Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Do męża wreszcie dotarło i zdenerwował się nie mniej niż ja. W ocenie działalności państwa Maciejaków i pana Palanowskiego wykazaliśmy się absolutną zgodnością poglądów. Na dość długą chwilę pogrążyliśmy się w rozpatrywaniu ich poziomu moralnego i szkodliwości społecznej czynu, w który wplątano nas podstępem.

– Tu nikt nie jest święty – powiedział mąż ze śmiertelną urazą. – Mnie tam aureola nad głową nie świeci, ale rozumiesz, dla mnie to jest tak. Można niby rąbnąć poduszkę takiemu, co ma ich dwadzieścia, szczególnie jak się samemu nie ma, ale rąbnąć takiemu, co ma tylko jedną, po to, żeby sobie pod tyłek podłożyć, a on niech trzyma łeb na gołych deskach, to jest zwyczajne zbydlęcenie. Nie będę w tym brał udziału za żadne pieniądze! Argumentacja nadzwyczajnie przypadła mi do gustu, rozpogodziłam się nieco i w, dowód aprobaty usmażyłam mu kotlet schabowy. Szczątki kacyka narzucały się same jako temat do rozważań. Konfrontacja wydarzeń z uzyskanymi wiadomościami pozwalała nam odkrywać coraz to nowe tajemnice, w żaden sposób jednakże nie mogliśmy znaleźć sensu w opakowaniu skarbów. Należało mniemać, że zostały przystosowane do nielegalnego przewiezienia przez granicę. Prawdziwe dzieła sztuki ukryto we wnętrznościach skarbów sztuki ludowej. Jakim cudem mogłyby w tej postaci nie obudzić żywego zainteresowania kontroli celnej, nie sposób było odgadnąć. Zamysły organizatorów przemytu wydawały nam się niepojęte.

– Pojęcia nie masz, jak ja tego nie lubię – oświadczyłam z niesmakiem. – Dedukować i dedukować! Dobrze pułkownikowi mówić, że już dosyć wiem i resztę potrafię sobie dośpiewać! Figę potrafię! Ja lubię wiedzieć na pewno, a nie tylko się domyślać. Co mi z tego, że się nawet dobrze domyślam, skoro zawsze mam wątpliwości!

– Gdzie masz teraz, na przykład? – zaciekawił się mąż.

– Jak to gdzie, wszędzie! Nie jestem pewna, czy oni wiedzieli, że gliny za nimi chodzą, czy tylko bali się na wszelki wypadek. Nie mogę zrozumieć, skąd ta sprzeczność w kwestii paczki, chłop nalega na pośpiech, a oni o tym nic nie powiedzieli! Przecież gdyby nas uprzedzili, że przyjdzie paczka i ma poleżeć, do głowy by nam nie przyszło zaglądać do niej! Domyślam się, że pan Palanowski w ogóle nie był podejrzewany, kryształowy człowiek, utrzymujący luźną znajomość z Basieńką, do której czuje prywatną miętę i nic więcej. Dopiero ja go wkopałam. Domyślam się, że milicja chce wyłapać ich kontakty i powiązania i zamknąć wszystkich razem, tak się zawsze robi. I że ta paczka dla kacyka może naprowadzić na cenny ślad. Ale tego się tylko domyślam, a diabli wiedzą, może ja się źle domyślam?

– Moim zdaniem dobrze się domyślasz i dziwię ci się, że nie masz większych zmartwień. Ja dopiero teraz widz na co my się narażamy. Złoto w domu, cholera, i drogie kamienie! Ja nie wiem, chyba w ogóle nie pójdę spać, tylko będę przy tym stróżował. Nie daj Boże, co zginie i będzie na nas!

– Nie zginęło do tej pory, to nie zginie i dalej. Mai nadzieję, że hydraulicy to jutro zabezpieczą.

– Jutro! – prychnął mąż z irytacją. – Do jutra Bóg wie co może się zdarzyć!

– Żebyś w złą godzinę nie wymówił. W razie gdyby nie wróciła ze spaceru, dzwoń na milicję i niech zawiadamią pułkownika, on już znajdzie moje zwłoki. A niezależnie od tego trzeba porządnie pozamykać okna…

Z serdeczną niechęcią domalowałam sobie szczegóły dekoracyjne na twarzy i włożyłam perukę z grzywką. Możliwe, że wielkiej różnicy w urodzie mi to nie robiło, z dwojga złego jednakże wolałam się nie podobać blondynowi jako ja niż jako Basieńka. Przechadzka wyglądała podobnie ja wczoraj, nic go tam siłą nie trzymało, siedział do późnej nocy i rozmawiał ze mną najzupełniej dobrowolnie…

*

Wbrew ponurym przewidywaniom męża do jutra nic się nie zdarzyło. Moje zwłoki wróciły same i nie trzeba ich było szukać, precjoza dla kacyka, nie tknięte, spoczywały pod stołem w kuchni, nikt nie złożył nam podejrzanej wizyty. Cisza była i spokój.

Trzech hydraulików przyszło w samo południe, przy czym wzruszył mnie widok kapitana we własnej osobie, dźwigającego pod pachą kolanko od rury kanalizacyjnej. Wykorzystałam okazję, żeby rozwikłać pewne niejasności. Między innymi dziwiło mnie, skąd w tej całej aferze wziął się pułkownik, którego stanowisko służbowe wykluczało, według moich wiadomości, jego bezpośrednie zaangażowanie w jakiekolwiek sprawy. Kapitan nie robił z tej kwestii tajemnicy.

– Pułkownik interesuje się tym, można powiedzieć, prywatnie – wyjaśnił na moje pytanie. – Ma szczególną, osobistą awersję do przemytu dzieł sztuki i życzy sobie być informowany na bieżąco. Zdaje się, że najchętniej prowadziłby to sam, bo jest wyjątkowo na nich cięty, ale brakuje mu czasu.

Co do wydarzenia z paczką, szczerze wyznał, że sam tego nie rozumie. Obleciał dom, obsypał proszkiem na odciski palców wszystkie zabytki z komodą włącznie, kazał mi to posprzątać, otworzył zamkniętą szufladę sekretarzyka, wspólnie stwierdziliśmy, że jest pusta, po czym przystąpił do załatwiania interesów.

– Jak państwo uzgodnili z nimi kwestię ich powrotu? – spytał. – Jest jakaś umowa? Termin, telefon, spotkanie?

Pytanie zaskoczyło nas niebotycznie. Obydwoje z mężem zgodnie wytrzeszczyliśmy na niego oczy, potem zaś spojrzeliśmy na siebie.

– O rany Boga, nie wiem – powiedział mąż, spłoszony. – Przeoczyłem to. Ty jak?

– Identycznie – powiedziałam niepewnie. – W ogól nie było o tym mowy. Miałam wrażenie, że się jakoś zgłoszą… Nie, uczciwie mówiąc, nie miałam żadnego wrą żenią…

Kapitan patrzył na nas wzrokiem pełnym niedowierza nią. Uczynił gest, jakby chciał popukać się palcem w czoło i powstrzymał się, zapewne przez uprzejmość. Zimno mi się zrobiło na myśl, że przez to idiotyczne niedopatrzenie mogę być skazana na pozostawanie w skórze Basieńki do końca życia.

– Wiecie, państwo – powiedział tonem, pełnym nagany – gdybym do tej pory miał jeszcze jakieś wątpliwości czy przypadkiem nie bierzecie w tym udziału, teraz bym się ich pozbył ostatecznie… Ile jeszcze?

– Co, ile jeszcze…

– Tej zabawy w Maciejaków. Czasu, ile jeszcze. Pięć dni, tak?

– No pięć. Chyba pięć?… Potem się jakoś przecież zgłoszą…

– A jak nie, to co?

– Musiałem chyba do reszty zgłupieć – powiedział mąż z ponurym obrzydzeniem. – Trzy tygodnie i trzy tygodnie, a jak to potem odkręcić, ani słowa! Zaćmienie umysłu…

– Na litość boską, oni chyba jeszcze nie uciekli? – spytałam z przerażeniem. – Muszą wrócić, inaczej po diabła by im to było…

Kapitan kręcił głową w zadumie.

– Nie, uciec to oni jeszcze nie uciekli – zawyrokował. – Za te pięć dni prawdopodobnie nagle się znajdą Ale w tej sytuacji nie możemy nic uzgodnić i będziecie mnie informować o każdym wydarzeniu. Cokolwiek się przytrafi, proszę dzwonić, ale tak, żeby was nie było widać przez okno. Telefon postawić niżej…

Pozostali dwaj hydraulicy ograniczyli swoją działalność do terenu kuchni i własności kacyka. Nie kryli swego niezadowolenia, okazało się bowiem, że większość odcisków palców na arcydziełach udało nam się bardzo porządnie zamazać. Rekonstrukcja rozdłubanych fragmentów była niezbędna, na miejscu niemożliwa, oświadczyli zatem, że zabierają całość aż do jutra i jutro rano odniosą z powrotem. Oznaczało to, że roboty wodociągowo-kanalizacyjne w domu państwa Maciejaków nieco się przeciągną i trzeba będzie uzgodnić zeznania, jakie im później złożymy w tej mierze.

Nazajutrz ekipa hydrauliczna, złożona z osób już tylko dwóch, przyniosła w skrzynce z narzędziami kacykowe precjoza naprawione tak pięknie, że mi oko zbielało. Nie było na nich ani śladu naszej niszczycielskiej działalności. Pełen zachwytu mąż pogawędził z nimi chwilę za pomocą wzorów chemicznych, po czym zostaliśmy przypilnowani, żeby zapakować paczkę dokładnie tak, jak było. Mąż otrząsnął się z euforii i nieco zaniepokoił.

– Panowie zostawili to złoto tam w środku? – spytał nieufnie, ważąc jeden świecznik w ręku. – I te rzeczy w obrazach? A jak to zginie, to co?

31
{"b":"100413","o":1}