Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dlaczego?

– Bo nie warto. Pierwsza gra.

– No to co, że pierwsza gra, po bokach mogą być fuksy!

– A jeszcze brzuch go bolał. Ja nie wiem, czy Wiśniak pojedzie.

– Toteż właśnie bym się dowiedział! Ale wpadli jak taka szarańcza, burza piaskowa wręcz, i wydarli mi z rąk tę słuchawkę. Za to dostarczyli wrażeń optycznych i musiałem im powiedzieć, że ten jeden, co tam w konwersacje się wdaje ze wszystkimi, towarzyski taki do szaleństwa wprost, to jest niejaki Wicuś, pomagier pierwszego bukmachera na tym torze. Najgrubszy i najbogatszy.

– Zważywszy, że na zdjęciach nikogo grubego nie było, rozumiem, że to bukmacher jest najgrubszy i najbogatszy?

– Bukmacher. A pomagier jest tajny.

Odłożyłam typowanie środy. Miecio usiadł na fotelu Marii i zaczął szeptać.

– Akurat wiem, że mafia łomżyńska uważa go za swojego człowieka, główne posługi spełnia, a naprawdę znajduje się w mocy tego bukmachera i dla niego pracuje. Stawki mafii w ich ręce przechodzą, bukmacher idzie na średnio ryzykowny interes i posunął się już do przyjmowania stu milionów w gonitwie, pod warunkiem, że ma to być stawiane na najgorszego łacha. Ten gawędziarz z fotografii zdobywa informacje i donosi im takie Daniele i Santoki, a oni grają. U innych mogą grać co innego, u tego akurat to, co na pewno nie przyjdzie, z bukmacherem Wicuś ma stałą umowę i dzielą się zyskiem pół na pół. Bukmacher woli dochód mniejszy, ale za to pewny i niczym nie zagrożony…

– To to może być zabójca Derczyka – przerwałam zdecydowanie.

– Myślisz…?

– Mógł to odgadnąć, Derczyk mam na myśli, na całym filmie go ma i zaproponować, że doniesie o tej kombinacji łomżyńskiej mafii. Mało, że koniec dochodów, to jeszcze po mordzie by dostał rekordowo. Bukmacher pewnie też.

– To jest pomysł niezły – pochwalił Miecio. – My tu tak górnie, z patosem, Bazylego szukamy, a tymczasem zamordowała go nędzna płotka…

– A jesteś pewien, że nędzna płotka nie była zdalnie sterowana przez Bazylego właśnie?

– Takich rzeczy ja nie mogę być pewien. Może i była. Nie mogę także być pewien, czy w pierwszej wygrywa Nubia…

Nubią zainteresował mnie tak, że Derczyk razem z Bazylim ze świstem wylecieli mi z głowy. Wyszła mi ta cholerna klacz w charakterze fuksa-monstre i nawet zaczynałam nią jedną kwintę i cztery triple, aczkolwiek przed grą na Zameczka moja dusza wzdrygała się uparcie. Słowa Miecia wskazywały, że nie taki ona fuks, jak mi się zdawało. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo wpadł pan Zdzisio i zrobił zamieszanie.

– Wybuchy dziś będą, proszę państwa! Pani Ada jest na dole, coś tu położyć, torbę może, czyja to…? Wszystko jedno. Nie ma Trabanta! Nie ma Czestkowa! Nie ma Forminy!

– Wybuchy to były wczoraj – zmitygował go pułkownik. -

Dzisiaj nie ma o czym mówić.

– A pana nie było – wytknęłam. – Raz by pan wreszcie nie zawyżył kwinty, sto osiemdziesiąt osiem milionów.

– Słyszałem! Słyszałem! Dziś będzie to samo!

– Akurat, nie co dzień świętego Jana…

– Że Czestkowa nie będzie, wszyscy wiedzą, do Wiednia jedzie i nikt go nie gra, a Forminy może sobie nie być, tam jest

Walkiria pierwsza gra…

– Jak to?! Nie Formina? To co ci ludzie…? Przecież idzie jak burza!

– Na dziś pogodę zapowiadają…

– Niech pan się opamięta, panie Zdzisławie! – powiedziałam surowo. – Koń z niższej grupy, ile razy ona ma wygrać? Trzecią i drugą wygrała…

– Mała waga!

– No to co? Niech pan się zdecyduje, w końcu uważa pan, że wygra czy że nie? Sam pan mówi, że jej nie będzie!

– Ale myślałem, że ją będą grali…

– …flimon taki, patrz pan, a w bingo wygrał czterdzieści melonów i co mnie dziwi, to to, że w pierwszej kolejności zwrócił mi, co był winien – mówił pan Edzio radośnie, wchodząc między fotele. – Pomyślałem sobie, z nieba spadło, gram za całość! Na kwintę się zasadziłem…

Zaraz za panem Edziem pojawiła się Monika Gąsowska, rzuciła torbę na podłogę, przysiadła na skraju fotela i pochyliła się ku mnie.

– Muszę się pani poradzić, bo coś zupełnie idiotycznego się przytrafiło. Konie chodzą po paddocku, piątka się bardzo wyróżnia, a reszta mniej więcej jednakowa…

Poderwało mnie.

– Już chodzą? To ja zagram. Zaraz wrócę!

– Piątka to Nubia! – ożywił się gwałtownie Miecio. – No proszę, mówiłem! Idę grać do niej!

– Zostaw coś na fotelu, bo ci ktoś zajmie! Wszedł pan Rysio.

– Jest? – spytał, wskazując palcem torbę pana Zdzisia na środkowym fotelu.

– Jest. Pani Ada też.

– Panią Adę widziałem. To ja siadam z tyłu.

– To co panu zagrać? – pytał niecierpliwie Waldemar pana Sobiesława. – Jeden trzy czy jeden pięć?

– Jeden trzy i jeden pięć.

– A trzy pięć co? Trójkąta pan nie zamyka?

– Ja wierzę w jedynkę. Ale dobrze, niech pan zamknie. Jeden trzy, jeden pięć i trzy pięć.

Rozzłościłam się. Do pana Sobiesława nie miałam szczęścia, ile razy grałam to samo co on, przegrywałam bezapelacyjnie. Zasadziłam się tu na porządek 3-5, Gambię z Nubią, ale już było widać, że mogę to sobie darować. Nic innego nie byłam w stanie wymyśleć, zła zeszłam na dół i zagrałam z Nubią pozostałe konie, nie tknięte przez pana Sobiesława. Sensu to nie miało żadnego, po Nubii zdecydowanie najlepszym koniem była Gambia i jechał na niej uczeń Potoczek, pchający się do awansu, siedem zwycięstw już miał, brakowało mu trzech. Potoczek się wrąbie w porządek, a ja wyjdę na tym jak Zabłocki na mydle… Opamiętałam się, dograłam do tej Nubii resztę i wróciłam na górę. – Dla Marii zagrałeś? – spytałam Miecia.

– Od pierwszej i od drugiej, bo przewidywała, że się spóźni. Od trzeciej już nie, namawiałem ją, ale nie chciała.

Odwróciłam się do Moniki.

– Teraz może mi pani powiedzieć, co się stało, mamy chwilę do bomby.

– Co się… a! No właśnie. Moja ciotka dzwoniła po wszystkich znajomych i opowiadała o tym notesie Zawiejczyka, bo się bardzo przejęła. Wczoraj wieczorem i nawet dzisiaj rano. Do niej też dzwoniły różne osoby. Potem poszła na dziesiątą do kościoła, a ja zostałam w domu i przyszedł jeden znajomy. Zmartwiony bardzo, pytał o ten notes, nie chciał uwierzyć, jak mu powiedziałam, że jeszcze wczoraj policja go zabrała. Mówił, że miał jakieś wspólne interesy z Zawiejczykiem i tam, w tym notesie, były adresy i telefony, na których mu okropnie zależy. Koniecznie chciał go dostać. Nie przedstawił się, jak przyszedł, bo ja go znałam z twarzy i on mnie pewnie też znał, ale potem powiedział nazwisko. Z wielkim naciskiem powtórzył dwa razy, że nazywa się Karol Balcerski i koniecznie prosi o wiadomość, kiedy będzie mógł ten notes dostać, bo ja mu powiedziałam, że policja go odda ciotce. No i rzecz w tym, że on się wcale nie nazywa Balcerski. Nie pamiętałam, jak się nazywa, ale że nie Balcerski, byłam pewna. Ciotka po powrocie potwierdziła, żednego Balcerskiego nie zna, za to dzwoniło do niej dwóch znajomych, Podwalski i Jerczyk, obaj mieli interesy z Zawiejczykiem i mógł przyjść każdy z nich. Wyglądają jednakowo, więc nie wiem, który to był i nie wiem, czy to ważne, że się przedstawiał jako Balcerski. I w ogóle nie wiem co zrobić.

Słuchałam w skupieniu, bo jedno nazwisko wydało mi się znajome. Podwalski, już to słyszałam, gdzie, na litość boską…?! Zaraz, powinien mieć na imię Eugeniusz…

– Eugeniusz? – spytałam.

– Co, Eugeniusz?

– Ten Podwalski. Czy on nie ma przypadkiem na imię Eugeniusz?

– Nie wiem. Zaraz. Tak. Gienio Podwalski, mam w pamięci takie zestawienie. A co?

– Ale nie jest pani pewna, że to był Podwalski?

– Równie dobrze mógł być Jerczyk. Albo ktokolwiek inny. Ale zaraz, bo to nie koniec. Aż się waham, czy to powiedzieć… Nie będzie się pani ze mnie śmiała? To znaczy nie tak, śmiać się pani może, proszę bardzo, ale nie chciałabym, żeby mnie pani uważała za kretynkę. Rozhisteryzowaną w dodatku.

– Jeszcze nie słyszałam o rozhisteryzowanej kretynce, która by się zajmowała końmi. Konie wymagają spokoju, same są rozhisteryzowane. Odpada, bez względu na to, co pani powie.

50
{"b":"100651","o":1}