Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Chaja Estera.

– Umarła?

– Umarła.

– Na cholerę?

– Na cholerę.

– To tak i mówcie!

Żyd z tałes kotn zwraca się twarzą ku zebranym. Promienieje. Skoro rzeczy tak się mają, to pytajcie mnie. Ja wam powiem dokładnie. Ich dziadek to Mojsze Jose Hamarnik. Wie już, że jego córka Chaja Estera, ustrzeż nas Panie Boże od podobnego losu, zmarła na cholerę. Natomiast ich babcia Gitł jeszcze o tym nic nie wie. Nikt nie chce jej tego powiedzieć. Stara kobieta i w dodatku kaleka.

Żyd z tałes kotn zwraca się tym razem do dzieci. – Złaźcie z wozu. – Twarz mu wciąż promienieje. – Pokażę wam, gdzie wasz dziadek mieszka. Wozem tam się nie dojedzie. Uliczka zbyt wąska. Chyba, że z tamtej strony. Ale zawrócić dyszlem będzie trudno. Jak myślisz, Motł, da się zawrócić?

Słowa te kieruje pod adresem młodzieńca o krzywym nosie.

Motł poprawia czapkę na głowie i powiada:

– A dlaczego by nie? A bo co?

– Bo co? Bo pstro. Zapomniałeś, że Herszko buduje po tamtej stronie stajnię?

– A jeśli stawia stajnię po tamtej stronie to co?

– Co znaczy „co”? Przecież nawiózł kupę drewna.

– Nawiózł kupę drewna? Niech mu to wyjdzie na zdrowie.

– No i gadaj tu z takim ćwokiem!

A im bardziej Motł zachowuje spokój, tym bardziej denerwuje się i gorączkuje jego rozmówca. Wychodzi wprost z siebie. Spluwa pod nogi Motła i wyzywa go od durniów i idiotów. Powiada do dzieci:

– Chodźcie ze mną, ja was zaprowadzę. Pójdziemy pieszo. – Iz niezmiennie rozpromienioną twarzą rusza z młodymi podróżnikami w kierunku Hornu ich dziadka i babci.

39. ZASKAKUJĄCE POWITANIE

Babcia Gitł leży sparaliżowana. Dziadek Mojsze Jose ma nos jak bulwa i gęste brwi. Wujek Ice i ciocia Sosia

Sieroty z Perejasławia miały pełne prawo wyobrażać sobie dom dziadka jako pałac. I sam dziadek, Mojsze Jose, przedstawiał się w ich wyobraźni jako patriarcha, zawsze ubrany w jedwabny chałat. Nie na próżno przecież mówią o nich, że tacy bogaci, tacy majętni!

W końcu Żyd przewodnik zaprowadził dzieci przed całkiem zwyczajny dom. Gwoli prawdzie trzeba nadmienić jednak, że dom był z gankiem.

– Właśnie tutaj mieszka wasz dziadek Mojsze Jose. – rzekł ich opiekun i natychmiast zniknął. Nie chciał widać być świadkiem spotkania. Dzieci przeszły przez oszklony ganek, otworzyły drzwi i oto co ujrzały: Na drewnianym łóżku na wprost drzwi leżało jakieś osobliwe stworzenie, które ledwie przypominało żywą istotę. Ni to człowiek, ni to zwierzę. W istocie była to kobieta bez nóg, o dziwacznie powykręcanych rękach. W pierwszym odruchu dzieci chciały uciec. Stworzenie jednak zatrzymało je wzrokiem. Czerwonymi błyszczącymi oczyma wpatrywało się w nie, po czym niezwykle miłym głosem przemówiło:

– Kto wy jesteście, dzieci? – Było coś swojskiego i bliskiego w tym głosie. Zgodnym chórem dzieci odpowiedziały: – Dzień dobry, jesteśmy z Perejasławia. Usłyszawszy to, widząc przed sobą czeredę dzieci a wśród nich małą jednoroczną dziewczynkę, stara kobieta w mig zorientowała się w sytuacji. Załamała swoje wychudłe powykręcane ręce i głośno zaczęła zawodzić.

– Oj, biada mi, biada! Obym tego nie dożyła! Moja Chaja Estera nie żyje! – wątłymi rękami zaczęła bić się po głowie. – Mojsze Jose! Mojsze Jose! Gdzie ty jesteś? Chodź tutaj!

Na jej krzyk wybiegł z alkierzyka jakiś stary niski mężczyzna. Miał na sobie tałes i tefilin. Na grubo zarysowanej twarzy sterczał bulwiasty nos. Nad oczyma gęste przeogromne brwi. Ubranie w łatach. I to ma być dziadek Mojsze Jose? To ma być bogacz? To jest ten krezus?

Co zrobił Mojsze Jose? Podniósł krzyk na dzieci. Złościł się na nie. Wygrażał. A że był w trakcie odmawiania modlitwy i nie mógł jej przerwać, zwrócił się do dzieci po hebrajsku: – Bandyci, mordercy! – Do starej też przemówił po hebrajsku. Głos mu przy tym drżał: – Oj, oj… Wiedziałem, moja córka… Bóg dał, Bóg wziął.

Chciał przez to powiedzieć, że wiadomo mu o śmierci córki i że ten sam Bóg, który dał jej życie, teraz ją zabrał. Jednak jego słowa nie podziałały na kobietę uspokajająco. Nie przestawała płakać i lamentować. Dalej biła się rękoma po głowie. Zawodziła: – Chaja Estera! Moja Chaja Estera umarła!

Zbiegli się ludzie. Był wśród nich pewien Żyd o bardzo długich pejsach. Tak długich pejsów dzieci w Perejasławiu nie widziały. Był to wujek Ice, jedyny brat ich matki. Po nim wpadła kobieta z płonącymi czerwienią policzkami. Rękawy miała zakasane po łokcie. Była to żona wujka Ice, ciocia Sosia. Wraz z nią weszła mała dziewczynka o równie czerwonych policzkach i małych usteczkach. Była to ich jedynaczka, mała, ładniutka i wielce wstydliwa Chawa Liba. W ślad za nimi zjawiło się jeszcze sporo mężczyzn i kobiet. Sami najbliżsi sąsiedzi. I wszyscy oni naraz zaczęli mówić, pocieszać: – Skoro już tak się stało, że córka umarła, co tu płacz pomoże? Skoro ziemia raz przykryła, to już przepadło. – Zaczęto gościom prawić kazanie, że nie wolno, ot, tak sobie, ni z gruszki, ni z pietruszki przyjść i bezceremonialnie wywalić kawę na ławę, to znaczy przynieść tak niedobrą wieść, aczkolwiek Bogiem a prawdą dzieci w ogóle nic nie powiedziały.

Tymczasem dziadek Mojsze Jose zdjął tałes i tefilin i dawaj robić wyrzuty swoim wnukom za to, że najpierw nie zameldowały się u niego. Gdyby były dobrze wychowane i grzeczne, postarałyby się najpierw z nim zobaczyć. On, ich dziadek, obgadałby z nimi całą sprawę powolutku i dokładnie, po czym powolutku i ostrożnie podzieliłby się złą nowiną z babcią. Stopniowo przygotowałby ją do przyjęcia tej wiadomości. Nie tak, jak oni to zrobili. Gwałtownie i raptownie. Tak postępują tylko dzikusy. Ludzie tak nie postępują.

Tego już widocznie babcia nie mogła znieść. Mimo bólu i nieszczęścia wsiadła na dziadka: – Ty stary durniu! Czego chcesz od biednych dzieci? Czy to ich wina? Skąd mogły wiedzieć, że ty wylegujesz się gdzieś tam na kożuchach i odprawiasz modły? Ładne mi przywitanie! Chodźcie, dzieci, do mnie. Jak się nazywacie?

Dzieci na jej życzenie podchodziły pojedynczo. Pytała je o imię, głaskała, całowała i oblewała je swoimi łzami. Płakała już teraz nie nad swoją córką, ale nad losem tych biednych sierot. Przysięgała i zaklinała się, że przeczuwała, niemal była pewna, tak pewna jak tego, że słońce świeci w dzień, iż jej córka, Chaja Estera, umarła. Od kilku bowiem nocy nawiedza ją we śnie; pyta, czy dzieci się podobają.

A teraz trzeba dzieciakom dać coś do jedzenia. – Mojsze Jose, czego stoisz jak drąg? Nie widzisz, że są głodne i zmęczone? Przecież całą noc nie spały, a ty im będziesz prawił kazanie. Ładny mi dziadek! Ładne mi przywitanie!

40. WŚRÓD KOŻUCHÓW

Buchalteria dziadka. Jego morały, jego książki i jego dobroczynność. Co będzie, gdy Mesjasz przyjdzie? Ekstaza dziadka

Pierwszą czynnością dziadka Mojsze Josy, gdy tylko wnuki odmówiły modlitwę i posiliły się, było poddanie ich egzaminowi. Egzamin odbył się oczywiście u niego. W jego pokoju, do którego zwykły śmiertelnik nie miał dostępu. Nie miał prawa wstępu i nie miał takich możliwości. Nie było po prostu gdzie wejść. Był to pokoik tylko nieco większy od klatki, od kojca na kury. W takiej klatce przebywał, po pierwsze, sam dziadek. Następnie mieściły się tam jego książki. W tym całe Szas. Poza tym miał na przechowaniu przeróżne depozyty zostawione przez ludzi za pożyczone u niego pieniądze. Były tam srebrne łyżki, tacki, lampki, miedziane patelnie, samowary, kapoty żydowskie, siermięgi gojów i kożuchy. Najwięcej było kożuchów.

Było to coś w rodzaju lombardu. Zarządzała nim od lat babcia Gitł. Sparaliżowana, przykuta do łóżka, kierowała twardą ręką tym przedsiębiorstwem. Gotówkę trzymała u siebie pod poduszką. Nikogo do tej kasy nie dopuszczała. Jednak depozytami władał dziadek. Przyjąć albo oddać depozyt to jego sprawa.

35
{"b":"100681","o":1}