Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kubeł był pełen gówna. Było to czuć wyraźnie. Było też czuć wyraźnie, że jest to gówno rozpaczy. Gówno ludzi, których wnętrzności skatowano trucizną, gówno ludzi, którzy nie jedzą nic normalnego, a jeśli trawią, to tylko samych siebie. Gówno ludzi trawionych strachem, pełne krwi, żółci, kwasów żołądkowych.

Niektóre cele opróżniano z gówna, a właściwie wstawiano tam blaszane kubły, które służyły więźniom za kible. Nie robiono tego z litości dla więźniów, tylko po to, żeby osiągnąć maksymalną kumulację gówna w specjalnych pomieszczeniach. Używano go do różnych celów. Przede wszystkim jako nawozu podczas skomplikowanego procesu sadzenia drzewek w ciele żywego człowieka. Tacy skazańcy byli czasem wykorzystywani dla celów dekoracyjnych. Nie dało się jednak też wykluczyć, że gówno w kuble było gównem ludzi pławionych w gównie lub żywionych gównem.

Bezręki karzeł, może były krasnolud, dotarł wreszcie do załomu muru. Jęknął, spojrzał na kubeł i znowu westchnął. Potem wykonał dziwny, jakby kopulacyjny ruch biodrami do przodu, wypychając w ten sposób z pozbawionego guzików rozporka imponujących rozmiarów fujarę. Odlał się do kubła. Obficie obsikał sobie przy tym portki, ale sporo też pociekło do przepełnionego naczynia, bo kubeł się przelał i Jonga zorientowała się, że klęczy w kałuży żółtobrunatnej mazi, której dotyk piekł i swędział.

Następnie karzeł pochylił się, wziął pałąk kubła w zęby, jęknął raz jeszcze, dźwignął naczynie i ochlapując sobie bose stopy, poszedł ze swoim ciężarem w stronę wielkich metalowych drzwi, oświetlonych przez przykutą do ściany żywą pochodnię płci żeńskiej. Drzwi były ozdobnie kute w motyw przedstawiający bezgłowe koty. Karzeł postawił kubeł na ziemi, wyprostował się i huknął łbem w jedną z kocich łap. Drzwi otworzyły się i karzeł zaczął przechodzić przez próg.

Zaczął, ale nie skończył. Jonga, która pełzła za nim cicho, wbiła mu zdobyczny sztylet w plecy. Karzeł, jak to on, jęknął. Potem przewrócił się, ale nie umarł, tylko zaczął wydawać z siebie dziwne „uhu, uhu”.

Domyśliła się, co się stało. Karzeł musiał mieć zdeformowany kręgosłup. Miał go tam, gdzie Jonga się nie spodziewała. Ostrze nie przebiło mu żadnego z ważnych narządów, tylko ześlizgnęło się po kości.

Zabierała się, żeby go dobić, kiedy nagle rzuciło się na nią z wrzaskiem coś w mundurze strażnika.

– Aaaaa!!! – ryknęło.

Jonga zdążyła się uchylić i strażnik z pałką upadł na czworaki. Przełamując ból, Jonga uniosła się na kolana i skoczyła mężczyźnie na plecy, pakując mu łeb wprost do kubła, który cały czas stał na progu.

Ohydny bulgot nie zakończył się ciszą. Okrutnie tycząc, strażnik wyszarpnął głowę z gówna i strącił z siebie Jongę, która nie zdążyła wbić mu noża pod żebro. Kubeł przewrócił się, a mężczyzna powstał. Stojąc na środku żółtej kałuży, wydobył miecz i zaczął obracać się dookoła. Jego buciory rozgniatały z chrzęstem gmerające w gównie robaczki.

Nie wyglądało to, jakby ją atakował. Raczej jakby próbował się bronić przed atakiem. Jakby nie widział, z której strony ten atak nadejdzie. Kiedy z oczu pociekła mu krew, Jonga zrozumiała.

Wypaliło mu oczy. Kwasy zawarte w chorym gównie przeżarły mu gałki oczne. Jonga zebrała siły, a następnie cisnęła sztylet. Trafił prosto w gardło.

Wielkie ciało wpadło w żółtą kałużę. Jonga popełzła dalej.

Dzięki swoim nowym zdolnościom udało jej się przepełznąć pod następnymi drzwiami. Co prawda szpara była dosyć szeroka, ale normalny człowiek, nawet tak chudy jak ci, co stanowili większość ludności Rombu, nie mógłby się przedostać.

Za drzwiami od razu się skuliła, bo usłyszała za sobą niewyraźne męskie głosy.

– Ty, a posłuchaj tego… On to… A… a ona… błagała o litość!

– Hahahahaha!!! A posłuchaj tego… Przychodzi do celi… W tę, tak… A ona co? Błaga o litość!

– Hahahahaha!!! Ale to jest jeszcze lepsze. W celi było… I trzysta… A ona skowytała i błagała o litość!

– Hahahahaha!!!

Mężczyźni nie zauważyli Jongi. A może zauważyli, ale się nie zorientowali. Po prostu spokojnie przeszli sobie obok czegoś, co wyglądało jak porzucony trup. Teraz nawet bardziej jak trup zwierzęcy niż ludzki, bo mrówki cały czas pracowały w ciele Jongi i ich dzieło postępowało naprzód.

Kiedy ochłonęła, zorientowała się, że jest w zupełnie innym miejscu niż te, w których dotąd była. Podłoga była tu wyłożona deskami. A do ścian przymocowano lalki ze świecznikami w miejsce rąk.

Zza półotwartych drzwi na końcu korytarza dobiegały dziwne odgłosy, jakby szczebiot wielu głosików. Jonga zajrzała przez nie ostrożnie.

W środku były krzesła ustawione w rzędy i coś w rodzaju sceny. Ściana za sceną wyłożona była czerwonym aksamitem, na którym widniały wielkie białe litery. Na scenie stały dzieci. Mała dziewczynka mówiła:

Więc niechaj Cesarz wielki nam wita
Dzięki któremu wszystko rozkwita
Niech go ucieszy nasz chór maluchów
Co zawsze będą wzorem posłuchu
Niech go ucieszą malutkie dziatki
Które dla niego przynoszą kwiatki
Co go kochają miłością szczerą
Która należy się bohaterom
Bo choć wróg ostre, długie miał zęby
Nasz wielki Cesarz wnet go pognębił
I jego wielka, ogromna łaska
Czyni nas wszystkich dziećmi Cesarstwa
I każde z dzieci Cesarza kocha
Tak mocno kocha, że czasem szlocha
Bowiem serduszko małe niezmiernie
Silnie odczuwa wielkie wzruszenie
Chwali Cesarza za jego łaskę
Wierszem i pieśnią, wierszem i wrzaskiem
Albowiem wielbić go mają mocno
Ci, co są mali, ci, co dorosną…
I każdy swoje płuca wytęża
Aby wychwalać wielkiego męża
I żaden dowód zacnej wierności
Nie jest zbyt duży wobec wielkości
Naszego Pana, Władcy, Cesarza
Który nas wszystkich łaską obdarza
Więc my maluchy, poprzez te rymy
I przez śmierć naszą cię ucieszymy
Chcemy dla Ciebie tu umrzeć móc i
Witaj na naszej dziś egzekucji

Odgłos był straszny. Jonga skuliła się i przypadła do ściany, skręcając się w coś, co musiało wyglądać jak wiązka porzuconych, mocno zużytych biczów.

Słyszała już w życiu wszystkie możliwe wrzaski, jęki, skrzeki i skowyty, ten dźwięk był jednak najpotworniejszy ze wszystkich. Jak gdyby z człowieka zdarto nie tylko ubranie i skórę, ale w ogóle postać człowieka, wydobywając ze środka małe, ślepe, bezbronne zwierzątko. Zwierzątko zachowało nadal głos, ale wyrażało nim tylko zwierzęcy, nieskończony ból i przerażenie.

– Błogosławiony Pan Cesarz! Błogosławiony Pan Cesarz! – skrzeczały inne, jeszcze bardziej nieludzkie głosy. Brzmiały tak, jakby ktoś wypalił im gardło i teraz musiały wszystko artykułować przez nos.

Zza drewnianych drzwi dobiegał potworny zaduch. W każdej sali tortur czuć kał, mocz, pot, krew i surowe mięso. Nigdy jednak nie był to zapach tak intensywny, tak słony jak tutaj.

Drzwi były otwarte. Jonga zajrzała do środka i zamarła.

Na małych machinkach tortur leżały rozpięte zwierzątka – niewielkie psy, koty, nietoperze, kury i jaszczurki. Żadne z nich nie wydawało już żadnych odgłosów, najwyraźniej były zbyt umęczone. To, co Jonga słyszała, musiało być jednym z ostatnich skowytów.

Darły się za to papugi, nadziane odbytem na sterczące ze ściany metalowe końce, niczym kinkiety.

– Błogosławiony Pan Cesarz, który łaską nieśmiertelności obdarza nawet najmniejsze i najbardziej bezrozumne stworzenia! – Darła się, najwyraźniej dobrze wyuczona, jedna z nich.

20
{"b":"100669","o":1}