Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Trzeźwy czy nawalony… – powtórzyła. – Piesek zawsze na służbie! – Ona jest genialna.

– Ja cię pieprzę! Skąd Dante wytrzasnął takiego psa???

– Dobra, dobra… Nie podniecajcie się – szepnęła Mobutu. – Ona jest rzeczywiście świetna. I w związku z tym… teraz wszyscy do ochrony pieska! Potraktujcie to jako rozkaz. Żeby mi jej włos z głowy nie spadł! Toy śmiała się w duchu. I niby co znaczyła taka informacja? Nic. To tylko kwestia podania. Paul, byłeś naprawdę genialny. Bogiem jest Moonsung. Jest właśnie godzina jedenasta trzydzieści sześć. Dwie równoważne informacje. Właściwie zerowe. Trzeba tylko ładnie podać jedną z nich… I już cię mają za geniusza. Paul, dzięki, jednak czegoś mnie nauczyłeś.

Znowu padł rozkaz wymarszu. Dante nawet nie zbierał informacji uzyskanych przez własnych żołnierzy. To był koszmar. W gigantycznej kapsule, napakowanej najbardziej wymyślnymi rzeczami, jakie wymyśliła ich cywilizacja, żyli ludzie, którzy uprawiali ziemię przy pomocy prymitywnych narzędzi, nie mieli pojęcia o nauce, a nawet o otaczającym ich świecie. Toy podeszła bliżej sztabu.

– Widziałeś te ich uprawy? – mówił jeden z inżynierów. – Jak oni utrzymują populację, stosując kosy w rolnictwie?

– Kosy to najmniejszy problem. Wydajna pszenica dalej tu rośnie. – Bez nawozów?

– Bez jaj… ziemia nawozi się sama. Widziałeś tę folię z rurkami? – Kurde balans. Mogli nam dać przynajmniej porządne plany.

– A widziałeś te budynki? Ktoś zrobił nawet młyn wodny… – inżynier załamał ręce. – Olbrzymi reaktor atomowy napędza rzekę, tylko po to, żeby ktoś na niej zbudował… młyn wodny do wyrobu mąki…

– Zachowajcie panowie swoje uwagi dla siebie – Dante podszedł do Toy. – No i co, pani detektyw – mruknął. – Byłaś już prawie po drugiej stronie…

– Prawie byłam.

– To ci się często zdarza?

– Raz na kwartał. Czasem raz na miesiąc, jak się źle odżywiam. Powinnam żreć same witaminy, ale mnie nie stać…

Skinął głową. – Ta podróż cię tak wykończyła? – Ta podróż cię tak wykończyła?

– Mhm.

Nawet on nie mógł się pozbyć ciekawości.

– Słuchaj… – nie wiedział, jak zadać pytanie. – Cały czas myślisz o białym proszku?

– Nie. Daj papierosa, proszę.

Poczęstował ją w marszu. Ale ciekawość dręczyła go coraz bardziej. – Raz dziennie?

Nie doczekał się reakcji.

– Myślisz o tym raz na godzinę? Częściej?

Uśmiechnęła się. Przystanęła, żeby zapalić papierosa i straciła dystans. Musiała potem podbiec. Zacisnął wargi. Wyraźnie nie lubił, jak się nie odpowiada na jego pytania.

– Jak się czuje narkoman na odwyku?

– Nie jestem na odwyku, Dante. Już przez to przeszłam.

– No to jak się czujesz uwarunkowana? Dałabyś sobie to zrobić jeszcze raz?

– Teraz dałabym sobie to zrobić – uśmiechnęła się znowu. – Ale jak mnie zaczyna telepać… Wtedy oddałabym życie, żeby mi to cofnęli.

– Tego się nie da cofnąć, prawda?

– Nie da się. Narkomanem i nakręcaną kukiełką zostajesz na całe życie. Dante skinął głową. Dłuższą chwilę szedł w milczeniu.

– Powiedz, Toy, a jakbym ci zrobił zastrzyk z morfiny? – Zabiłbyś mnie.

– Lepiej napisz se to na czole, idiotko – mruknął. – Żeby cię nie dobił byle sanitariusz, jak zostaniesz ranna… – wyraźnie jednak był zainteresowany. – I co? Nigdy w życiu nie możesz mieć wyrwanego zęba? Nigdy żadnej operacji?

– Można mi wyrwać ząb, jeśli tylko nie wstrzykną nowokainy. Jest przecież gaz czy elektrostymulator… A operacja… Tylko pod miejscowym znieczuleniem – uśmiechnęła się po raz trzeci. – W grę wchodzi jedynie zamrożenie.

– Poważnie?

– Taaaa… Robią to już w co drugim szpitalu.

– Ale w żadnym wojskowym – mrugnął do niej. – Poważnie? – sparodiowała go.

– Słuchaj Toy…

Teraz zada to pytanie, dla którego zaczął całą rozmowę. Czuła to.

– Powiedz mi… Jesteś po raz pierwszy poza Ziemią. W jakiejś przedziwnej kapsule, przeżywasz historię, o której wszyscy tam, na starym lądzie, mogliby tylko śnić i… Sprawiasz wrażenie, że cię to nie interesuje. Nawet tak głupi facet jak Hot Dog gapi się bez przerwy wokół, że aż myli krok. A ty nie. Dlaczego, Toy?

– Po prostu myślę o czymś innym – odpowiedziała ostrożnie.

– O czym, Toy? – teraz zobaczyła go, jakim był naprawdę; twardym, wrednym mężczyzną, który doprowadza sprawy do końca. On też nie rozglądał się wokół.

– O tym, dlaczego mnie wynająłeś za dziesięć kawałków – wypaliła. Nawet się nie zmieszał.

– I do czego doszłaś?

– Do niczego – powiedziała szczerze. – Nie wiem, dlaczego wywaliłeś na mnie dziesięć tysięcy dolarów. Ale pachnie mi to ślicznym grobem tuż pod powierzchnią Księżyca…

– Dobra Toy… zarób na swój żołd – właśnie dochodzili do pionowej ściany wieńczącej walec i kryjącej aparaturę. – My idziemy po ten pieprzony komputer. Ty weź czterech ludzi i erkaemistę. Zorganizuj obronę, zabezpiecz teren, musisz nam ułatwić odwrót.

– Kpisz? – nie miała przecież żadnego doświadczenia wojskowego.

– Ruszaj się, psie!!! ryknął. – Myślisz, że będę specjalnie dla ciebie powtarzał rozkazy?

– Tak jest! – zupełnie go nie rozumiała. – Mobutu, Hot Dog, Clash, Maybe Not, Caddilac! Zorganizować zabezpieczenie – wyczerpała limit przydzielonych jej ludzi, więc mrugnęła do Bokassy, wskazała na swoje oczy i pokazała na Dantego. Nie zauważył Murzynka zrozumiała i skinęła głową. "OK" powiedziała samym ruchem warg. Oouroo też skinął głową.

Rozsypali się wokół, czekając, aż główny oddział odejdzie dalej. Potem skupili się znowu. Nie było sensu okopywania stanowisk. Prymitywni rolnicy mogli ich co najwyżej obrzucić kamieniami.

– I co? – pierwszy podskoczył Caddilac.

– Ma nas w ręku…

– Jezu – Mobutu przysiadła na skraju wiejskiej drogi. Takiej normalnej kamienistej wiejskiej drogi, jaką widać na filmach o Dzikim Zachodzie. Tyle, że ta skręcała nagle i wznosiła się wprost nad ich głowy. Tam, gdzie płynęła rzeka. Niby każdy wiedział coś o sile odśrodkowej, ale fakt, że rzeka była dokładnie nad ich głowami sprawiał, że każdy chylił się odruchowo, żeby nie oberwać za mocno, kiedy te miliony ton wody zaczną już spadać im na łby.

– Bokassa przypilnuje Dantego, ale…= szepnęła Maybe Not.

– Nie doceniasz tego gościa – mruknęła Toy. – Wypytywał mnie przed chwilą. Coś czai.

– Wymyśl rozwiązanie, pies – warknął Hot Dog. – Bo nas położą we wspólnej mogile.

– Wymyśl, wymyśl… – przedrzeźniała go. – Powiedz co! – Chcesz kokainy?

Momentalnie miała usta pełne śliny.

– Przestań o tym mówić, palancie!!! – Maybe Not palnęła go w głowę. – Jeszcze raz mi wymienisz samo słowo "kokaina"… – krzyknęła i zaraz przygryzła wargi, widząc reakcję Toy. – Sorry, piesek. Tak mi się głupio wyrwało…

Toy polała sobie głowę wodą z manierki.

– Co wie Dante? – powiedziała do samej siebie. – Dlaczego się zgodził na tę akcję?

– Wiesz… – mruknął Caddilac. – Jego to chyba chce zabić co trzeci zleceniodawca po wykonaniu roboty. Ale żadnemu się jeszcze nie udało… – Fajne pocieszenie. A my?

– Piesek. Dante nie słynie z tego, że zabija własny oddział. Ale… Kurwy mogły sypnąć forsą do oporu…

– Pieprzyć was – Mobutu zdjęła swój hełm, zsunęła słuchawki na szyję i odgięła mikrofon. Była prześliczna. Była najpiękniejszą Murzynką, jaką Toy widziała w życiu. Choć ogolona na łyso. – Skąd wiecie, że w tym gównie – wskazała na swoją własną elektronikę wbudowaną we wszystko – nie ma podsłuchu?

– I kto słucha? – uśmiechnęła się Toy. – Szef? To powinien mieć już roztrzydzieścienie jaźni.

– Co?

– Rozdwojenie razy piętnaście…

– Nie wiem, czy w wieku dziewiętnastu lat chcę iść do wspólnej mogiły – powiedziała Mobutu. – Kurde… Jeszcze tylu facetów mogłoby mnie przelecieć…

Toy usiadła obok Murzynki i przytuliła się do jej ramienia.

– Nadmiar mógłby ci się nie spodobać – szepnęła. – Siostro… Mobutu objęła ją ramieniem.

– To co? Siedzimy tu jak te głupie cipy, siostrzyczko?

12
{"b":"100638","o":1}