Nadkomisarz Józio Wolski nie miał czasu na składanie wizyt i kolejne komunikaty uzyskiwałam od Janusza, wyraźnie rozbawionego sytuacją.
– Pierwszy raz policja jest zmuszona wprowadzać osobę postronną w szczegóły śledztwa – rzekł z uciechą. – Dostałem odgórne polecenie, żeby cię wtajemniczyć, co mnie bardzo cieszy, bo i tak pewnie wyjawiłbym ci za dużo. Józio jest zły, sprawa mu się wlecze, ale nie może zamknąć całego personelu wyścigów, żeby mu skruszeli. Z tego wszystkiego, co tu od ciebie usłyszałem, policji nie powiedzieli ani jednego słowa.
– Do mnie też się nie pchają ze zwierzeniami. Trochę im się wyrwało, a resztę, znając temat, można sobie dośpiewać.
– Do policji nie wyrwało im się nic. Jeden Tadzio Łazarski, ten wystraszony chłopczyk, z naszym człowiekiem zaprzyjaźnił się na mur i zaczął mu się zwierzać. Potwierdził tego Albiniaka…
– Czekaj! – przerwałam. – Z budynku administracji wychodził wtedy Figat z jakimś drugim facetem. Figat bezbłędnie wykorzystał konie po Derczyku i grywa z wyjątkowym sensem, przewidział ten anty- doping, trafił triplę, nie przewidział tylko, że ruszy nawet komisję techniczną. Co z nim? Tkwi w aferze?
– Po uszy. Chodzi się koło niego. Chyba zdajesz sobie sprawę, że wszystko to jest rozpaczliwie mgliste? Gra taki szczęśliwie, bo miewa natchnienia i udowodnij, że nie! W gruncie rzeczy te machinacje wyścigowe służą tylko jako tło i dodatkowe przesłanki do rozwikłania zabójstw. Dwie zbrodnie, na tym się potknęli i liczymy na to, że technika pomoże.
– Uczepicie się adresu na Argentyńskiej?
– Nie tylko. Na końcu Albiniak wyznał, wcześniej mu przez gardło nie przechodziło, że ten towarzysz i prawdopodobnie zabójca Derczyka jest także pośrednikiem łomżyńskiej mafii. I rzeczywiście trzeba go było zatrzymać w areszcie, bo nie chciał wyjść z komendy. Ugryzł w palec policjanta. Chce siedzieć aż do chwili, kiedy się tamtych pozamyka, a gdyby go wyrzucono za drzwi ostrzega, że ucieknie z kraju. Zdaje się, tak się coś rysuje, że to jest ten sam, który nakłonił do wstrzymania konia płaczącego Gargulca. Maszkarskiego, chciałem powiedzieć. Rysopis się zgadza i trwa akcja oglądania go, Rybiński wypożyczył Maszkarskiego, orientuje się, w jakim celu. Zdaje się, że trenerzy po większej części są przeciwni mafii i myśl ukrócenia machlojek bardzo się im podoba. Myślisz, że to prawda?
– Co najmniej… czekaj, niech policzę. Co najmniej siedmiu, nie ośmiu… Co najmniej ośmiu tej mafii nienawidzi. Są bezsilni, ale gdyby mafię diabli wzięli, urżnęliby się ze szczęścia, chociaż konie nie znoszą alkoholu. Owszem, na pewno Rybiński ma wielkie nadzieje i sam jest gotów stajnię czyścić za Gargulca, żeby tylko uzyskać rezultaty śledcze.
– Ujeździ się ten Gargulec za wszystkie czasy, bo jest wożony po rozmaitych knajpach, tam gdzie oni się spotykają…
– Albiniak z przyprawioną brodą mógłby jeździć z drugą ekipą.
Myślałam, że robię sobie głupi dowcip, ale Janusza poderwało.
– Wiesz, że to jest myśl…! Z własną twarzą nie pojedzie, ale w charakteryzacji chyba się zgodzi? Czekaj, zadzwonię!
Podinspektor Wolski zaaprobował pomysł. Owszem, śpiącego w błogim poczuciu bezpieczeństwa Albiniaka zaraz się wywlecze z celi, przystroi w nadprogramowe uwłosienie i zacznie też jeździć, mijając się z Gargulcem. Mnie tym bardziej trzeba o wszystkim informować, okazuję się bowiem użyteczna.
Przypomniałam o straży pożarnej w Ożarowie i dowiedziałam się jeszcze, że na strzykawce objawił się jeden wyraźniejszy odcisk palca. Właściwie pół odcisku, ale wystarczy. W obecnej chwili na wyścigach pobierane są odciski palców od wszystkich, jak leci, pod byle jakim pozorem.
– Tego Harcapskiego z mercedesa znasz?
– Pierwsze słyszę.
– Ale może z widzenia?
– Z widzenia znam tysiąc osób. Harcapskiego pewnie też, jeśli bywa na wyścigach. Fotografii nie macie?
Nie zdążył mi odpowiedzieć, bo zadzwonił telefon. Major Wolski. Przyszło mi na myśl, że dzięki tej wyścigowej aferze zaczynam stanowić coś w rodzaju filii komendy, a co będzie, jak wyjdę z domu…?
Major Wolski grzecznie zapytał, czy nie mogłabym wyjść z domu. Pan Harcapski zaczął właśnie załatwiać coś w banku na Mazowieckiej i byłoby dobrze na niego popatrzeć. Może go znam. Radiowóz już podjeżdża pod mój dom i w ciągu dziesięciu minut dostarczy mnie na Mazowiecką, gdzie spowoduje się zatrzymanie pana Harcapskiego odrobinę dłużej.
Wyraziłam zgodę, odłożyłam słuchawkę i telefon zadzwonił. Maria.
– Za trzy kwadranse jadę do Miecia, tak się umówiłam, jedziesz też?
– Jasne. Ale będę na mieście bez samochodu, przyjadę do ciebie i pojedziemy razem. Po drodze kupimy butelkę wina i ja się będę mogła napić.
– Świnia. A ja?
– W najgorszym wypadku wezwiemy taksówkę, Miecio ma telefon…
Janusz wyjrzał przez okno od ulicy i oznajmił, że radiowóz już jest. Nietypowy trochę, zielone volvo. Sztucznej brody nie miałam, więc kwestia wyszukanego stroju odpadała, wybiegłam z mieszkania, chwyciwszy po drodze pierwszy lepszy płaszcz.
Volvo było jednak radiowozem, kiedy znaleźliśmy się w okolicy placu Powstańców jakieś osoby w banku zostały powiadomione, że Harcapskiego można już wypuścić. Został załatwiony w błyskawicznym tempie i ujrzałam go wchodząc, twarzą w twarz. Zbliżał się do drzwi wyjściowych. Spojrzałam na niego, on spojrzał na mnie i niech to piorun spali, ukłonił się. Ukłoniłam się również, tak autentycznie zaskoczona, że powinien wziąć swój ukłon za pomyłkę, ale nie miałam złudzeń, nie wziął. Na tych cholernych wyścigach, nie wiadomo dlaczego, wszyscy mnie znali.
– To ten! – oznajmiłam ponuro, odczekawszy, aż się oddalił.
– Który, znaczy? – spytał sierżant z radiowozu.
– Ten, co wychodził z Figatem z budynku administracji, a przed nimi leciał przestraszony Tadzio Łazarski. Figat twierdził, że to obcy człowiek, w co wcale nie wierzę. Znał Jeremiasza. Niech pan to powie majorowi Wolskiemu, a mnie uprzejmie proszę odwieźć na Dworkową.
Z powrotem jechaliśmy znacznie wolniej, wśród licznych korków, więc na Marię czekałam ledwie parę minut. Podeszłam do Francuza, nabyłam Côte du Rhon i udałyśmy się do Miecia.
Honorata wróciła do domu na minutę przed nami i właśnie zaczynała zastawiać stół.
– Słuchajcie, Miecio znów się kazał czycić – powiedziała z lekkim niepokojem. – Nie wiem, czy mu nie wraca ten wstrząs. Nie chce powiedzieć dlaczego, ale bardzo się upiera i musiałam kupić szampana.
– Z czyczeniem poczekamy chwilę, aż się napój ochłodzi – zarządził Miecio. – Może to będzie czyczenie przedśmiertne, bo ja puściłem farbę, ale w razie mojego zejścia pierwszym podejrzanym ma być Malinowski. Oprócz policji, on jeden wie!
– Że puściłeś farbę, czy coś więcej? – zainteresowałam się.
– Co do czegoś więcej, to on pewno wie wszystko, ale jest to dygnitarz, który z natury rzeczy udaje niemowę.
– Co ty powiesz? – zdziwiłam się. – A tak mi się podobał w mundurze! Że też nie wykorzystałam okazji, raz w życiu z dygnitarzem…!
– Chyba nic straconego? – podsunęła życzliwie Honorata.
– Za późno. Należało się tym zająć, jak mnie nikt nie kochał, teraz przepadło. I co powiedziałeś. Mieciu?
– Wszystko! Wszystko! Doniosłem na przyjaciół, pozdradzałem znajomych, obszczekałem wrogów! Na tym stole jeszcze nie ma wszystkiego, brakuje wrogów!
– Jakich wrogów? – zaciekawiła się Maria.
– Wrogów wątroby i przewodu pokarmowego! Ukisiły się buraczki, takie malutkie, z cebulką, w occie, mówię wam, niebo w przełyku! l na podniebieniu. Patrzcie, niebo na podniebieniu, ciekawe, co od czego pochodzi, niebo od podniebienia, czy podniebienie od nieba?
– Zależy, co było pierwsze, anatomia czy przyroda.
– Ty jesteś lekarzem! Rozstrzygnij to!
– Nie mam co rozstrzygać, najpierw pan Bóg stworzył świat, a dopiero potem tego głupka, Adama…
– Szampana pod buraczki – powiedziała filozoficznie Honorata. – Ale jak on tak chce, niech mu będzie. Jeszcze mam wczorajsze pyzy, ale trochę się zeschły, więc wam nie dam.