– Bierz ją, Jasiu! Bierz ją, Jasiu…!
– I ugryź w tyłek!!! – ryknął z gniewem Waldemar.
Było mi wszystko jedno, w tripli nie miałam żadnej z tych klaczy, a w porządku grałam obie. Niepokoił mnie Weteran, który podchodził do Elbany. Ryki graczy zagłuszyły głośnik, ale nie był nam już potrzebny, Flinta osiągnęła celownik, za nią Elbana, Weteran o pół długości trzeci, a Eneasz dopiero czwarty.
– Cholera – powiedziała Maria.
– Wymyśliłam to i żeby nie pani Ada, grałabym jednym biletem – westchnęła ze zgrozą. – Co to za jakaś zaraza, czy pani wie, że ja szłam po to do kasy trzy razy…?!
– Ja też grałam dwoma – powiedziała pani Ada i oddała mi bilet. – A taką miałam ochotę zagrać to za sto tysięcy!
– Majątek dadzą! – zaopiniował z triumfem Jurek. – Mam Flintę! l przeszedłem! Ale kwintę teraz przegram.
– Bo co?
– Bo w tripli mam trzy konie, a w kwincie jednego. Faworyta. Za drogo mi wychodziło. Miałaś rację, faworyty się obsuwają i nawet nie widać w tym kantu. A z programu jakoś tak wychodziły…
– Czy to będzie duża wypłata? – spytała z zainteresowaniem Monika. – Ja sobie pozwoliłam, bo jestem ogólnie wygrana i zagrałam to za 200 tysięcy.
– Z paddocku?
– Z paddocku i z pochodzenia.
– Mówił jeden, że on zawsze gra z pochodzenia – wtrącił się Waldemar. – Jak to z pochodzenia, spytali, a no tak, mówi, tu pochodzę, tam pochodzę i zawsze coś się usłyszy…
O sobie samej wolałam wcale nie myśleć, w tripli, nie wiadomo dlaczego, miałam Weterana, Flintę wyrzuciłam. Rozważani Marii i Miecia przypomniały mi, że czwartą zaczynam Glebowskim, koniem po Derczyku. Przyjdzie zapewne. I następny Derczyku też przyjdzie, w szóstej, jedzie na nim Kujawski, tylko rzecz jasna, złamie mi się w piątej. A błysnęła mi dobra myśl, że by grać ścianą, to nie, z chciwości poprzestałam na dwóch koniach. Chytry dwa razy traci…
Głośnik brzdęknął i przypomniałam sobie, że właściwie dzisiejsze straty już odbiłam. Porządek bez Eneasza czterdzieści dwa tysiące z groszami, tripla przeszło sześć i pół miliona.
– No to jestem do przodu! – ogłosił z satysfakcją Jurek ii zerwał się z fotela.
– I na co ci była ta Flinta? – pytała Maria z rozgoryczeniem. – Z Elbaną byłoby co najmniej tyle samo, a może nawet więcej!
– Ale zaczęliśmy! – odparł Miecio optymistycznie. – I Bolek nam kończy!
– Nie, ja nie mogę, czy on zwariował?! Mieciu, Bolek jedzie w szóstej!
– No to teraz zaczniemy i Bolek nam skończy…
– Bolek jedzie także w piątej – zwróciłam im uwagę. – Ale trzy konie tam są lepsze…
– W każdej gonitwie tak jak teraz i może bym w końcu odbił tego golfa! – westchnął smętnie pan Rysio.
– Ciekawe, czy będzie kwinta. Wszystkie faworyty odpadają…
Tor zauważył, że dzień jest fuksowy i zaczął grać wszystko jak leci. W piątej gonitwie mój triplowy koń był drugi o łeb, zgodnie z przewidywaniami, Jurek trafił, Marii i Mieciowi przeszło. Po siódmej ogłosili kwintę, była chyba tylko jedna, 188 milionów.
– A może dwie – wysunął przypuszczenie pułkownik. – Nie wiemy, ile wpływa…
– Na całym świecie podają wysokości wpływów na każdą parę – poparł go pan Rysio. – Obrót w każdej gonitwie, tylko u nas to jest ciągle tajemnica…
– W Związku Radzieckim też.
– Związku Radzieckiego już nie ma!
– Ale tajemnica została…
– …w programach to drukują i w gazecie, każdego dnia!
– Fakt – przyświadczyłam. – Mogę wam przynieść i pokazać duńskie programy, jeśli ktoś nie wierzy.
– Chyba wszyscy wierzą? – zdziwiła się pani Ada.
– Tu podobno nie ma porządku bez Trzaski – zakomunikował konfidencjonalnie pan Edzio. – Tak mi powiedzieli. A Białasa nie ma nigdzie.
– Gdzie pan tu ma Białasa?!
– Nie teraz, w ostatniej…
– Ten notes Zawiejczyka to jest nie tylko taki spis adresów i telefonów – powiedziała znienacka Monika Gąsowska. – On ma tam różne notatki, skrótowe i zaszyfrowane.
Musiałam skupić uwagę, żeby uświadomić sobie, o czym ona mówi. Ostatnia tripla mi szła i miałam wielkie szansę. Konie po Derczyku przyszły, górą ich nie grałam, w porządkach potężne fuksy się skończyły i ta tripla stanowiła już teraz moją jedyną nadzieję.
– Oglądała go pani?
– Ja nie. Moja ciotka. Spojrzałam tylko, bo mi pokazywała, gdyby nie to, ukryłaby go z pewnością. Ona ma wielki sentyment do Zawiejczyka. Ale powiedziała, że się poświęci, bo może dzięki temu znajdą mordercę.
– Bardzo sensowna myśl – pochwaliłam. – Zobowiązuję się wpłynąć, żeby jej go zwrócili, ale niech ona może zadzwoni w tej sprawie już dzisiaj. Im prędzej, tym lepiej.
– Dobrze, namówię ją…
Obecność na celowniku Kujawskiego obniżyła nieco wypłatę 1 Maria z Mieciem trafili tylko milion osiemset. Przyszła mi ta ostatnia tripla, spadła wprawdzie do ośmiuset pięćdziesięciu tysięcy, ale nie narzekałam, bo jak na początkowe skretynienie, wyszłam na tym nieźle. Najlepiej wypadł Jurek, netto był do przodu przeszło 11 milionów i już się czaił na jutrzejszą niedzielę.
Obietnicę w kwestii notesu Zawiejczyka potraktowałam po-; ważnie i usiłowałam ją spełnić, ale nie udało mi się to aż do niedzielnego poranka. Osoby, z którymi mogłabym na ten temat gawędzić, znikły mi z oczu, późną nocą zrezygnowałam z poszukiwań Józia Wolskiego, Januszowi zostawiłam średnio alarmującą kartkę i poszłam spać, węsząc jakąś śledczą sensację.
* * *
Jolce Szpulec przyłożono brzytwę do gardła. Wyglądało na to, iż jest to ulubiony argument tych wszystkich mafii i nawet trudno było się dziwić. Posiadanie brzytwy nie jest karalne, narzędzie zaś, proste w obsłudze, już samym błyskiem budzi panikę i mrozi krew w żyłach.
Wróciła ze wsi, od matki, która chowała jej dziecko z pierwszego małżeństwa, wiedząc już o śmierci Derczyka, oglądała bowiem telewizję i niekiedy nawet czytała gazety. Weszła do własnego mieszkania, za nią zaś wdarła się czarna postać czatująca uprzednio na klatce schodowej. Postać nie bawiła się w żadne wstępy, obezwładniła Jolkę lekkim puknięciem w żołądek, przymocowała do krzesła i od razu posłużyła się tą brzytwą.
– Gdzie on schował ten film? – spytała złym głosem. Jolka napastnika rozpoznała i przestraszyła się tylko trochę.
– Jaki film? – spytała z pewnym trudem.
– Nie szklij mi, krowo. Wiesz dobrze. Gdzie?
Jolka wykonała jedyny ruch, jaki był jej dostępny, mianowicie wzruszyła ramionami. Napastnik przycisnął brzytwę odrobinę mocniej i przyobiecał liczne uszkodzenia, ze śmiertelnym na końcu. Alternatywę stanowiło pięć milionów złotych i święty spokój. Jolki ani miliony, ani spokój nie skusiły, rozpłakała się i powiedziała, że nie wie, na co napastnik stwierdził, że wobec tego jest niepotrzebna i bez żalu można ją usunąć z tego świata. Na dalszy ciąg wywiadowca Józia Wolskiego nie czekał, zdawał sobie bowiem sprawę, że wystarczy jeden ruch, a nerwowemu bandycie może drgnąć ręka. Stopnia jego opanowania dokładnie nie znał i wolał nie ryzykować.
Odwiązana od krzesła Jolka okazała zdumiewająco dużo rozumu i poszła na ugodę. Widok zabieranego przez organa napastnika ogromnie dodał jej ducha, bez żadnego już oporu poszła na podsunięty sposób postępowania, na skaleczonej szyi przylepiła sobie plasterek i w sobotę rano udała się na wyścigi.
Nie było w tym nic dziwnego, bo w końcu tylko tam mogła uzyskać największą ilość informacji, a zainteresowanie wydarzeniem wydawało się naturalne. Wejściówkę miała, Derczyk jej załatwił, znała połowę personelu i przeważnie bywała na dżokejce. Nastrój prezentowała raczej ponury, czemu również nikt się nie dziwił. Parę zdań zamieniła z Białasem, dłużej porozmawiała z amatorką Kociakowską, uroniła łzę, wytarła oczy i bez zapału rozdarła program, który na pociechę wręczył jej Wróblewski. Z Glebowskim rozmawiać wcale nie chciała, chociaż on próbował. Białas nie widział powodu, dla którego miałby ukrywać treść krótkiej pogawędki. Spytał go o nią jeden głupek, zasługujący się gorliwie, bo usiłował wyduszać informacje o koniach i na ten temat Białas łgał do niego- koncertowo, o pogawędce jednakże mógł powiedzieć prawdę, nic mu to nie szkodziło. Dziewczyna Derczyka głupkowi spodobała się do szaleństwa. Owszem, ładna była i efektowna, średniego wzrostu, czarna, przy kości, pęciny miała jak rasowa klacz i po Derczyku była do wzięcia.