Życie, historia i niepodważalne statystyki pokazują, jak bardzo Dworkin się myliła. Kraje liberalnie podchodzące do pornografii (jak Dania, Szwecja czy Holandia) mają najniższe wskaźniki przestępczości na tle seksualnym, podczas gdy kraje o drakońskich przepisach (na przykład USA) – jedne z najwyższych. Ankiety i analizy socjologiczne, przeprowadzane regularnie od kilkudziesięciu lat, dowodzą, że małżeństwo i rodzina (cokolwiek o nich mówić) są najbardziej pożądanymi celami życiowymi zdecydowanej (97,5 procent) większości kobiet. Kobiety nie chcą być same. Nawet jeśli Andrea Dworkin uważa, że to wstęp do gwałtu. Łazienka, strasząca je rano i wieczorem jedną szczoteczką do zębów, jest dla nich przekleństwem.
Dworkin swoimi twierdzeniami do pasji doprowadzała nie tylko mężczyzn. Całą armię wrogów miała także wśród kobiet. Kilka lat temu Elaine Showalter, amerykańska krytyk literatury (specjalizująca się w literaturze wiktoriańskiej), przez wiele kobiet uznawana za przywódczynię akademickiego racjonalnego feminizmu, autorka klasycznej już dzisiaj książki W kierunku poetyki feministycznej, napisała na jej temat kilka gorzkich słów w jednym ze swoich esejów: „Nie życzę Dworkin nic złego, ale wątpię, aby wielu kobietom chciało się wstać o czwartej rano, aby oglądać jej pogrzeb” (Dworkin zmarła 9 kwietnia 2005 roku w Waszyngtonie). Z kolei w 2001 roku Mimi Spencer, feministka i zaprzysięgła przeciwniczka Dworkin, napisała okrutnie: „Jedyną wyraźnie owłosioną kobietą na pierwszej linii frontu feministycznego jest Andrea Dworkin. Ale ona wygląda, jakby się nigdy nie depilowała, nie myła, nie podmywała ani nie czyściła zębów nitką – dlatego się nie liczy”.
Każdy przyzna, że taka wypowiedź to dopiero gwałt! Feministka gwałci drugą feministkę. I to słowami. Przekracza przy tym wszelkie granice: krytyki, dobrego smaku i godności. Brzmi to jak obelga i potwarz. Szczególnie w wypadku kobiety. Przy Spencer wypowiedź znanego antyfeministy – stróża nocnego, listonosza, pracownika stoczni, stręczyciela na usługach luksusowych burdeli i przy tym porywającego wielu swoją prozą, pisarskiego punka Charlesa Bukowskiego (urodzonego w Niemczech; ojciec był Polakiem, matka Niemką), że: „Feminizm istnieje tylko po to, aby brzydkie kobiety zjednoczyły się we wspólnotę” – brzmi jak komplement.
Mężczyźni też nie obchodzili się z Dworkin delikatnie. Najbardziej przywiązali się do prymitywnego argumentu, iż gwałt zajmuje ją tak bardzo tylko dlatego, że nie podoba się żadnemu mężczyźnie. To nie tylko idiotycznie absurdalny zarzut, ale także zupełnie nieprawdziwy. Dworkin podobała się mężczyznom i kobietom. Mówiła wprawdzie o sobie, że jest lesbijką, ale nie przeszkodziło jej to przez trzydzieści lat sypiać pod jednym dachem z pisarzem homoseksualistą, nazywającym siebie feministycznym aktywistą – Johnem Stoltenbergiem. Związek ten Dworkin określiła kiedyś jako „bardzo głęboki i ważny”, a Stoltenberga traktowała jak miłość życia. W 1998 roku wyszła za niego za mąż. Po jej śmierci w jednym z wywiadów Stoltenberg zdradził pewną tajemnicę: „Zawsze wiedziałem, że nie należała do mnie. To tylko nasza miłość należała do nas. Dlatego nigdy nikomu nie powiedzieliśmy, że jesteśmy małżeństwem. Ludzie by tego nie zrozumieli. Myśleliby, że ona należy do mnie. A my nie chcieliśmy tego nonsensu…”.
Szczuka przy Dworkin i Schwarzer jest zupełnie nieszkodliwa i trochę nawet infantylna. Niech już całuje tych mężczyzn po rękach. Powinna jednak popracować nad techniką…
OBSESJA
Chciałaby być jego kochanką i chciałaby być kochana. W większości przypadków to się wyklucza. Poza tym już więcej nie chce być żadnym przypadkiem. Za bardzo bolało ostatnim razem, aby zaryzykować ponownie. Już nigdy więcej nie pozwoli się kaleczyć złym, dzielonym z innymi kobietami dotykiem. Gdyby miała go mieć (do dzisiaj nie wie – albo ma za mało odwagi, aby wiedzieć – co to naprawdę mogłoby oznaczać), wolałaby, aby odbyło się to w czystości. Mniej się tęskni do pocałunków i pieszczot. I nie ma poczucia, że się kogoś posiadło, a więc – teoretycznie – nie ma zazdrości. Co wcale nie znaczy, że jest przy tym mniej smutno. Na dodatek, mając trzydzieści pięć lat, trudno „mieć mężczyznę” i zachować jednocześnie czystość. Coś takiego jak czystość – twierdzi Alicja, jej przyjaciółka z pracy – zdarza się siksom z ogólniaka albo rozpaczliwie wiernym i tak naprawdę zrozpaczonym żonom, które miesiącami lub nawet latami czekają, aż ich mężom przyjdzie do głowy, że może mogliby – zamiast ze mną na przykład – tak dla odmiany z nimi. „Nie sądzisz, że w tej swojej obsesji jesteś bardziej naiwna od tych małolatów, chociaż masz tyle lat, że spokojnie mogłabyś być ich matką?!”, dodała ze śmiechem. Alicja potrafi się śmiać nawet wtedy, gdy jest bardzo smutna. A taka jest najczęściej. Dlatego ona i tak woli własny okresowy smutek. Taki jak ten wczorajszego poranka. Na lotnisku.
Obudziła się za wcześnie. Jak zawsze, gdy nie wolno się spóźnić. Wzięła prysznic, spięła włosy tak, jak on lubi, odkrywając szyję. Gdyby miał ją kiedyś całować, to chciałaby, aby zaczął od szyi. Ale gdyby zaczął od ust, piersi, podbrzusza, to też… Co „też”?!!! Połknęła tabletkę. Najpierw myje zęby, a potem łyka tabletkę. Dzisiaj tę z przegródki „poniedziałek”. Włożyła sukienkę, którą kupiła dla niego wczoraj. Tabletki także kupuje tylko dla niego. Z przystanku dojechała na lotnisko pierwszym kursem miejskiego autobusu. U zaspanej kelnerki zamówiła kawę. Zdjęła płaszcz. Wyłączyła telefon, aby nikt nie przeszkadzał. Trochę przesadnie – o szóstej rano i tak nikt do niej nie dzwoni. O szóstej wieczorem, oprócz Alicji, od dwóch lat także nikt. Poprawiała włosy, dotykała warg, nerwowo spoglądała na zegarek. Zobaczyła go, gdy wbiegał spóźniony, ciągnąc za sobą walizkę. Zapamiętała błękit rozpiętej koszuli, rozwichrzone włosy i to, że jest nieogolony. Lubi go w błękitnych koszulach. Jego oczy są wtedy jeszcze bardziej niebieskie. Ale dzisiaj znowu była za daleko, aby je dostrzec. Była wdzięczna dziewczynie przy komputerze za to, że tak długo wystawiała mu bilet. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że spogląda w jej stronę. Podniosła się gwałtownie z krzesła, rozlewając kawę. Nie była pewna, czego chciała bardziej: uciec czy podbiec do niego. Po chwili zniknął w korytarzu prowadzącym do odprawy paszportowej.
Zawsze znika. Albo w jakichś korytarzach, albo za jakimiś drzwiami, albo w tłumie obcych ludzi, którzy go otaczają. Od dwóch lat czeka na to, że ją zauważy. Buduje bliskość, o której on jeszcze się nie dowiedział. Tylko czasami w desperacji zauważa, że to absurd i że Alicja ma rację. Niewidoczna, odprowadza go na dworce, lotniska, zjawia się w różnych miastach na wykładach, które on prowadzi, przysiada do stolików w restauracjach, w których bywa, przechadza drogami, którymi on musi przejść, aby zniknąć w samochodach lub taksówkach, zabierających go w miejsca, w których ona także chciałaby być. Gdy zna adresy tych miejsc, zjawia się tam chwilę po nim, z lękiem rozglądając się dookoła, czy nie ma tam jego żony. Widziała ją tylko raz. Stała kilka kroków od niej, gdy po jakimś spotkaniu znowu szczelnie obstąpił go tłum. Nie poświęcił swojej żonie nawet jednego spojrzenia, zanim zniknął w kolejnym korytarzu. Obie były niewidoczne, ale nie tak samo nieważne. Pierwszy raz pomyślała, że o wiele mocniej zabolało to jego żonę. Ale wkrótce o tym zapomniała i wszystko wróciło do normy.
W uległej, lojalnej, zdyscyplinowanej samotności dalej poluje na każdy skrawek informacji o nim, a tymczasem, trwając w postanowieniu czystości, grzesznie łyka dla niego co rano tabletki antykoncepcyjne, wyuzdanie fantazjuje o nim, wchodząc z kieliszkiem wina do wanny, zapalając świece w sypialni lub przymierzając bieliznę w butikach. Wybiera dla niego koszule, krawaty, szaliki, a perfumy, którymi on pachnie, stawia w łazience obok swoich. Gdy ma ochotę na nowe filiżanki, to zawsze kupuje dwie, zastanawiając się, jaką herbatę chciałby z nią wypić. Chyba nikt w Warszawie nie ma w domu tylu herbat co ona…