Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pytała, czy co wiadomo – powiedział. – I tyle. Pytała, czy gliny się do niej przypieprzały, kto to prowadzi i tak dalej. Czy wzywają na przesłuchania i co ja o tym myślę. Ja nic nie myślę. I cześć. Z Wandzią gadała dłużej, a w ogóle odchromol się ode mnie i sam ją pytaj.

Głupek zaliczał się do wyjątkowo uzdolnionych wywiadowców nadkomisarza Jarkowskiego i musiał mieć wyraźny powód interesowania się dziewczyną Derczyka. Upodobanie natury czysto prywatnej było najlepsze. Złapał amatorkę Wandzię Kociakowską i od niej usłyszał, że głównie rozpatrywane były zalety i wady świętej pamięci nieboszczyka jako życiowego mężczyzny.

Ona uważa, że dziewczyna Derczyka pocieszy się łatwo i bez wielkiego trudu. Możliwe nawet, że już zaczęła rozglądać się za następcą i w tym celu tu przyszła, bo o koniach pojęcia nie ma. Ale grać potrafi.

Po tych informacjach wywiadowca już mógł sobie pozwalać. Płonąc namiętnością, możliwe, iż nie w pełni symulowaną, pętał się koło eks-narzeczonej Derczyka, oka z niej nie spuszczał i nawet udało mu się do niej odezwać. Nie wydawała się uszczęśliwiona konkietą, potraktowała go obojętnie, postarała się zejść z widoku i w końcu ulokowała się na dżokejce, w samym kącie, na górnej ławce. Tam nad tym rozszarpanym programem, wpatrzona w tor, popadła w głębokie zamyślenie.

Dokładnie w chwili, kiedy w trzeciej gonitwie Flinta dochodziła do celownika, Jolka Szpulec ocknęła się z zadumy, rozejrzała dookoła i sięgnęła pod swoją ławkę. Macała krótką chwilę, wyprostowała się, otworzyła swoją torbę i wyjęła z niej papierosy. Zapaliła, odczekała te parę sekund do końca gonitwy, po czym podniosła się z miejsca i razem ze wszystkimi zaczęta wychodzić.

Teraz już wywiadowca Jarkowskiego miał obowiązek nie wypuścić jej z ręki i w jednym mgnieniu oka przeistoczył się w wielbiciela wyjątkowo natrętnego. Nie zdążył jednak dopaść damy serca, bo przy wyjściu z dżokejki uczepił się jej stajenny Kalarepy. Razem przeszli na górny taras, z rozmowy wielbiciel nie usłyszał ani słowa, ale dedukował z gestów. Stajenny Kalarepy o coś pytał i na coś nalegał, Jolka wzruszała ramionami, kręciła głową, a raz nawet popukała się palcem w czoło. Wydawała się zniecierpliwiona. Wywiadowca już miał zamiar napuścić kogoś na stajennego, żeby uwolnić od niego dziewczynę, zupełnie jak prawdziwy wielbiciel, ale na szczęście załatwiło się to samo. Dwóch facetów dopadło go, Jolka skorzystała z okazji i szybko ruszyła ku schodom. Wielbiciel nadążył, z wyścigów wyjechali razem.

– I po co były te wszystkie sztuki? – spytałam z zainteresowaniem, usłyszawszy całą relację w niedzielę rano. – Żeby się nie połapali w porozumieniu?

– Oczywiście. Muszą wierzyć, że jeśli cokolwiek znalazła, zdążyła to schować. Najlepsza byłaby wiara, że nic nie znalazła, ale nie wymagajmy za wiele.

– A znalazła?

– No jasne. Film Derczyka przylepiony był zwyczajnie gumą

do żucia pod ławką w tym oszklonym pawilonie…

– Na dżokejce?

– Tak się to nazywa? Na dżokejce. Uzgodnione to mieli z Derczykiem. To nie jest głupia facetka, zorientowała się co dla niej lepsze i mówi prawdę. Zdjęć nie widziała, ale Derczyk zwierzył się jej, że zamierza nimi szantażować szajkę Bazylego, odbitki sprzeda, a film sobie zostawi. Nie wiedział, jak mu to wyjdzie, więc z góry postanowił ukryć go w ten sposób, domacała się od razu. W kwestii szantażu skrupułów nie miała żadnych i nadal nie ma, jest to sitwa strasznych swołoczy i powinno im się krwi upuścić. Ale już widzi, że to zbyt niebezpieczne, więc rezygnuje i wszystko mówi.

– I co jest na tych zdjęciach? Zrobiliście chyba odbitki?

– Owszem, dlatego wczoraj tak długo to trwało. Masz je teraz obejrzeć i powiedzieć, kogo tu znasz i co wiesz o tych ludziach. Potem obejrzą inni.

Wielkiego pożytku ze mnie nie było. Derczyk starał się na zdjęciach uwieczniać kontakty międzyludzkie, przeważnie były to sceny dwuosobowe i z owych dwóch osób z reguły rozpoznawałam jedną, druga była dla mnie obcą twarzą. Raz mu się udało uchwycić scenę przekazywania pieniędzy, działo się to w knajpie w Pyrach i biorącym był Białas. Żadne dziwo. Dużo wysiłków poświęcił gościom jakiejś willi.

– Antczakowie – poinformował Janusz. – Widocznie on też tam węszył Bazylego. Ta jego Jolka nie ma pojęcia, kto to jest, orientuje się tylko, że łomżyńska mafia jest na jego usługach i słyszała plotki, jakoby niegdyś, kiedy jeszcze byli cinkciarzami, Bazyli ich chronił. Poza tym, zażyłość z Bazylim symuluje Sarnowski i dlatego ma własną mafię, mniej się go boją, ale wolą być z nim w dobrych stosunkach. Rządzi głównie chłopakami, uczniami, amatorami i tak dalej. Bezpośredni kontakt z Bazylim utrzymują najwyżej dwie albo trzy osoby, możliwe, że Harcapski, może Figat…

– A stajenny Kalarepy? Czepiał się tej Jolki.

– Czepiał się. Musiał wiedzieć o napadzie na nią, bo krążył koło tematu jak pies koło jatki i pytał o film. Ona mu powiedziała, że wie o zamiarach Derczyka, ale nie wie, czy zdążył je zrealizować, bo akurat wyjechała. Wydaje się jej, że stajenny uwierzył.

– Może nie wierzyć, już i tak za późno. Macie zdjęcia i notes Zawiejczyka… a, właśnie w sprawie notesu tak na ciebie czekałam!

Nie było problemu. Owszem, pamiątkę po Zawiejczyku będzie można ciotce oddać, z tym, że po zakończeniu dochodzenia. W aktach zostawi się fotokopie. Monika w imieniu ciotki zadzwoniła wczoraj wieczorem i od razu ktoś po ten notes pojechał. Jeszcze go do końca nie rozszyfrowali, ale już widać, że Zawiejczyk wpadł na ślad Bazylego ledwie parę tygodni temu. Dwóch bystrych nad tym siedzi.

– Przypuszczalnego sprawcy ciągle jeszcze nie złapaliście?

– Stajenny Kalrypa w końcu pójdzie siedzieć. Wiemy już, że go zna osobiście, wypiera się z całej siły. Za pomoc udzieloną zabójcy po zbrodni można ładnie odpowiadać, może się wystraszy i pęknie.

– O ile nie bardziej boi się Bazylego… Wróciłam do zdjęć.

– To jest taki Zbinio – powiedziałam. – Tak się o nim mówi, gębę znam i więcej nie wiem. To znaczy wiem, owszem, chody ma u Wróblewskiego i mocno trzyma się Zameczka, kretyn zupełny, wierzy w każde ich słowo i wygrywa jeszcze rzadziej niż ja. To jest Krzysio, kierownik mitingu, chyba w wejściu na dżokejkę, pewno każe sobie coś zagrać, bo że nie uprawia przekupstwa, głowę daję. Możliwości kierownika mitingu wykluczają takie głupie nakłady finansowe, jawnie grał nie będzie, nie wypada mu, ale byle chłopak może dla niego postawić. To jest Glebowski, z łysą małpą rozmawia, popatrz, to on się jeszcze plącze…? A tego tutaj nie znam. Sarnowski, Białas, Rowkowicz, Skorek, Włóczka, Brodawski… jeźdźców tu masz w komplecie, a te drugie osoby…

Przyjrzałam się uważnie i nawet przez lupę.

– To ten sam! Czekaj, pokaż… Na połowie zdjęć z różnymi ludźmi gada ten sam facet! Co to ma znaczyć? Czy przypadkiem Derczyk nie polował na niego?

– I kto to jest?

– A skąd ja mam to wiedzieć? W ogóle go nie znam. I te zdjęcia nie były robione na terenie wyścigów. Sprawdźcie te ich ulubione knajpy i klub w ożarowskiej straży pożarnej… Miecio…! Trzeba zapytać Miecia!

– O której się dzisiaj zaczynają wyścigi?

– Dwunasta trzydzieści. O trzynastej leci pierwsza gonitwa. Bo co?

* * *

– Nic. Ten Miecio to niezły pomysł…

– Zostałem złapany, przyduszony, wyindagowany i wyciśnięty! – zakomunikował Miecio z oburzeniem natychmiast po przyjściu. – To przez ciebie? Napuściłaś ich na mnie akurat dzisiaj?

– Wcale nie akurat dzisiaj, luźną uwagę uczyniłam, że możesz wiedzieć więcej. Bo co, że akurat dzisiaj?

– Właśnie wisiałem na słuchawce i miałem się dowiedzieć, w jakiej formie jest Trabant! Brzuch go bolał podobno trzy tygodnie temu i skąd mam teraz wiedzieć, czy już go dotronowali! Nie zdążyłem spytać jednego takiego i nie wiem, czy go wstawiać do tripli!

– Nie.

– Co nie?

– Nie wstawiać.

49
{"b":"100651","o":1}