– Czy pan musi być taki spostrzegawczy? – spytałam z wyrzutem. – Moim zdaniem wówczas byłam lepsza, a ostatnio wzrosła mi bystrość umysłu. Widocznie odbija się to na całej reszcie.
– Właśnie tak mi się wydawało, ale nie ośmieliłem się tego powiedzieć. Czy ta wzmożona bystrość umysłu odbija się na całym pani zachowaniu i postępowaniu, czy też ogranicza się do spaceru i terenu skwerka?
– Nigdy w życiu nie prowadziłam równie niewygodnej rozmowy! – wyrwało mi się z całego serca, zanim zdążyłam się pohamować.
– Sama ją pani zaczęła.
– No dobrze, ale zaczęłam ją, żeby się dowiedzieć czegoś o panu! Pan mi tu wykręca kota ogonem i dowiaduje się o mnie!
Znienacka wpadł w szampański humor.
– Czy pani przypadkiem nie chodzi o to, żeby się dowiedzieć nie czegoś o mnie, tylko tego, co ja wiem o pani? Właśnie nic nie wiem i też się chcę dowiedzieć.
– Teraz pan łże, aż ziemia jęczy – powiedziałam z niesmakiem. – Jak pan to godzi z tym wstrętem do zakłamania, który prezentował pan przedwczoraj…
– A pani? – odparł natychmiast i zamurował mnie do reszty.
Zamknęli kawiarnię, wyszliśmy, odblokowało mnie, oczywiście już wcześniej, rozmawialiśmy dalej i melanż w moich uczuciach doszedł do zenitu. Blondyn, i to taki blondyn, Chryste Panie, co za koszmar mnie czeka tym razem…?!
Z otumanienia wyrwał mnie dopiero dziki ryk Polskiego Radia. Mąż jeszcze nie spał, siedział w salonie, przyszywał sobie guziki do koszuli i słuchał programu trzeciego. Szyby drżały.
– Czego tak ryczysz, rany boskie? – spytałam z irytacją. – Głuchy jesteś czy co? Słuchasz tych pudeł, jakbyś rozwalał mury Jeryha. Musisz tak?
– No pewnie, że musze, a coś ty myślała? – odparł z urazą. – Maciejak mi kazał. Sam tego nie znoszę, uszy puchną, ale on tak lubi. Kazał mi ryczeć codziennie, a najmarniej co drugi wieczór…
Mówił coś jeszcze, ale nie słuchałam i uciekłam na górę. Musiałam się w końcu zdecydować, czy państwo Maciejakowie wydają mi się najobrzydliwszymi ludźmi świata, ponieważ wrąbali mnie w bagno moralne, które zatruwa mi życie, czy też przeciwnie, robią wrażenie istot niebiańskich, ponieważ zmusili mnie do spacerów po skwerku…
Nie wiadomo, dlaczego jakoś łatwiej mi było godzić się na to drugie…
*
Dość późnym popołudniem zadzwonił telefon. Był to dźwięk, który w tym domu rozlegał się dostatecznie rzadko, żeby budzić eksplozję paniki. Obydwoje z mężem, jak dziad i baba, nakłanialiśmy się wzajemnie do podniesienia słuchawki, snując równocześnie pośpieszne spłoszone przypuszczenia, co to może być. Moja skłonność do ryzykanckich czynów sprawiła, że załamałam się pierwsza.
– To ty, Basieńko? – usłyszałam czuły, konspiracyjny głos. – Tu Stefan Palanowski…
Słuchawka nie wypadła mi z ręki tylko dlatego, że zdrętwiałam, ściskając ją kurczowo. Głos był dość charakterystyczny, poznałam go i w pierwszej chwili pomyślałam, że pan Palanowski zwariował. Zapomniał o wymianie i bierze mnie za Basieńkę. Następnie przeleciało mi przez głowę straszne podejrzenie, że mistyfikacja została już zakończona, o czym ja nic nie wiem, a wracającą do domu Basieńkę gdzieś po drodze zamordowano, o czym z kolei pan Palanowski nic nie wie. Ewentualnie przyskrzynił ją kapitan, o czym nikt nic nie wie. Następnie zakwitła we mnie nadzieja na koniec udręk, dzięki czemu odzyskałam zdolność mowy.
– Tak, to ja – powiedziałam ostrożnie i z lekkim wahaniem. – Słucham…
– Co słychać, kochanie? Dzwonię z Bydgoszczy, niedługo wracam, czy jesteś sama? Twojego męża tam nie ma, możesz rozmawiać?
– Mogę, oczywiście, nie ma go – odparłam, patrząc na męża, który gestami usiłował dowiedzieć się, czego dotyczy telefon, wciąż niepewna, czy pan Palanowski pozostaje przy zdrowych zmysłach i za kogo mnie uważa.
– Co słychać, mój skarbie? Taki masz smutny głosik, czyżby jakieś kłopoty? Przytrafiło ci się może coś nieprzyjemnego?
Nacisk, dźwięczący w niewinnym pytaniu, nasunął mi myśl, że pan Palanowski za pomocą czułego szczebiotu usiłuje dowiedzieć się, czy wszystko w porządku. Obawy przed ewentualnym podsłuchem telefonicznym każą mu uciekać się do podstępów, utwierdzających przy okazji ów podsłuch w przekonaniu, że Basieńka to ja.
– Nie, nic – odparłam. – Wszystko w porządku. On się zachowuje zupełnie przyzwoicie, nie ma żadnych zadrażnień.
– To chwała Bogu! A jak te twoje krany, kochaniątko? Te, co przeciekały? Wzywałaś hydraulików? Naprawili ci?
W mgnieniu oka wyrwało mnie ze stanu niezdecydowanego osłupienia. Więc jednak mają nas na oku, widzieli hydraulików, pan Palanowski nabrał podejrzeń!… Za wszelką cenę trzeba go ich pozbawić, trzeba go zawiadomić dyplomatycznie o wydarzeniach, umówić się z nim, wejść w rolę osoby, która nic nie wie i bezmyślnie czeka, aż prawdziwa pani domu wróci na swoje miejsce, a przede wszystkim trzeba się zmoblilizować i skupić…
Natchnienie zabłysło we mnie nagle, jak zorza polarna.
– Z kranami były straszne rzeczy – powiedziałam z urazą. – To wcale nie krany, w kuchni zaczęło przeciekać i okazało się, że pękła rura pod spodem. Musieli wymieniać.
– A czy to ty ich wzywałaś, skarbie mój, czy może przyszli z własnej inicjatywy?
– Jeszcze jak żyję nie widziałam hydraulików, którzy by przyszli z własnej inicjatywy – powiedziałam z mimowolnym rozgoryczeniem. – Oczywiście, że ich wzywałam i to nawet dwa razy. Ciekło okropnie!
Mąż patrzył na mnie zdumionym wzrokiem. Pośpiesznie usiłowałam wyobrazić sobie, co bym mówiła, gdybym pozostawała w stanie pierwotnej nieświadomości. Pan Palanowski, uspokojony w kwestii hydraulików, kląskał czule w telefon.
– Zaraz – przerwałam. – Mam tu inny kłopot. On mi chyba robi na złość. Przynieśli paczkę, którą miał szybko dostarczyć i do tej pory tego nie zrobił. Zwala na mnie, a ja się nie chcę wtrącać do jego interesów.
Pana Palanowskiego jakby zatchnęło.
– Dla kogo ta paczka, kochanie? Gdzie ją dostarczyć?
– Jakiemuś kacykowi. Plącze mi się pod nogami. Nie wiem, co mam z nią zrobić.
Ten sposób zasygnalizowania nieprzewidzianych wydarzeń wydawał mi się najbezpieczniejszy. Istniała możliwość, że dostanę jakieś instrukcje, które wyjaśnią coś więcej i zgubią przestępczą szajkę, poza tym moje milczenie na ten temat byłoby podejrzane, miałam bowiem prawo do pretensji. Popełniono niedopatrzenie, nie uprzedzono mnie…
Pan Palanowski złapał drugi oddech.
– Nic nie rób, skarbie mój, nic nie rób. Nie ulegaj jego życzeniom. Jeśli to pilne i jeśli ta jakaś osoba na to czeka, to się zapewne sama zgłosi. W razie czego on będzie odpowiadał, nie ty.
Ze złośliwą uciechą wykrzywiłam się do słuchającego męża, ha migi pokazując mu, że dostanie po pysku. Pan Palanowski, zaskoczony widocznie przesyłką dla kacyka zakończył rozmowę tak pospiesznie, że nie zdążyłam poinformować go o włamywaczu. Nie zdążyłam też uzgodnić szczegółów zakończenia imprezy, ale odniosłam wrażenie, że bardzo rychło zgłosi się ponownie.
– Co to było? Kto dzwonił? – dopytywał się mąż niecierpliwie.
– Wielbiciel Basieńki. Zapowiedział, że ci strzelą kopa za paczuszkę. Dał mi do zrozumienia, że powinieneś ją dostarczyć bez mojego udziału.
– Zgłupiał czy co? – zdenerwował się mąż. – Niech oni się lepiej ode mnie odwalą! A w ogóle jak się to wszystko skończy, niech skonam, dam temu Maciejakowi po mordzie! Temu twojemu gachowi też mogę dać, czego on jeszcze chciał?
– Zaraz, muszę zawiadomić władze. Możesz słuchać, to się dowiesz przy okazji.
Kapitan bardzo się ucieszył, kazał sobie powtórzyć konwersację z amantem dwa razy, zgodził się z moimi przypuszczeniami, że ktoś się zgłosi po przeklętą paczkę, i nakazał ją wydać bez oporu. Niespokojnym głosem jeszcze raz ostrzegł, że przestępcy mogą nam zrobić coś złego i że musimy się liczyć z gwałtownym rozwojem wydarzeń. Sama już nie wiedziałam, czy bardziej mnie zaciekawił, czy przestraszył.