Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Panie, proszę o wybaczenie!

– Zwariowałeś, Watanabe?

– Nie… Chciałem tylko poprosić o wybaczenie za to, że pomyślałem, iż zadawane z polecenia Olśniewającego Majestatu męczarnie mogłyby nie być absolutne.

– Kto jak kto, ale ty dobrze o tym wiesz… I wiesz, że ja o tym wiem. Mogę ci powiedzieć, że byłeś bardzo dobry w zadawaniu absolutnych męczarni.

– Proszę o wybaczenie! Ja… Ja przecież nie wiedziałem wtedy, że to Wasza Wysokość…

– A więc sugerujesz, że gdybyś wiedział, że to ja, to wtedy zlekceważyłbyś Wspaniały Cesarski Rozkaz zadawania mi absolutnych męczarni?

– Ja… Proszę o wybaczenie!

– Podczas tej rozmowy popełniłeś trzy niewybaczalne błędy. A właściwie sześć, bo za każdy z tych trzech dodatkowo poprosiłeś o wybaczenie. A to znaczy, że sądzisz, iż Nieskończenie Sprawiedliwy Cesarz mógłby coś przebaczyć. Ponieważ, jak twierdzisz, jesteś profesjonalistą, sam wyobraź sobie skalę bólu, który cię czeka.

– Panie…

– Czy naprawdę myślałeś, że będziesz mógł zadawać absolutne męczarnie, samemu nie będąc im poddanym?

– Panie… Ja wykonywałem rozkazy Twoje!

– I gdybyś ich nie wykonał, zostałbyś skazany na absolutne męczarnie za nieposłuszeństwo wobec rozkazów Nieskończonej Słuszności. Nieskończona Słuszność wymaga zadawania bólu. Ale nieskończenie słuszne jest także, aby ten, kto zadaje nawet słuszny ból, też go zaznawał. Bo jest słuszne braterstwo, nawet braterstwo ze skazańcami. Widzisz, co mam w ręku? Wiesz dobrze, co to jest. To specjalny przyrząd do operacji, którą nazwałem antymasażem. Dzięki temu wszystkie twoje mięśnie osiągną maksimum napięcia. Dzięki temu twoje własne mięśnie zaczną miażdżyć twoje własne narządy wewnętrzne, a nawet kości. Dzięki temu każdy dodatkowy ból, który ci sprawimy, będziesz odczuwał wielokrotnie mocniej. Nawet jeśli jako ból dodatkowy sprawimy ci ból nieskończony.

– Panie!!!

– Witaj w domu, Watanabe.

– Mamo!!! Maaamo!!! Maa… mo…

– Słucham synku, córeczko.

– Dlaczego… Dlaczego mi to robisz?

– Musisz poznać ból. Ten sam, który czują ludzie. Jesteś za niego współodpowiedzialna.

– Ale przecież… Ja… Ja ich nie stworzyłam!

– Aha, że to niby tylko ja jestem odpowiedzialny? O nie, kochanie. Chciałabyś żyć bez bólu, kiedy inni cierpią? Naucz się, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za wszystkich. I gdy choć jeden cierpi, cała reszta powinna skręcać się z bólu. O tak.

– Aaa!!! Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!

– Dobrze. Teraz odpocznij trochę, synku córeczko, bo jeszcze mi zemdlejesz, a za to musiałabym cię dodatkowo ukarać.

– Dlaczego…

– Omdlenie to sposób, w jaki organizm próbuje uniknąć bólu. Próba uniknięcia bólu to próba uniknięcia odpowiedzialności.

– Mamo… Ty jesteś Cesarzem…

– Tak, synku córeczko.

– To dlaczego wysyłałaś mnie po Obraz? Mogłaś tam wysłać żołnierzy…

– Chodziło o to, żebyś przeszedł swoją własną drogę do Obrazu – i do Rombu. Drogę, na której będziesz cierpieć, na której zrozumiesz ludzki i elfi los.

– Ale dlaczego… Na tej drodze… Kazałaś mi zabijać…

– Każdy z nas jest odpowiedzialny za śmierć innych ludzi. Ci, którzy nie zabijają, też zabijają, tyle że biernie. Po prostu nie pomagają innym ludziom zagrożonym śmiercią. Nie powstrzymują sztyletu mordercy, nie poszukują eliksiru nieśmiertelności. Lepiej już zabijać aktywnie.

– Nieprawda! Ja zabiłam, zabiłam te kobiety, tam, na Północy! To ja spowodowałam ich śmierć! Nie ktoś inny, kto o tym nie wiedział! Ja zabiłam!

– Czy myślisz, że mogłeś się przed tym powstrzymać?

– Ty mi kazałaś!

– A ty usłuchałeś.

– I źle zrobiłam!

– I źle zrobiłeś. Można powiedzieć, że nie przeszedłeś próby litości. Ale nie mogłeś jej przejść. I to jest słuszne, że jej nie przeszedłeś. Jesteś elfem. Trzeba, żebyś wziął na siebie nie tylko ból ludzi, ale także winę elfów. To my ponosimy winę za stworzenie ludzi, za powołanie do życia śmiertelników. To my najbardziej odpowiedzialni jesteśmy za te wszystkie śmierci. Dlatego gdyby te kobiety nawet umarły ze starości, ty i tak byś je zabił. Dlatego lepiej, abyś to zrobił własną ręką, przyznając się do winy i czując ją… Niż tylko obojętnie zamykając oczy na ich tak zwaną naturalną śmierć.

– Tak… Ale naturalna śmierć… Byłaby trochę później… Pożyłyby trochę dłużej…

– Co to znaczy trochę dłużej? Rok? Dziesięć lat? Czy nawet tysiąc lat? To wszystko jest nic wobec tego, że i tak trzeba umrzeć. Ludziom trzeba dać nieśmiertelność, a nie przedłużać im życie o troszkę. Ludziom trzeba dać nieśmiertelność.

– I w tym celu trzeba ich zabijać?

– Tak! Tak to jest, że dawanie nieśmiertelności wymaga też zabijania. Bo niektórzy ludzie są nieposłuszni i nie rozumieją sensu całej operacji. Sabotują ją. Chcą, żeby się nie udała. No więc, daję im to, czego chcą. Bo gdyby operacja się nie udała, też by umarli. Tyle że razem ze sobą pociągnęliby w przepaść tych, którzy są posłuszni. Skoro więc nie mogę uodpornić na śmierć wszystkich, robię to przynajmniej z tymi posłusznymi. I chronię ich, zabijając nieposłusznych. Poza tym, od czasu do czasu trzeba kogoś nieposłusznego zabić po to, żeby inni poczuli tę wielką radość, że to nie ich zabito. Życie człowieka ma wypełniać maksymalna radość i maksymalny ból.

– A co będzie, jeżeli operacja rzeczywiście się nie uda? Jeżeli coś się stanie, Romb się zawali i wszyscy zginiemy? I ty też? Coś takiego zawsze może się zdarzyć, za rok, za milion lat, nie wiem… I wtedy męczarnie tych wszystkich ludzi w Rombie będą na nic. Okaże się, że straszliwie cierpieli przez milion lat albo przez rok, a nawet nieśmiertelności przez to nie uzyskali!

– Nie rozumiem, jak mogliście dać się nabrać – powiedział Bima. – Przecież nie mógł mi wyrwać brody, mam sztuczną jak wszyscy.

– Ty głupi chuju. Ze złości, że masz sztuczną, mógł ci zrobić wiele innych rzeczy – mruknął Yudi. – Myśleliśmy, że już po tobie.

– Wszyscy jesteśmy głupie chuje – oznajmił Agni. – Brody do plecaków. Trzeba je było zdjąć przed wyjściem z tej studni.

– Tobie odrasta prawdziwa – zauważył Ardżu.

– Bo nigdy mi nie zdzierali, sam zgoliłem. Właśnie, muszę skombinować jakąś brzytwę. Trzeba też zrobić wkładki do butów i zdobyć jakieś mundury.

– Wkładki to żaden problem – powiedział Naku.

– Znajdę jakieś drewno i wystrugam – dodał Saha. – Nawet z gałęzi.

– To szybko.

– Nie będziemy dziwnie wyglądać w mundurach? – zapytał Yudi.

– On na pewno – powiedział Agni wskazując na Bimę. – Nie ma czarnych ludzi.

– Są – odpowiedział Yudi. – Na najdalej położonym cyplu Półwyspu Południowego żyje jedna wioseczka czarnych ludzi. Nie wiadomo, skąd się wzięli. Niektórzy mówią, że to byli pierwotni mieszkańcy Półwyspu. Inni, że przybyli zza morza… Ci inni oczywiście już nie żyją.

– Nigdy o tym nie słyszałem – zmrużył oczy Agni.

– Bo to nieprawda – powiedział Yudi. – Ale tak będziemy mówić tym, którzy zaczną nas wypytywać.

– O nie, panowie – sprzeciwił się Agni. – Nie możemy dopuścić do tego, żeby ktoś nas wypytywał. Żaden z nas nie chce być wypytywany, prawda? Nikomu nawet nie może przyjść do głowy, żeby nas wypytywać.

– To będzie trudne – uśmiechnął się kwaśno Ardżu.

– Dlatego musimy zdobyć mundury, najlepiej służby kwatermistrzowskiej, i przejąć jakiś transport. Bimę schowamy do jakiejś skrzyni czy czegoś takiego…

– Już ja ci się schowam – syknął Bima.

– Będziesz wychodził tylko nocą – odpowiedział Agni. – Bo wtedy masz najlepsze warunki do działania. Będziesz naszą tajną bronią. Będziesz tajnie uderzał w ciemności…

– Ja cię zaraz jawnie uderzę w jasności.

– Zamknij się, Bima – powiedział Ardżu. – On ma rację. W końcu Agni ma czterdzieści tysięcy lat.

Krasnoludy weszły w las bladolistu. Ogarnęła ich cała gama plamiastych światłocieni. Słońce przeświecało przez przezroczyste prawie liście. Jakiś ptak robił „Eee… Eee…”, jak gdyby bardzo był zniechęcony. Po zwieszających się aż do ziemi gałęziach ogromnego białolistu biegały małe opancerzone stworzenia z dużymi szczypcami.

8
{"b":"100669","o":1}