Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Przerażające – powiedziała Monika w drodze powrotnej.

– Co ten Zawiejczyk w tym robił, dwie zbrodnie, nic nie rozumiem. Czy ktoś to rozwikła?

– Mnóstwo rzeczy wyszło dzisiaj na jaw – pocieszyłam ją.

– Niech pani o tym nikomu nie mówi na wszelki wypadek. Zaraz pozałatwiam wszystkie donosy i sama jestem ciekawa, co z tego wyniknie…

* * *

Spokojny wieczór skończył się tym, że ulubionego mężczyznę wymiotło mi z domu, rewelacje o zdjęciach Derczyka ocenił bowiem wysoko i potraktował poważnie. Szansę na dalszy ciąg pojawiły się przede mną dopiero w poniedziałek.

W samo południe usłyszałam gorącą pochwałę Jeremiasza.

– Przytomny facet – rzekł Janusz z uznaniem. – Załatwił wszystko jeszcze wczoraj wieczorem. Tego małego, Janczaka, rzeczywiście zamknął w lecznicy, a sam poszedł do internatu, znalazł Marcina Dalbę i zabezpieczył strzykawkę. Udawał, że szuka spirytusu, który ktoś mu rąbnął i przeprowadził śledztwo wśród wszystkich chłopaków. Moim zdaniem, nikt się nie zorientował, o którego mu naprawdę chodziło, odwalił całą robotę za Józia Wolskiego. Ten Dalba mu się przyznał, nawet z pewną ulgą, strzykawkę oddał, poza tym twierdzi, że zna tych dwóch, co prowadzili konie. Jeden z nich rzucił strzykawkę na ziemię. Dalba ją właśnie podniósł, drugi zabrał ze sobą. Jeszcze nie wiemy, co z nią zrobił, mógł wrzucić do ognia w kuźni i cześć. To jednorazówki, plastikowe…

– Trzeba spytać w kuźni, czy był ktoś ze stajennych – poradziłam.

– Siedem osób. W tym podejrzany.

– Czekaj, jak Jeremiasz poszedł do internatu, to Osika już był z powrotem? Waldemar pojechał z Janczakiem znacznie wcześniej. Zygmuś zdążył wrócić?

– Nie, wrócił w trakcie awantury. Przeszło mu ulgowo, bo więcej tam było powodów do piekła, jakieś panienki, paru pijanych, więc ten Jeremiasz miał szeroki wachlarz możliwości. Wykorzystał je koncertowo. Strzykawka jest już w laboratorium i może zachował się bodaj kawałek śladu. Ten Dalba nie jest głupi i czytuje kryminały, trzymał ją za igłę, zamazał trochę przy wpychaniu do kieszeni, ale co właściwie miał zrobić innego? l tak postąpił sensownie, bo podnosząc ją, nie rozumiał zjawiska.

– Bystry chłopiec – pochwaliłam i postanowiłam namówić Wągrowską, żeby go posadziła na dobrego konia.

– Co do tych zdjęć, które mogłyby się okazać bezcenne, sprawa wygląda marnie – kontynuował Janusz bez żadnych nacisków z mojej strony. – Derczyk był rozwiedziony i mieszkał w trzech miejscach. Trochę u rodziców, trochę u byłej żony, gdzie miał jeszcze część rzeczy, a trochę u najnowszej narzeczonej. Przeszukania ruszyły jeszcze wczoraj, w dwóch mieszkaniach niczego nie znaleziono, w trzecim nie ma lokatorki. Od ubiegłego tygodnia, dokądś wyjechała, ale nie będzie się z tym czekać na jej powrót. Istnieją obawy, że te zdjęcia miał przy sobie, zamierzał je właśnie przehandlować i oczywiście zabójca wszystko zabrał, ale może został film.

– Film też mógł mieć przy sobie…

– Naprawdę był takim kretynem?

– Nie jest powiedziane, że nie był. Miał w ogóle aparat fotograficzny?

– Miał, bardzo mały, japoński. Żona zeznała, że pokazywał jej coś, co wyglądało jak etui do papierosów i rzeczywiście były w tym papierosy. Nie rozumiała o co mu chodzi, bo chwalił się, że w takim byle czym tkwią wielkie pieniądze, a ona jeszcze pożałuje, że się z nim rozeszła. To było krótko po rozwodzie, w ubiegłym roku.

– Nie wiem, jak wygląda film z takiego czegoś, ale pewnie też jest mały?

– Mniej więcej jak twój bezpiecznik w samochodzie.

– No to mógł go wetknąć wszędzie. Schować w kawałku makaronu pod tytułem rurki. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak można znaleźć coś takiego.

– No, łatwe to nie jest…

– A sam aparat znaleźliście?

– Nie. Wiemy o nim od świadków, nie tylko żona go widziała.

– W takim razie przepadł, sprawa jest beznadziejna. I konie go nie lubiły…

– A cóż to ma do rzeczy?

– Gdyby go lubiły, mógł schować gdzieś w stajni. Tam też jest dużo możliwości.

– Poszukamy i w stajni, chociaż pewnie masz rację. Jest jeszcze nadzieja, że ta narzeczona coś powie, jak się znajdzie. Chwilowo jest nieuchwytna.

– Zostaw tego Derczyka, bo mnie przygnębia. Mów co dalej.

– Jeszcze nie wiem co dalej. Po Albiniaka pojechali do tej wsi, może go znajdą od razu i przywiozą jeszcze dziś, a może gdzieś go diabli ponieśli.

– A Karczak?

– Zająłem się czym innym i na razie nie wiem co zeznał. Musisz poczekać do wieczora.

– A Miecio?

– Miecio jest właśnie w trakcie…

Zeznania Karczaka zostały mi udostępnione. Zgłosił się dobrowolnie, jak sam stwierdził, ze strachu. Rzeczywiście z wyścigów wyjechał razem z Zawiejczykiem, miał odebrać z warsztatu swój samochód, tak był głupio umówiony, wyleciał z bramy, zamierzał złapać jakąś taksówkę, co o tej porze było raczej beznadziejne i zobaczył, że Zawiejczyk akurat jedzie. Ustawił się na jezdni przed nim, niemożliwe go było wyminąć, Zawiejczyk przyhamował, krzyknął, że się śpieszy i Karczak wsiadł, można powiedzieć, w biegu. Natychmiast potem Zawiejczyk przestał się śpieszyć, po czym znów zaczął i Karczak zorientował się, że jedzie po prostu za jakimś samochodem. Pilnuje go. Był to mercedes, Karczak zna życie, więc na wszelki wypadek postarał się zapamiętać numer tego mercedesa, nigdy nie wiadomo, co się człowiekowi może przydać. WAL 2214.

Po drodze Zawiejczyk puścił farbę, dał do zrozumienia, że ten w mercedesie jedzie na jakieś spotkanie. Karczak nie zrozumiał dokładnie, czy chce dopaść tamtego, z którym ten z mercedesa ma się spotkać, czy też tylko zobaczyć miejsce. Z mamro- tań Zawiejczyka wydedukował, że może mu wystarczyć adres. Najporządniej, najwyraźniej i kilka razy Zawiejczyk powtórzył, że kroi mu się najlepszy interes w życiu. Karczak chętnie by do tego interesu przystąpił, ale śpieszył się, zależało mu na odebraniu samochodu i nie mógł z nim dalej jechać, więc wysiadł przy taksówkach na rogu Dworkowej i ma tylko nadzieję, że taksówkarz zaświadczy o jego niewinności. Wysiadł, a Zawiejczyk pojechał dalej żywy i zdrowy. Taksówką był czerwony polonez, kierowca młody, dosyć gruby z krótką brodą dookoła twarzy i akurat miał katar.

Dalej okazało się, że teraz jedzie za Zawiejczykiem. Udawał się na Saską Kępę, tamten mercedes też, a Zawiejczyk za nim. Widział ich cały czas, przyglądał się z zainteresowaniem, na Argentyńskiej zobaczył z daleka, że mercedes zatrzymuje się przed jakąś willą, a Zawiejczyk kawałek za nim. Więcej nie wie, bardzo chciał zobaczyć, co będzie, ale czasu już nie miał ani sekundy.

Ten samochód odebrał po godzinie, nawet przejechał Argentyńską, ale tamtych już nie było, w niedzielę rano wyjechał na wybrzeże, wczoraj wrócił i natychmiast się zgłasza, bo od pani Osińskiej wie, że Zawiejczyk został zamordowany. On zaś jaki jest, taki jest, nie kryształ może, ale z mokrą robotą nie życzy sobie mieć nic wspólnego. Gdyby wiedział, co z tego wszystkiego wyniknie, przydusiłby Zawiejczyka, żeby powiedział więcej, ale myślał, że jeszcze zdąży.

Mercedes WAL 2214 należał do osobnika, zajmującego się pośrednictwem handlowym, niejakiego Edmunda Harcapskiego, zamieszkałego w Wilanowie. Skoro jechał na Saską Kępę, z pewnością nie udawał się do domu. Zdaniem Karczaka, Zawiejczyk go śledził, usiłował nie rzucać się w oczy, przyzostawał z tyłu i pilnował, żeby ich rozdzielały jakieś samochody. Harcapski na razie jeszcze nie złożył żadnych zeznań i nikt nie zamierza z nim rozmawiać, bo słuszniejsze jest trochę mu się poprzyglądać.

Prawie równocześnie uzyskałam informację, że Zenek Albiniak został bez trudu odnaleziony we wsi Szczęsna i dostarczony do Warszawy, gdzie na wszystkie świętości błagał, żeby go aresztować. Widział tego Derczyka, fakt, z jednej strony szedł w zarośla Derczyk, a z drugiej taki jeden, którego właściwie nie zna, ale gębę pamięta. Spotkali się na skraju trawnika i poszli dalej wzdłuż basenu, Derczyk od zewnątrz, a ten drugi od strony krzaków i gdyby nie zobaczył go wcześniej, wcale by go nie umiał rozpoznać. Ale zobaczył. Może go palcem pokazać, z tym że gdyby to miało być jawnie, wyprze się wszystkiego, zaślepnie i straci pamięć, bo już go ostrzegali. Może powiedzieć kto, proszę bardzo, taki Stasiek ze stajni Kalarepy, nazwiska nie zna, na- szeptał mu w ucho, że kto gębę otworzy, obojętne na jaki temat, już mu tę gębę Jeżynek zamknie. Jeżynek to jest stajenny Kalarepy. Derczykowi się gębę zamknęło i każdemu potrafią. Ale Jeżynek osobiście z Derczykiem nie miał nic wspólnego, przez ten czas, kiedy tamci poszli w te krzaki, stajenny Jeżynek był koło koni i nigdzie nie odchodził. Ten, co poszedł z Derczykiem, zwyczajnie wyglądał, nie sposób go opisać, ale plącze się tu, od bukmacherów przylatuje i wszyscy go znają.

40
{"b":"100651","o":1}