Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Na wspomnienie skarbu odżywa w jego pamięci sierota Szmulik i jego cudowne bajki o pięknych skarbcach pełnych złota i srebra, diamentów i brylantów, które znajdują się w niższym raju, i o tym skarbie ukrytym pod ziemią za bóżnicą w Woronce. Od czasów Chmielnickiego. I nawiedzają go sny o skarbach, o złocie i srebrze, diamentach i brylantach. I jawi mu się we śnie Szmulik. Twarz ma pełną wdzięku. Oczy błyszczące, a włosy wysmarowane tłuszczem. Wydaje się Szołemowi, że słyszy wyraźnie miękki, nieco ochrypły głos Szmulika, który przemawia do niego jak stary człowiek, słodko i przyjemnie. Pociesza go dobrym słowem: – Nie martw się, Szlomku kochany. Daję ci prezent. Jeden kamień z owych dwóch kamieni. Który chcesz – bierz. Masz do wyboru jaspis i rubin. – Szołem jest w rozterce. Nie wie, co robić. Zapomniał, który kamień jest lepszy. I gdy tak zastanawia się, wyskakuje nagłe Gergełe Złodziej, porywa kamienie i znika. A skąd tu się wziął Pinełe, syn Szymeły? Trzyma ręce w kieszeni i pęka ze śmiechu.

– Pinełe! Z czego się śmiejesz?

– Z twojej cioci Hudł i jej powideł! Cha! Cha! Cha!

– Wstawać chłopcy! Pobudka! Widzieliście coś takiego? Nie sposób ich obudzić. Trzeba zabrać stąd pościel. Trzeba ugotować obiad, a oni śpią. A niech ich tam! – skarży się matka Chaja Estera.

Mała, drobna kobiecinka, zahukana, zapracowana. Tyra w kuchni, tyra w całym domu. Ona jedna.

– A teraz do modlitwy! – babcia Minda wspiera matkę. W ręku ma modlitewnik i przerzuca stronicę za stronicą. Słowa modlitwy wypowiada z pełną świadomością ich treści. Nie robi przerw.

– Po modlitwie pójdziecie przywitać się z rodziną. Do chederu zaczniecie chodzić, jak Bóg da, po świętach – powiada ojciec. Mówi to głosem bardzo miękkim. Jest przy tym delikatniejszy od pozostałych członków rodziny. Ubrany w jakiś dziwny chałacik podbity kocim futrem, mimo iż na dworze jest jeszcze ciepło. Zgarbiony, zatroskany, zaciąga się dymem papierosa i cicho, głęboko wzdycha. Tak głęboko, że serce ściska się z bólu. Wydaje się nam, że jakoś zmalał. Zestarzał się. I ogarnia mnie okrutna i przemożna chęć, aby natychmiast wybiec z tego domu na dwór. Szybko wybiec na miasto, zapoznać się z nim i przywitać z rodziną.

26. WIELKIE MIASTO

Poznajemy rodzinę. Ciocia Chana i jej dzieci. Elijahu i Awrejmił egzaminują naszego bohatera z Tanachu. Egzamin z kaligrafii

O ile miasto wyglądało w nocy upiornie, mrocznie i brzydko, o tyle w dzień błyszczało pełnym blaskiem. Chłopcom Perejasław przypadł do gustu. Małomiasteczkowi, woronkowscy chłopcy zachwycali się każdym szczegółem. Jeszcze nigdy w życiu nie widzieli takich szerokich i długich ulic z drewnianymi chodnikami po obu stronach. Nigdy nie widzieli ani nie słyszeli, aby domy były kryte blachą. Aby okna na zewnątrz miały okiennice pomalowane na zielono, żółto lub czerwono. Żeby sklepy były murowane, do tego miały żelazne drzwi. Cóż dopiero targowisko, kościoły, bóżnice i synagogi. A nawet ludzie.

Wszyscy i wszystko było tu tak piękne, tak wielkie, tak czyste i tak świątecznie wesołe. Nie, Pinełe, syn Szymeły, wcale nie przesadzał, gdy opowiadał cuda o tym wielkim mieście. Niczym na wrotkach ślizgali się po drewnianych trotuarach, gdy z ojcem szli do domu krewnych, aby złożyć im uszanowanie. I tylko z tego powodu, że prowadził ich ojciec, z szacunku dla niego nie zatrzymywali się co krok, aby podziwiać te wszystkie wspaniałości, które jawiły się ich oczom. Jak nakazywał zwyczaj, ojciec szedł z przodu, a dzieci postępowały za nim.

Weszli na ogromne podwórko, przeszli przez duży, szklany, jasny korytarz i trafili do bogatego, iście pańskiego mieszkania. Podłogi wypastowane. Miękkie krzesła i kanapy. Wysokie pod sufit lustra, rzeźbione szafy, kryształowe kandelabry i żyrandole oraz miedziane kinkiety na ścianach. Prawdziwy pałac. Królewskie mieszkanie.

Było to mieszkanie cioci Chany. Dziwny dom. Dom bez ojca. Ciocia Chana była wdową. Dzieci jej nie słuchały. Nie słuchały też rebego. Nikogo nie słuchały. Taka sobie mała anarchia. Każdy robił to, co chciał. A wszyscy wciąż się kłócili. Nadawali sobie nawzajem różne przezwiska. Śmiano się w tym domu głośno i potężnie. Wszyscy tu mówili naraz. Powstawała taka wrzawa, że mąciło się w głowie.

Sama ciocia Chana była kobietą dorodną, wspaniałą. Mogła uchodzić za prawdziwą damę. Za taką damę, która zażywa tabaki ze złotej tabakierki ozdobionej portretem księcia. Takiego z dawnych książąt. Z siwym warkoczem i w jedwabnych pończochach. Ciocia Chana była widocznie kiedyś piękną kobietą. Widać to po córkach. Rzadkiej piękności dziewczęta. Gdy tylko chłopcy weszli, powstała wrzawa, tumult i gwar:

– A więc to oni?

– A to jest ten mistrz Tanachu?

– Ano podejdź bliżej. Nie wstydź się. Popatrzcie, jak się wstydzi. Cha, cha, cha!

Tato widać nie mógł powstrzymać się od tego, aby nie pochwalić się synem. Opowiadał o nim jako o dobrym znawcy Tanachu. Obdarzono go z miejsca tytułem mistrza Tanachu.

– Podaj mistrzowi Tanachu szklankę herbaty, daj mu też jabłko i gruszkę. Niech mistrz skosztuje, to perejasławskie owoce.

– Sza! Wiecie co? Zawołajmy Elijahu i Awrejmła. Niech go przeegzaminują.

Wezwano zatem Elijahu i Awrejmła. Elijahu i Awrejmł to już dorośli młodzieńcy o pięknych bródkach. Spowinowaceni z rodziną cioci Chany przez jej zmarłego wuja. Mieszkają w sąsiedztwie. Ich ojciec Icchok Jankiel to skapcaniały bogacz. Przez całe życie wojuje z urzędem finansowym. Nosi okrągłą brodę i kolczyk w lewym uchu. Na nikogo nie patrzy, z nikim nie rozmawia. Ironiczny uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Jakby chciał powiedzieć: „Co ja tam mam z wami do gadania? Wszyscyście przecież osły”.

Jego synowie zabrali się bez zbytnich ceregieli do egzaminowania woronkowskiego chłopca. Gruntownie, od początku do końca, nie zaglądając do Tanachu, odpowiadał na pytania. Trzeba przyznać, że chłopak z Woronki zdał egzamin celująco. Nie tylko lokalizował każde słowo, wymieniając rozdział, a nawet zdanie, ale też wskazał, gdzie występują inne słowa o tym samym rdzeniu. Ojciec promieniał z satysfakcji. Rozpierała go duma. Rósł. Twarz jaśniała mu z radości. Znikły gdzieś zmarszczki na czole. Stał się zupełnie innym człowiekiem.

A skoro tak wypadł egzamin, to mistrzowi Tanachu trzeba dać po jeszcze jednym jabłku i gruszce. I orzeszka mu dać, i cukierki, i jeszcze raz cukierki. Piękne córki cioci Chany nie przestawały komenderować. A przydomek „mistrz Tanachu” utrzymał się długo nie tylko w rodzinie, ale też w bóżnicy i w chederze. Koledzy inaczej go już nie nazywali, tylko „woronkowski mistrz Tanachu”. Również starsi, kto tylko Boga w sercu miał, łapali go często za ucho i tak do niego mawiali: – Powiedz no, mały mistrzu, gdzie w Tanachu stoi to i to?

Mistrzowi Tanachu dom cioci Chany bardzo się spodobał. Z jej chłopcami, urwisami na schwał, Piniem i Mojszem, szybko się zaprzyjaźnił. Zdawało mu się, że drugiego takiego bogatego i wystawnego domu jak u cioci Chany nie ma nie tylko w Perejasławiu, ale na całym świecie. Gdzie to bowiem ktoś widział, aby jabłka wybierano z beczki, orzechy z worka, a cukierki z torby?

Zupełnie inaczej wyglądał dom stryja Pinie. Dom był żydowski. Ze stałą sukką i mnóstwem książek, z kompletem Talmudu, z lampką chanukową i długą kręconą woskową świecą hawdałową. Gdzie mu jednak równać się z domem cioci Chany? Był to dom pobożny. Wszyscy w nim byli pobożni. Zarówno stryjek Pinie, jak i jego dzieci. Synowie noszą kapotki do samej ziemi i cyces do kolan. Córki noszą na głowach chusty głęboko naciągnięte na twarz, podkreślające ich skromność. Nie odważą się spojrzeć w twarz obcemu człowiekowi. Na widok obcego człowieka oblewają się pąsem i było, nie było, śmieją się na kredyt. Ciocia Tema, pobożna Żydówka o białych brwiach, podobna jest do swojej matki jak dwie krople wody. Gdy stoją obok siebie, trudno odgadnąć, która to matka, a która córka. Matkę można poznać tylko po tym, że często kręci przecząco głową.

22
{"b":"100681","o":1}