Литмир - Электронная Библиотека

Małgosia: Szczęśliwa? Nigdy dotąd nie byłam tak szczęśliwa. Maciek jest najbrzydszym facetem, jakiego miałam w życiu, prawda, Agnieszko? Sama widziałaś. Nie kupuje mi kwiatów, nigdy dotąd nie powiedział, że mnie kocha. Ale wiem, że to dla mnie hoduje kwiaty w ogródku przed naszym domkiem w Pile. Po co komuś jakieś wyświechtane „kocham cię”, skoro facet wstaje przed tobą, robi ci śniadanie i na talerzyku układa serduszko z truskawek? No po co? Nie umie tańczyć, nie ma czasu na czytanie książek, do czarnego garnituru założyłby brązowe buty, tylko dlatego że są nowe. Ale ja już wyro- słam z marzeń o tańcu w deszczu, z różową wstążką we włosach. Może się okazać, że jest czarna. Orgazmy? W Pile kobiety też mają orgazmy, wyobraź sobie! Tak, Sylwio! Mam orgazmy. Nie spazmatyczne i nie na tylnym siedzeniu samochodu. Nie plączę też po nich. Ale za to rano dostaję truskawki…

Sylwia: Szczęśliwa to ja jestem, jak Michael przywiezie mi nową sukienkę od Prądy lub odbierze telefon, gdy do niego dzwonię. Znam tylko trzy numery jego komórek. Ale takie czasy. Trzydzieści pięć lat to jest czas, gdy kobieta opuszcza sny mężczyzn. Ale ja się bronię. Jakby co, to przejdę na botoks. Może te panienki znają numer jego czwartej komórki, ale nie wiedzą, co powinny mu szeptać do ucha zaraz „po”. Na to potrzeba więcej nocy niż jedna. Kupiliśmy dom w Connecticut. Nic tak nie łączy ludzi, jak wspólna hipoteka. Michael obiecał mi, że gdy po roku wrócimy z Zurychu do Stanów, to popracujemy nad dzieckiem.

A pamiętacie, jak…

Vivat academia

Na dworcu we Frankfurcie nad Menem, w oświetlonych błękitnym światłem toaletach z powodu przedawkowania narkotyków zmarło w tym roku (dane za okres od stycznia do lipca 2004) dwanaście kobiet i trzydziestu sześciu mężczyzn. Większość z nich, ponad dziewięćdziesiąt procent, rozstała się z życiem w dworcowej kloace po „złotym strzale” z heroiny. Pomysł policji, aby błękit lamp w toaletach utrudnił im znalezienie linii żył na przedramieniu, w ich przypadku nie zadziałał. Aby zabić tylu ludzi, wystarczy zaledwie dwadzieścia pięć gramów heroiny. Dokładnie taką dawkę heroiny zawierały kryształowe, eleganckie flakony sprzedawane bez recepty (!) we wszystkich aptekach niemieckich jeszcze w 1920 roku. Lekarze i naukowcy z podwójnymi tytułami doktora (dr dr) oraz profesorowie uznanych uniwersytetów w artykułach publikowanych w naukowych czasopismach wychwalali „niezwykłe działanie” heroiny jako „bezpiecznego środka na kaszel, wszelkiego rodzaju bóle i inne dokuczliwe dolegliwości”. Producent heroiny, powołując się na te „naukowe i niepodważalne” opinie utytułowanych mędrców, re- klamował (kolorowymi fotografiami) swój „cudowny lek” w większości czasopism ukazujących się wtedy w Niemczech. Heroina jako niezastąpiony środek na kaszel. Także dla niemowlaków. Vivat academia, vivat professores…

Niecały rok po tym, jak 21 sierpnia 1897 roku Felix Hoffmann, chemik w firmie Bayer AG, zmieszał w probówce substancję o nazwie dwuacetylomorfiną, bossowie koncernu przy poparciu (i zachwycie) naukowej elity, rezygnując z dokładnych i drogich testów klinicznych, wprowadzili na rynek nowy „rewelacyjny środek na kaszel”. Ryby, chomiki i koty od tego nie zdychały. Kaszlące dzieci pracowników koncernu w trakcie wyrywkowych testów czuły się po tym znakomicie. Producenci nazwali swoją substancję „heroiną”, zastrzegając tę nazwę w urzędzie patentowym. Heroina. Od heroicznego nowego odkrycia firmy Bayer AG z Leverkusen. Nowy „środek na kaszel” zapełnił półki aptek i był w ciągłej sprzedaży. Stosowali go uczniowie, ciężarne kobiety, policjanci, robotnicy i urzędnicy. Starzy i młodzi. Jako tabletki, jako syropy i jako czopki. Zadbano o wszystko. Dla wymagających kobiet przygotowano specjalne tampony nasączone heroiną. Wkrótce odkryto, że heroina jest dobra nie tylko na kaszel. W szpitalach psychiatrycznych we Włoszech podawano ją jako środek na wszystkie możliwe choroby: paraliż, delirium, halucynacje, epilepsję. W Polsce niektórzy medycy stosowali ją w przypadkach „chorobliwych masturbantów”. Pewien lekarz z Dusseldorfu przepisywał heroinę pacjentom cierpiącym na „bolesne erekcje”. Wkrótce odkryto, że heroina pomaga nie tylko chorym. Członkom popularnych w Niemczech klubów alpinistycznych zalecano przed wspinaczką łykanie heroiny co miało rzekomo ułatwiać oddychanie na dużych wysokościach. Na haju można było wejść znacznie wyżej. Jeszcze pod koniec lat dwudziestych ubiegłego wieku legalną produkcję heroiny szacowano na mniej więcej dziewięć ton rocznie.

To, że ówcześni poddani cesarza Wilhelma II nie stali się „narodem ćpunów”, wynika głównie z typowego dla nich pruskiego zdyscyplinowania. Jeśli doustnie to doustnie (przez układ pokarmowy dwuacetylomorfina bardzo powoli przedostaje się do mózgu), jeśli napisane, że kilka miligramów, to kilka miligramów. Mało kto pomyślał, aby heroinę palić, wciągać przez błony śluzowe nosa lub po prostu wstrzykiwać sobie w żyłę. Na to wszystko wpadli szybko Amerykanie, do których heroina trafiła w ramach bardzo opłacalnego eksportu (firma Bayer AG eksportowała heroinę do dwudziestu krajów). Zresztą. Ameryka w tamtych czasach i tak była już „znarkotyzowana”. Niemal dziesięć procent lekarzy uzależnionych było od opiatów, setki tysięcy ludzi wstrzykiwało sobie regularnie morfinę, masowo emigrujący do Stanów Zjednoczonych Chińczycy palili opium. Około 1910 roku wielu przerzuciło się na – legalną przecież – heroinę. Nagle zapełniły się szpitale. Wprowadzono restrykcje. Pojawił się czarny rynek, a heroinę zdelegalizowano dopiero w roku 1931.

Ten sam Felix Hoffmann, dziesięć dni przed zmieszaniem w probówce heroiny, zsyntetyzował inną substancję: kwas acetylosalicylowy. Jednakże jego szefowie uznali, że jest „zbyt trująca” i początkowo wstrzymali zaopatrywanie w nią aptek. Dzisiaj „trująca” mikstura Hoffmanna jest ogólnie dostępna i jak najbardziej legalna. Jej inna nazwa to aspiryna. Vivat academia…

Przewodnictwo szkła

Jadwiga ma pięćdziesiąt dwa lata i szare, zawsze lekko załzawione oczy. Gdy nalewa herbatę, to za wszelką cenę stara się ukryć drżenie rąk. Nawet gdy w Houston panują największe upały, nosi bluzki z długimi rękawami, przykrywającymi wyraźne zgrubienia poprzecznych blizn na wewnętrznej stronie przedramienia, tuż nad nadgarstkiem. Mówi cichym głosem.

Pierwszego listopada nie jest żadnym świętem w Stanach Zjednoczonych. Normalny dzień jak każdy. Dla Jadwigi nie ma to i tak znaczenia. Od lat pracuje przez siedem dni w tygodniu. Od poniedziałku do piątku sprząta biurowce, a w weekendy prywatne mieszkania. Gdy Wszystkich Świętych wypada w środku tygodnia, to aby pojechać na cmentarz, musi wziąć dzień urlopu. Zakłada wówczas czarną sukienkę, idzie do fryzjera, potem do kościoła, a wieczorem jedzie taksówką na mały zaniedbany cmentarz na przedmieściach Houston. Trzy lata temu wzięła dwa dni urlopu…

W środę pojechała do Huntsville. W sali widzeń była punktualnie o dziewiątej trzydzieści. Strażnicy wprowadzili Roberta około dziesiątej. Przewieźli go na egzekucję z więzienia Livingstone. Czterdzieści minut drogi w furgonetce z małymi zakratowanymi szybami, przez które widać malowniczo wijący się brzeg jeziora.

O dziesiątej rozpoczyna się pożegnanie, o dwunastej wchodzą strażnicy i wyprowadzają więźnia, dokładnie o osiemnastej dyrektor więzienia uruchamia automat, który wstrzykuje do żył truciznę.

Do Chicago przyjechała z Polski w połowie lat siedemdziesiątych. Pewnego dnia do apteki, w której rodzina znalazła dla niej tymczasową pracę, przyszedł Michael. Potem zjawiał się już każdego dnia. Gdy okazało się, że jest w ciąży, wzięli ślub w polskim kościele. Jeszcze zanim urodziła dziecko, przenieśli się do Teksasu, gdzie Michael dostał lepszą pracę w firmie budowlanej w Houston. Ich syn Robert nie miał nawet dwóch lat, kiedy została sama. Aby utrzymać się na powierzchni, bardzo dużo pracowała. Pomagała także rodzinie w Polsce. To był dobry chłopak. Tylko zagubiony. Zauważyła to zbyt późno. Dziewięć lat temu auto, którym jechał Robert, zatrzymała policja. Przepaliła się jedna z żarówek świateł stopu. Samochód był kradziony. Znaleziono przy Robercie narkotyki w kieszeni spodni i nie miał pozwolenia na pistolet, który leżał na siedzeniu. Chłopak wpadł w panikę. Strzelił. Aresztowano go w South Park trzy godziny później. Po czterech dniach od ran postrzałowych zmarł policjant. Nie miała pieniędzy na adwokatów.

6
{"b":"100403","o":1}