Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– No już, piesek. No już… – Mobutu waliła ją po twarzy. – Już, piesek. Przechodzi ci – jeszcze raz z pięści. – Pinokio, nie symuluj! Wyraźnie ci przechodzi…

– No dobra. Idziemy – zakomenderował Dante.

Mobutu zarzuciła sobie psa na plecy. Toy chyba zasnęła.

* * *

Obudziła się z bólem głowy. Najwyraźniej miała podpuchnięte lewe oko. Mobutu! Żeby cię jasny szlag trafił! Była naładowana po dziurki w nosie. Pieprzona Benzedryna! Mogła teraz iść zdobywać cały kosmos. Wiedziała jedno. Jak to się skończy… jak skończy się ten stan euforii znowu przypomni jej się stara znajoma… kokainka. Cześć, pani Kokaino, jak my się dobrze znamy, co? Jak dwie jednojajowe siostry bliźniaczki, prawda? Nie mam nikogo bliższego niż pani… Ale puść mnie,

proszę… przynajmniej na pół godziny, proszę. Ta młoda, zdrowa siksa, Benzedryna, przepędziła panią stąd teraz!!! Wiem, że tylko na chwilę. Wiem, że przyjdzie pani znowu. Ale póki co niech pani Benzedryna posprząta te wszystkie śmiecie…

"Jeszcze będę cię miała, Toy, moja wierna kochanko! – obiecała z bezbrzeżną miłością Królowa Wszystkich Istot, pani Kokaina.

"Pani Benzedryno! Ratuj!" – krzyknęła Toy. – "Błagam! Ratunku!!! Niech mi pani nie da zrobić nic złego…"

Benzedryna działała jak stary komandos. Kopnęła Kokainę w dupę tak mocno, że ta szybowała obracając się w powietrzu.

"No nie ma sprawy! Nie ma sprawy… Tylko moje usługi kosztują… – powiedziała pani major Benzedryna. – "Ile masz jeszcze szarych komórek na sprzedaż, Toy? Ile miliardów ci jeszcze zostało?"

"Zapłacę ci! Co do grosza. Tylko niech mnie pani pilnuje, proszę!" – "A kiedy zaczniesz przypominać roślinkę, Toy"? – spytała pani Benzedryna, obciągając na sobie mundur chemicznego komandosa.

* * *

Toy obudziła się z krzykiem. Ktoś zatkał jej usta. Leżeli rozrzuceni na wzgórzach wokół jakiegoś osiedla. Bolały ją oczy. Bolała ją wątroba. Mogła iść zdobywać kosmos. Benzedryna właśnie osiągała maksimum koncentracji w jej żyłach. Jezus… Dlaczego tak drogo musi płacić? Była napakowana erzacem narkotyków po same źrenice. Gotowa do akcji, gotowa na śmierć, totalny, ostateczny wojownik bez żadnych wahań, bez złudzeń, bez iluzji. Była maszyną śmierci. Ostatecznym rozwiązaniem wszystkiego. "Kocham cię, pani Benzedryno… Kocham panią!!! "… Mogła wstać i iść walczyć z diabłem. "Pani Benzedryno, obcowanie z panią jest jak orgazm! Tylko niech pani nie dopuszcza tej drugiej małpy Kokainy, proszę…"

"Jeszcze przez chwilę, kotek" – powiedziała ciepło Benzedryna.

– "Jeszcze przez chwilę, mała" – powiedział jej chemiczny Anioł Stróż. -"Tylko pamiętaj, moje usługi kosztują… Są bardzo drogie. Ochronię cię, ale zapłacisz mi swoimi szarymi komórkami co do grosza, laleczko… Co do grosza, kotek! ".

– Naprzód! – ryknął Dante.

Toy rzuciła się pierwsza. Zbiegła na dół z naładowanym kałasznikowem w rękach. O Boże. O Najjaśniejsza pani Benzedryno!!! My dla ciebie nawet w ogień… Czy to samo czuli faceci spod My Lai? Rozpieprzyła kopniakiem jakieś drzwi z aluminium i drewna, wpadła do środka, dała serię w sufit i wymierzyła do trzęsących się chłopów klęczących na podłodze. Jezu!!! Benzedryno!!! Tak było w My Lai??? Mogła ich teraz zabić. Pani Kokaina spoglądała zza węgła. "Już czas, Toy. Już niedługo przyjdę… – syczała – jak tylko pani Benzedryna osłabnie w twoich żyłach". Jezuuuuu!!! Kopnęła najbliższego chłopa w twarz. Widząc czerwone fontanny z nosa, zaczęła wyć i kopniakami ustawiać ich pod ścianą. Niech tylko ktoś kichnie! Niech tylko ktoś kichnie! Kurwa mać!!! Pani Kokaina obserwowała akcję zza węgła. Krzyczała tak, że cudem tylko zachowała w całości własne bębenki w uszach. I co? Ładnie Kokainko? Mam palec na spuście tego maszynowego gówna! Jak odpierdolę, to tysiąc igieł poszybuje do przodu!!! A potem chiński granatnik Winchestera! Yeeeaaaaaaaaa!!!

– Yyyyyyyyeeeeeeeeeeeeeaaaaaaaa!!! Yeaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – Uspokój się, Toy.

Jak przycisnę spust, to tu kamień na kamieniu nie zostanie… – Uspokój się, Toy!

Zerknęła w bok. Dante z LeMoy stali w drzwiach.

– Całkiem ładnie kotek – szepnął Dante. LeMoy puściła do niej oko. – Tylko nie wykorzystaj ich seksualnie – westchnął szef. – Musisz najpierw przesłuchać.

Pani Kokaina zaglądała przez okno. – Nazwiska! – ryknęła Toy.

Nie zrozumieli jej. No… dobra! Zaraz zobaczycie, co to tysiąc igłowych pocisków!

Panią Kokainę ktoś odepchnął od okna. Pani Benzedryna poszła na lunch. Jakaś mała dziewczynka spoglądała na nią i płakała.

"Kim ty jesteś?"

"Jestem tobą" – szepnęła łkając. – "Taka byś była, gdyby nie pani Kokaina, która zabrała ci mózg".

Toy poczuła, że coś ją piecze pod powiekami.

"Brzydka pani Kokaina" – powiedziała dziewczynka. – "Jest brzydka! Brzydka!"

– Ty…

– "Ja jej nie lubię! Ona jest brzydka!" – dziewczynka zasłoniła głowę rękami. – "A ty ją kochasz…

Ją, a nie mnie!".

Toy ciągle widziała podwójnie, ale już nie czuła bezpośredniego wpływu benzedryny. Usiadła na podłodze chałupy wykonanej z aluminium i drewna. Jezu… Jezuuuuu… My Lai? Oni to właśnie czuli? Podniosła swojego kałacha i włożyła sobie lufę do ust. Nie będzie taka jak oni! Pani Kokaina bała się podejść bliżej. Wołała z daleka. W końcu Toy miała przecież w rękach chiński igłowy automat Kałasznikowa! Tylko kompletny dureń zaryzykowałby podejście bliżej. No to… Cześć Benzedrynko, kłamczuszku okropny! Teraz!

Mały chłopak wyjął jej lufę z ust. Seria poszła w sufit. Jezu…

Działanie benzedryny mijało właśnie. Przestała widzieć podwójnie. Chłopak patrzył ze współczuciem. Jego ojciec, na kolanach pod ścianą, krwawił z nosa. Jego mama i siostry tkwiły w kompletnym zamroczeniu strachem.

Chłopak powiedział:

– Pani… Przyszedł żołnierz, chce zrobić coś złego. Muszę cię powstrzymać w imię Boga.

– Jakiego Boga? – Toy była już w miarę przytomna. – Boga Moonsunga – powiedział poważnie chłopak.

Odetchnęła. Wzięła do ust kilka drażetek gumy do żucia. Rzuciła staremu chłopu swój pakiet medyczny. O mamo… Ale niewiele brakowało, żeby wypieprzyła sobie serię w usta. Albo żeby pozabijała ich wszystkich

tutaj… Wyjęła papierosa i zapaliła. Żuła i zaciągała się szybko. Witaj, Toy, w realnym świecie. Wódki! Szlag. Ale aberracje umysłowe… Przypomniała sobie wszystko, co zaszło przez ostatnią godzinę. Aż tak jej odpieprzyło po głupiej benzedrynie? No ładnie. Uwarunkowanie, uwarunkowanie, uwarunkowanie… Ciekawe, co się stanie, jak weźmie aspirynę? Uśmiechnęła się do siebie. Pomogła chłopu rozerwać pakiet medyczny i założyła mu opatrunek. Aż tak go załatwiła z jednego kopa? Nooooo… ładnie.

– Toy? – rozległ się okrzyk zza okna. – Jesteś znowu z nami?

– No pewnie – wychyliła się przez drzwi z automatem w pogotowiu, a potem wyszła normalnie.

– Ale cię szarpało, piesek – to była Maybe Not.

– Pieprzona benzedryna – Toy usiłowała nie dotykać pokładów strachu, które tkwiły gdzieś wewnątrz. – Zawsze mam odpał po tym syfie – skłamała.

– No! Ładnie cię wzięło, małpeczka!

Wolała nie opowiadać, jak niewiele ją dzieliło od wystrzelenia jakichś stu igłowych pocisków we własne podniebienie…

Clash, Oouroo, Hot Dog, Caddilac, Mobutu i Bokassa niby przypadkiem zebrali się w pobliżu.

– Nasz piesek znowu w formie? – spytał Clash. – Chyba już tak…

– No to niech zacznie węszyć!

Toy pamiętała jedną uwagę Paula Iceberga. "Jeśli masz nawet najbardziej durną informację, sprzedaj ją tak, jakby to były plany nowej bomby atomowej".

– Dobra. Coś wam powiem – szepnęła.

– Nic nie mów. Byłaś zamroczona – powiedziała Bokassa.

– Ta??? – Toy zasalutowała z dziką satysfakcją. – Wasz piesek, trzeźwy czy nawalony, zawsze na służbie!

– Co ty pieprzysz?

– Bóg, którego religia tu kwitnie… nazywa się Moonsung. – Ja cię chrzanię! – Clash aż przysiadł. – Skąd wiesz?!!! Obserwowała ich zadowolona.

11
{"b":"100638","o":1}