zastanowił się chwilę. – Marcus Hess, 1987. Taki niemiecki haker. Jakby cię to zainteresowało, znajdź sobie, od niego się zaczęło. Hess, dwa “s” – powtórzył, przyglądając się, jak Andrzej wodzi pisakiem po papierze.

– Nie znam się na analizie matematycznej – powiedział ponuro Andrzej, zanotowawszy.

– Dam ci przykład z historii. Od 1938 roku Sowieci doskonale wiedzieli, że Hitler na nich napadnie. Pozostawała tylko niewiadoma: kiedy. Wiesz, co robili ich agenci w Niemczech? Wcale nie włamywali się nocą do kas pancernych, żeby przy świetle latarki odfotografowywać łajką tajne plany i potem szmuglować mikrofilmy w zębie. Spisywali dla centrali ceny baraniny w sklepach oraz na targach i wybierali ze śmieci zaoliwione szmaty.

Robert przerwał i zawiesił wzrok na twarzy rozmówcy, czekając, aż ten powie, że nie rozumie i da mu okazję do objaśnienia, co miała baranina i zaoliwione szmaty do tajnych planów Hitlera.

– Nie rozumiem – powiedział wreszcie Andrzej.

– To było bardzo logiczne. Przed inwazją na Sowiety niemiecka armia musiała zaopatrzyć swych żołnierzy w kożuchy i w zimowe smary, nie krzepnące na mrozie. Ubój owiec na uszycie takiej liczby kożuchów musiał spowodować gwałtowny wzrost podaży baraniny i spadek jej cen, a badając wyrzucane przez żołnierzy szmaty, można było ustalić, czy Wehrmacht już dostał zimowe smary, czy nadal używa letnich. Proste, prawda? To działa na takiej właśnie zasadzie. Im bardziej skomplikowaną rzecz robisz, tym więcej jest takich ubocznych skutków, zawirowań w sieci, których nie sposób utajnić, bo musiałbyś utajniać wszystko. Zbierasz to, poddajesz analizie i otrzymujesz jedyne możliwe wyjaśnienie, wspólne dla wszystkich analizowanych faktów. Tak jak Sowieci: jeśli ceny baraniny spadną na łeb i zarazem zmieni się skład stosowanych przez armię smarów, to czas na mobilizację.

– Zaraz – zaprotestował Andrzej z miną coś-mącisz. -Jeśli mnie pamięć nie myli, to niemiecka inwazja zupełnie wtedy zaskoczyła Stalina.

– Plusik z historii. Zaskoczyła, bo Hitler zagrał na wariata i puścił swą armię do ataku bez kożuchów i zimowych smarów.

Andrzej westchnął po raz drugi i potarł dłonią brodę.

– Chcesz powiedzieć, że w taki sposób się dzisiaj chroni tajne dane?

– Jest to, zdaje się, jeden z tropów, którymi idą twórcy obecnych zabezpieczeń: strategia wariata, maksymalne zwiększenie elementu losowego. Oczywiście, ochrona też opiera się na wykorzystaniu analizy matematycznej. Ale jeżeli szukasz eksperta od tej tematyki, to ja się naprawdę nie nadaję.

– Szukam tematu, stary – westchnął dziennikarz. – To ostatnie jest akurat bardzo ciekawe. Tylko nie na reportaż. Ludzie chcą szpiegów, którzy włamują się nocą, odfotografowują łajką tajne plany i potem szmuglują je w zębie. A jeszcze po drodze mają erotyczne przygody z kontrwywiadem strony przeciwnej. Kogo, u cholery, interesuje analiza matematyczna cen baraniny?

– Tak to zazwyczaj jest z prawdą.

– Usiłuję sobie wyobrazić, za co zamknięto twoją spółkę, a ty mi przez prawie godzinę klarujesz, że w dzisiejszych czasach już nie ma ani tajemnic, ani hakerów, którzy by je wykradali, ani blokad, które by przed nimi chroniły. A na koniec stwierdzasz, że jednak są.

– Nie zrozumiałeś mnie – Robert uśmiechnął się smutno. – Ja mówiłem, że dziś już nie ma samotnych hakerów. Nic nie znaczysz bez wielkiej sieci, która cię wspomaga, bez serwerów, narzędzi i programów użytkowych. A to oznacza kupę forsy, kupę sprzętu i organizację. To tak jak z wynalazkami: Edison po prostu sobie siadał i je wymyślał, a teraz nikt nie ruszy z miejsca bez wielkiego instytutu i paru miliardów rocznego budżetu. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, stary. “Jednostka bzdurą, jednostki głosik cieńszy od pisku”. Majakowski. Zero romantycznej przygody – ujął w dłoń szklankę z resztką zimnej herbaty, popatrzył w nią ze wstrętem i odstawił z powrotem. -Do przestępstw komputerowych też potrzebujesz całego instytutu.

Andrzej przyglądał mu się w zamyśleniu.

– Sam nie wiem. Miałem taki pomysł…

– Nie – Robert pokręcił głową. – Zapomnij o tym. InterData to według skali światowej malutka agencja. Wygłupisz się, sugerując coś podobnego.

Zerknął na zegarek.

– Fajnie mieć cierpliwego słuchacza, ale w końcu muszę tam iść. Znaczy, do biura.

– Tam siedzi facet i przesłuchuje.

– Bądź spokojny. Jakby coś ode mnie chcieli, znaleźliby mnie przed tobą.

– Myślisz, że InterData będzie działać dalej?

– Cholera, musi – westchnął. – Tam jest mój sterownik. To znaczy własność firmy, ale dostrojony do mojego łba.

– A jak nie, to co? Wracasz do dziennikarzenia?

– Nie, raczej bym już nie chciał. Zresztą kataryniarzowi łatwiej teraz znaleźć pracę niż dziennikarzowi. Pewnie się z miesiąc albo dwa pomęczę, bo wiesz, to nałóg, ale jest kupa firm, które potrzebują choćby menadżera dla lokalnej sieci. Ostatecznie mogę robić za SysOpa w sieci publicznej, tam stale szukają chętnych.

Szczerze mówiąc, wszystko to ani równało się z pracą researchera. Nie słyszał, żeby w kraju działała jeszcze jedna agencja podobna do InterDaty. Uczelnie pewnie wzięłyby go z otwartymi ramionami, ale to psie pieniądze.

Nawet nie pomyślał o tym, co wielu innym wydałoby się najbardziej oczywiste: że z tym fachem i znajomością angielskiego może bez trudu załapać się na bardzo dobrych warunkach w którejś z firm zachodnich. Nic, co mogłoby kiedyś pociągnąć za sobą konieczność wyjazdu, nie wchodziło w grę.

30
{"b":"100770","o":1}