Литмир - Электронная Библиотека

Miał siłę przeciąć żyły żyletką, ale nie miał na tyle sprawnych rąk, żeby napisać pożegnalny list…

Obok kasety leżały równo poukładane dokumenty. Oryginał hipoteki na mieszkanie, testament, pełnomocnictwa do ich kont bankowych, akt urodzenia, polisa na życie. Nawet dzisiaj, po tylu latach, najbardziej boli ją makabryczne wspomnienie widoku tych kartek papieru na stoliku, obok jego wózka inwalidzkiego. Nie powinien był tego robić. Nie powi- nien odejść według jakiegoś z góry ustalonego planu. Jeśli nawet nie zasłużyła na życie z nim, to zasłużyła przecież na inną jego śmierć…

Dla niej jego samobójstwo było jak anihilacja. Przy anihilacji znikają zawsze dwa istnienia.

W Niemczech co czterdzieści minut jakiś człowiek sam odbiera sobie życie. Dla ludzi w przedziale wiekowym od piętnastu do trzydziestu pięciu lat „samobójstwo” to druga po wypadkach drogowych najczęściej wpisywana w akt zgonu przyczyna śmierci. W maju, gdy świat budzi się z letargu do życia, szczęście innych staje się nie do zniesienia. W tym słonecznym miesiącu popełnia samobójstwo o wiele więcej osób niż w mrocznym listopadzie. Rzadko umiera tylko jeden człowiek.

Może gdyby to nie był maj i nie kwitłyby te przeklęte bzy, zdążyłaby wrócić? Może…

Dzień Matki

Zostawia samochód na małym asfaltowym parkingu przy stacji metra i przechodzi bocznymi uliczkami pod wjazd prowadzący do ich domu. Kupuje gazetę i puszkę coca-coli w kiosku naprzeciwko wjazdu i staje za żywopłotem otaczającym mały plac przed drewnianą budką kiosku. Jest tam każdej środy około czternastej. W tym roku dziewczynki razem wracają ze szkoły właśnie w środy. Widzi je już na zakręcie przy restauracji. Odkłada wtedy gazetę, przesuwa się głębiej za żywopłot i patrzy na nie. Martusia idzie zawsze trochę z tyłu, blisko krawężnika, pochylona do przodu, aby zrównoważyć ciężar tornistra. Agnieszka przeważnie maszeruje przed nią, zatrzymując się często i zaglądając przez parkan otaczający ogród wokół willi sąsiadującej z ich domem. Stają przy bramie prowadzącej do willi. Agnieszka wyciąga z tornistra pudełko z suchym jedzeniem dla kota i małą rączką wpycha pomiędzy prętami bramy. W tym momencie są już ta blisko, że może wyraźnie dostrzec ich twarze. Czasami idą, trzymając się za ręce. Wtedy chowa się głębiej za żywopłot i nie odwraca głowy, żeby mężczyźni pijący piwo przy kiosku nie mogli zobaczyć, jak płacze. Po chwili dziewczynki znikają za zakrętem wjazdu. Zapala wtedy papierosa i wraca powoli do samochodu.

Pobrali się w Polsce. Z miłości. Oboje byli wtedy jeszcze studentami. Przyjechali jedenaście lat temu do Hamburga, po tym jak ona na strychu w domu babci w Grudziądzu znalazła jakieś „papiery” z niemieckimi pieczątkami. Pojechał wyłącznie dlatego, że ona tego chciała. Po kursie językowym okazało się, że z nich dwojga tylko ona może liczyć na uznanie lat studiów w Polsce. Zaczęła studiować, a on nauczył się tapetować mieszkania, remontować łazienki i malować ściany. Gdy urodziła się Martusia, to on nosił ją nocami, gdy miała kolkę, chodził z nią do lekarzy i to on tylko wiedział na co musi być szczepiona. Gdyby miał piersi, to by ją karmił, aby tylko nie budzić zmęczonej nauką matki. Zaczął gotować, wiedział, jakie pieluchy najlepiej wchłaniają wilgoć i jakie bajki są najlepsze dla czterolatki. Kiedy urodziła się Agnieszka, ona powiedziała mu, że na niemieckim rynku pracy liczą się tylko biolodzy z doktoratem. Uwierzył jej. Gdy przygotowywała się do egzaminów ubierał Martusię i wypychał wózek z Agnieszką na osiedlowy plac zabaw, żeby miała spokój i mogła się skupić.

Ona coraz lepiej mówiła po niemiecku, on, z poplamionymi farbą dłońmi, coraz bardziej nie pasował do ludzi, których zapraszała na swoje urodziny. W dniu, w którym pierwszy raz odprowadził Martusię do szkoły ona nie mogła iść z nimi, bo akurat odbierała dyplom doktora.

Zaczęła pracować. Odbierał Agnieszkę z przedszkola, chodził na wywiadówki do szkoły Martusi. „W okresie próbnym trzeba się wykazać” – powtarzała mu, gdy coraz później wieczorami wracała do domu. Dwa lata temu tydzień przed Wigilią wróciła w nocy z przyjęcia zorganizowanego przez jej firmę, obudziła go i powiedziała, że go nie kocha i że nie pasują do siebie. Rano spakował walizkę i przeniósł się do pustego mieszkania, które remontował. Spał na płaszczu położonym na betonowej wylewce. W Wigilię upił się i szkłem z rozbitej butelki po wódce chciał przeciąć sobie żyły. Rano, w pierwszy dzień Świąt, ciągle pijany, pojechał do ich domu i prosił, aby pozwoliła mu wrócić. Krzyczał. Przeklinał. Kopał w drzwi. Nie wpuściła go do mieszkania. Prezenty dla Martusi i Agnieszki zostawił na progu. Sąsiedzi wezwali policję. Dwa miesiące później dostał wezwanie do sądu. Ustalono, że może spotykać dzieci raz na dwa tygodnie. W soboty między siedemnastą trzydzieści a dziewiętnastą trzydzieści. Zobowiązano go również do podjęcia stałej pracy, aby mógł się „wywiązać z płacenia alimentów od czego uzależniona będzie częstotliwość spotkań z dziećmi”. Nie wytrzymuje tych dwóch tygodni. Gdy się upije nie wytrzymuje nawet dwóch godzin i jedzie wtedy pod ich dom, i patrzy w okna. W następną środę jest Dzień Matki. Postanowił, że kupi dziewczynkom kwiaty. Dla ich mamy. Tak jak każdego roku…

Trzy (inne) kolory

FIOLETOWY: W nocy w Rochester, gdy zamiera ruch uliczny, słychać wodę spadającą z pobliskiego wodospadu Niagara.

Sześcioletni chłopiec mieszkał w Rochester z rodzicami i siostrzyczką. Dziewczynka urodziła się bardzo chora. Miała trzy lata, gdy rodzice zapytali chłopca, czy oddałby dla niej „krew, bez której ona nie mogłaby dalej żyć”. Chłopiec zgodził się bez wahania. Po kilku dniach lekarze w uniwersyteckiej klinice przeprowadzili transfuzję bezpośrednią. Chłopiec leżał obok siostrzyczki i z jego żył przetaczano krew do jej żył.

W pewnym momencie, gdy transfuzja w odczuciu chłopca trwała zbyt długo, zapytał lekarza: „Czy to tak się umiera?”.

Lekarz nadzorujący transfuzję nie wiedział, co odpowiedzieć. Po chwili rozmowy wyszło na jaw, że chłopiec nie zrozumiał do końca swoich rodziców. Myślał, że musi oddać całą swoją krew i umrzeć, aby mogła żyć jego siostra.

Nie potrafię opanować lęku, gdy pytam siebie, czy ja byłbym w stanie zrobić coś takiego dla kogokolwiek. Czasami prawdziwa miłość ujawnia się dopiero wtedy, gdy nie wszystko do końca się rozumie…

ZIELONY: On był nauczycielem. Ona była jego uczennicą. Zakochali się w sobie. Na wrotkach pojechali z jego mieszkania w Harlemie, w Nowym Jorku, do USC w ratuszu Nowego Jorku, na dolnym Manhattanie. On miał wtedy dwadzieścia osiem lat, ona piętnaście. Był rok 1913. On – jedenaste dziecko czarnej matki, ona – urodzona w Rosji córka rosyjskich emigrantów. On okazał się wyjątkowo uzdolniony. Napisał Historię filozofii, która sprzedała się w dwudziestu milionach egzemplarzy. Nazywał się Will Durant. Jego żona miała na imię Ariel. Oboje podjęli się wielkiego zadania. Chcieli wspólnie napisać Historię kultury ludzkości. Od dnia ślubu nie spędzili ani jednego dnia i ani jednej nocy oddzielnie. Po pięćdziesięciu latach bycia razem potrafili rozmawiać jak na pierwszej randce. W 1977 roku otrzymali od prezydenta Forda najwyższe wyróżnienie literackie w USA. Ona wtedy powiedziała: „Wszystko, co osiągnęłam w życiu, zawdzięczam mojemu nauczycielowi, przyjacielowi i mężowi”.

On dodał: „Bóg podarował mi ją i powietrze do oddychania”.

W roku 1981 Will Durant musiał być operowany. Tygodniami leżał na oddziale intensywnej terapii. W tym czasie kilka ulic dalej, w domu, zmarła jego osiemdziesięciotrzyletnia żona. Pielęgniarki i lekarze ukrywali to przed nim. Jedenaście dni po śmierci żony Will Durant sam odłączył się od respiratora…

Respiratory dostarczają tylko powietrza do oddychania…

CZARNY: Ojciec tego chłopca to jeden z najbardziej wziętych chirurgów naczyniowych w Niemczech. Jest właścicielem pięciu kamienic we Frankfurcie, prowadzi cztery gabinety lekarskie w mieście i jest tak bogaty, że regularnie lata na Mauritius grać w golfa. Ojciec nie zgadzał się z matką chłopca, po pewnym czasie przestał jej pożądać i odszedł do młodej pielęgniarki. Syn tego nie udźwignął psychicznie i postanowił nic nie jeść. Ma szesnaście lat i waży trzydzieści cztery kilogramy. Jest w śpiączce i już dwa razy lekarze wyciągali go ze śmierci klinicznej.

4
{"b":"100403","o":1}