– Mieciu, znów zełgałeś? – przerwałam podejrzliwie. – Mówiłeś, że Harcapskiego nie znasz!
– Ze słyszenia już go zdążyłem poznać. Poza tym, okazuje się, że znam takich, co go znają. Okazuje się, że był najbardziej zaufanym wspólnikiem Bazylego. Okazuje się, że Derczyka wcale się nie spodziewał, oni rzeczywiście mieli w planach bardzo porządny wycisk, a trup im zgryzoty przyczynił ogromnej. Okazuje się, że po Zawiejczyku Harcapski się prawie popłakał, bo nie spodziewał się po Bazylim takiej energicznej akcji i ja wiem, dlaczego klepał się w czoło na tej ulicy Argentyńskiej. A ty wiesz?
– Wiem.
– To dlaczego nie powiedziałaś? – spytała z wyrzutem Maria i zaczęła rozlewać piwo do szklanek.
– Umknęło mi w ferworze. Zeznał, że to miał być podstęp. Wyszedł, zobaczył z daleka, że Zawiejczyk czatuje w samochodzie, uznał, że musi o tym zawiadomić Bazylego i postanowił udawać, że wcale go nie widzi. Klepnął się w czoło w celach demonstracyjnych, coś sobie przypomniał i dlatego wraca do willi. W rzeczywistości wrócił, żeby zadzwonić do Bazylego.
– Zgadza się – potwierdził Miecio. – Takie zwierzenie zdążył wykonać do zaprzyjaźnionej jednostki, którą to jednostkę ja też znam…
– Na litość boską…!
Chwyciłam szklankę, z której piana już się zaczęła wylewać na mój program i papierosy. Upór Marii, żeby w butelce nie zostawić ani kropli, przerastał wszystko. Część piany z jej szklanki wyciekła mi do torby.
– I tak lepiej wyglądam, niż jedna facetka, która w nerwach wsypała sobie do torebki zawartość popielniczki, a zaraz potem wlała tam szklankę herbaty – pocieszyłam sama siebie. – A co do tych dziesięciu minut, których mu brakowało, to wtedy właśnie zatrzymał Zawiejczyka i przekazał mu polecenia. Przysięga na kolanach, że wspólnikiem zbrodni nie był, nie jest i nie będzie.
– To możliwe – zgodził się Miecio. – Te wszystkie gwałtowne czyny bardzo im zaszkodziły…
Monika Gąsowska z tyłu pochyliła się ku mnie.
– Do głowy by mi nie przyszło, że można tak pojechać, jak oni to robią – wyznała. – Ja bym tak nie potrafiła, naturalną jest rzeczą, że jeśli koń idzie, jeździec się stara. I to powstrzymywanie nie zawsze widać. Myśli pani, że ten na Dominku został przekupiony?
– Podobno za siedem milionów…
– Podobno na Gomorka jechali – wtrąciła się Maria. – Włóczka nie był przewidziany i dlatego był wysoki porządek.
– Włóczka z Kapulasem robią co chcą i stawiają się sztorcem – stwierdził Miecio, nie bacząc na obecność Kapulasa za plecami.
Fiszbin wygrał, Wiśniak na Zielniku gonił go zacięcie i bezskutecznie, bo za późno zaczął. Nie ośmielił się być dalej niż drugi, ale pierwszego miejsca udało mu się uniknąć. Pan Zdzisio dostał szału i wykrzykiwał coś o milionach, na szczęście rachuba liczyła wyjątkowo szybko i amok rychło mu przeszedł. Za triplę dali 380 tysięcy.
– Jak mi powiesz, że Wągrowska na siebie nie grała… – zaczęła Maria złym głosem.
– A dlaczego miała nie grać? Co to ona, nie człowiek? Musiałaby być nienormalna, pewnie że grała i mam nadzieję, że co najmniej dziesięć razy. Ja jej dobrze życzę.
– Te ich jazdy cholerne, przecież widać, że to robione! – rozzłościł się Jurek. – I masz triplę, bez Zielnika to powinno być półtora miliona! l dlaczego ich nie spieszą, ja się pytam, no dlaczego, powiedzcie…?!
– Bo nie miałby kto jeździć – wyjaśnił mu pan Rysio cierpko i zimno. – Dlatego mogą robić, co im się podoba. Brakuje dżokejów.
– Niech chłopaków sadzają…!
– No i widzi pan, co się dzieje – mówił z rozgoryczeniem pan Sobiesław. – Zabójstwa, zbrodnie, pozamykali przestępców, a oni tutaj swoje…
– Jakich przestępców? Ilu? Dwóch może albo trzech, a ich tu jest ze trzystu!
– Myśli pan, że byłoby lepiej, gdyby wszystkich trzystu zamknęli? – spytał sceptycznie Waldemar.
– Trzystu…? – zdziwiła się pani Ada. – Tylko…?
– … ja tu więcej nie przyjdę!
– A to niech pan nie przychodzi! Każe panu kto…?
– Nie przyjdzie, cha, cha…
– Joanna ma rację – powiedział znienacka Miecio.
– Przecież nic nie mówię! – zdumiałam się.
– Ale mówiłaś. Nie ukróci się tego bez zmiany kretyńskich przepisów, dżokejowi nie opłaca się wygrywać, bo nagrody są pożałowania godne, bukmacherzy prosperują, bo za wcześnie zamykają kasy…
Mówiłam niewątpliwie więcej, ale Miecio już tego nie streścił. Wszyscy zaczęli gadać równocześnie. Pan Rysio chciał wiedzieć, skąd brać te anielskie istoty, które się nie połaszczą na dodatkowe dochody, pan Sobiesław szkalował razem bukmacherów i urząd podatkowy, Jurek obwiniał za wszystko miniony ustrój, czemu gorąco przyklaskiwałam, z dołu przyszła Monika Gąsowska, stwierdziła, że w tej gonitwie najlepsza jest Okaryna i zaskoczona nieco, zatrzymała się przy barierce, pan Zdzisio z ogniem wychwalał Etiudę, pan Edzio był stanowczo przeciwny komisji technicznej, ktoś z tyłu domagał się, żeby przestać mówić o polityce, jeźdźców potępiano i broniono równocześnie i na zmianę, Waldemar przekonywał, że wyścigi są najuczciwszą instytucją na świecie. Zainteresował w końcu swoim poglądem co najmniej ze trzy osoby.
– Panu się umysł pomieszał? – spytał podejrzliwie Jurek, którego słyszałam najlepiej, ponieważ siedział tuż przede mną.
– Co pomieszał, dlaczego pomieszał? Ludzie, myślcie logicznie…!
– …tak, Okaryna, trójka. Ona się wyraźnie wyróżnia…
– To dlaczego on tutaj siebie daje…?!
– Cicho bądźcie, ja mówię! Połowę tej imprezy stanowią konie! Tak, czy nie?
– … jakby im nikt nie płacił, toby nie brali…!
– A dla siebie robić, nie łaska?! Co oni, święci…?!
– Cicho, mówię! Konie!
– Zamknijcie się, niech powie…!
– No konie, no to co?
– A to, że koń to jest stworzenie uczciwe! Wódki nie pije, łapówki nie weźmie, nie zełga, jak jest w formie, to pokaże! Gdzie jest, ja się was pytam, taka druga instytucja, co ma połowę gwarantowanie uczciwą…?!
– Coś w tym jest…
– Ale ludzie jadą!
– A ludzie to jest właśnie ta druga połowa…
– … balonów z nas robią, to jak tu można wygrać…?!
– A kto powiedział, że pan tu musi wygrać? Nie ma takiego przepisu, dla rozrywki pan przychodzi…
– Rozrywki! Na serce można umrzeć od tej rozrywki…!
– Dla rozrywki!!! Za rozrywkę się płaci! W knajpie też pan płaci, nie? Tu panu czasem nawet zwracają, a nie było wypadku, żeby panu w knajpie kelner zwrócił…!
– …i jaka swoboda! – mówił Miecio zachwyconym głosem – przy czym chwilami było go słychać. – Nie ma przymusu, można przyjść, można nie przyjść, można grać, można nie grać, można patrzeć na konie, można czytać gazetę…
– Czy tutaj wszyscy poszaleli? – spytała Monika Gąsowska z wyraźną zgrozą.
Głośnik zawył i zagłuszył opinie i poglądy. Bomba poszła w górę.
chwilowo koniec