Dzisiaj rano w drodze do pracy weszła do kościoła. Nie modliła się. Chciała się tylko zatrzymać na chwilę. Wychodząc, w ławce tuż przy drzwiach zauważyła jakąś kobietę. To była jego żona. Płakała…
ZAPOMINANIE
Czasami trzeba zapomnieć siebie, swoje imię, jakąś część życia. Może trzeba zapominać dopóty, dopóki nie zrodzi się tęsknota za samą sobą. Opowiem ci przemilczany akt zapominania.
Pierwszy miał córkę. Miała tyle lat, ile ja, kiedy umarł mój ojciec. Drugi miał tyle lat, ile mój ojciec, kiedy umierał. Trzeci mógł mieć tyle lat, ile mój ojciec, gdyby teraz żył. Czwarty mógłby być moim ojcem. Nie wiedzieli o mnie prawie nic. O sobie wiedzieli jeszcze mniej. Na początku ze mną rozmawiali, potem chcieli tylko mnie dotykać. Wydawało się im, że gdy brakuje słów, to dotyk może je zastąpić. Wiem, że ty wiesz, że tak nie jest.
Nie usypiałam przy żadnym z nich. Żeby zasnąć przy kimś, nie można się bać poranka i już przed zaśnięciem trzeba się cieszyć na następną noc. Poranków, ich pośpiechu, mojego zawstydzenia i ich nieprawdziwych obietnic bałam się najbardziej. Czasem patrzyłam, jak śpią. Śpią i śnią, kilka minut, kilka godzin, kilka razy. W hotelach, w tamtym mieszkaniu, w moim mieszkaniu, w innym mieszkaniu. Czasami zgadywałam ich sny. Polubiłam to. Chciałam zapamiętać. Tak samo jak chciałam zapamiętać moje nadzieje, ich przyrzeczenia, moje otarte kolana, ich smak, moją otartą do krwi pamięć. Zapamiętać każdą nagość i każde jej ukrywanie. Stopić w jedno to, co stopić się nie dawało, ponieważ zdążyło się do tego czasu wypalić. Potem chciałam zmyć z siebie ślad jednych dłoni, by oddać się innym. Z zapomnienia w zapomnienie. Z podróży w podróż. Z początku w początek. Z każdym z nich miałam tylko początek. Kobiety chciałyby do początków wracać, ale właśnie tylko wracać. Z jakiejś wspólnej drogi.
Na prawym nadgarstku noszę drogi szwajcarski zegarek. Podarował mi go ten, który był jak czas oczekiwania. Miał pieniądze, ale był tak zajęty, że nigdzie go nie było. Ani przy mnie, ani u jego żony, ani na spacerach z dziećmi, ani nawet wtedy, gdy chciałam mu powiedzieć, że go za to czekanie nienawidzę. Ciągle był tylko z sobą, nawet gdy bywał, na krótko, u swoich nowych kochanek. Mój ojciec kochał zegarki, ale natychmiast zapominał o nich, gdy ja miałam dla niego czas.
Na palcu lewej dłoni noszę pierścionek z diamentem. Wiosną podarował mi go ten, który miał być jak wieczność. Przeminął, zanim zdążyło nadejść lato. Bardzo chciałam, aby chociaż raz ogrzał ten diament, biorąc mnie za rękę i nie myśląc o tym, że zauważą to inni. Był zbyt publiczny, aby zrobić to publicznie. Czasami, raniąc się przy tym, dotykałam tego diamentu opuszkami palców prawej dłoni. Bolało dopiero wtedy, gdy zaczynało się zrastać. Ojciec kupił mi kiedyś na jarmarku w Kazimierzu watę cukrową i przezroczyste szkiełko oprawione w cienki pasek blachy. Gdy ściskał moją rękę, to czułam, jak puchną mi palce, oczko się topi i tworzymy z ojcem jedność. Pierścionek ten – pogięty i zaśniedziały kawałek pamięci zamkniętej w zeszklonej łzie – leży w kartonie z pamiątkami po ojcu. Gdy zamykam oczy i biorę go do ręki, to wydaje mi się, że ciągle rozgrzewa mnie ciepłem jego dłoni.
Niektórych książek nie pozwalam dotknąć nikomu bliskiemu. Aby przypadkiem nie dał się zwieść ich fałszowi. Tylko one mi pozostały po tym trzecim. Pisał w nich o wielkiej miłości, a na końcu okazało się, że to tylko zmyślone historie o nie spełnionej miłości do samego siebie. Mój ojciec nigdy nie przeczytałby mi bajki z takim zakończeniem.
Czwarty. Niekiedy wierzę mu nawet przez sen. Jego sen. Dopóki jeszcze śnimy. Czasami, kiedy zasypiam w jednym pokoju, on upija się w drugim. Zasypiamy tak w dwóch pokojach, na dwóch posłaniach, w wielu miastach, w jednym świecie. Nie walczę z tym. Czasami, kiedy żaden alkohol nie może zmienić stanu, w który zapada, kładzie się obok mnie na podłodze przy łóżku. Czasami dopełza tam, raniony samotnością naszych ciał. Mówi mi, że tylko przy mnie ta samotność ma sens. Wierzę mu. Wierzę nawet wtedy, kiedy daje mi jej imię, jej twarz. We śnie, przez sen, dopóki śnimy. Dotyka nie mnie, lecz tego, co utracił. A może dotyka tego, czego nie prześnili razem. Pozwalam mu na to. Potem mu opowiadam to, czego nikt inny nigdy nie usłyszy. Bo gdy zniknie, zapomnę wszystko. Z zemsty. Nie można lepiej się zemścić, niż zupełnie wymazując go z pamięci.
Wszyscy czterej są ojcami i wszyscy mają córki. Wszyscy wciąż się mijamy. W obcych miastach, na ulicach, dworcach, lotniskach, parkach, plażach i w księgarniach. I tylko czasem spotykamy się w zamknięciu moich myśli. Wszystko było przypadkiem. Nakładającymi się na siebie zbiegami okoliczności. A może nawet pokrywającymi się zbiegami okoliczności. To już prawie cztery lata. Coraz bardziej tęsknię za sobą. Tą czystą, dziewiczo naiwną sprzed czterech lat. Chcę zacząć wszystko od nowa. Zrobić miejsce dla ciebie. Albo dla następnych czterech…
INICJACJE
Rozmawiałem ostatnio o seksie z moim niemieckim kolegą. Dokładnie rzecz biorąc, o życiu seksualnym jego szesnastoletniej córki, która na początku sierpnia leci na wakacje do Grecji ze swoim osiemnastoletnim chłopakiem. Ustaliliśmy – mój kolega jest zafascynowanym matematyką nauczycielem fizyki w jednym z frankfurckich gimnazjów – że jest „zaniedbywalnie mało prawdopodobne”, iż przez dwa tygodnie na Krecie jego córka będzie wieczorami w pokoju hotelowym grała w szachy lub rozmawiała ze swoim chłopakiem o kulturze antycznej. Tym bardziej że Laura nie potrafi grać w szachy. „Chociaż za to płacę, to nawet nie wiem, czy w pokoju będą dwa łóżka”, żalił się zaniepokojony i bezradny ojciec. Zapytałem go, czy rozmawiał o tym z córką. Zaprzeczył. „Co miałbym jej powiedzieć?! Że ja w jej wieku «grałem w szachy» w namiocie i że byłem wtedy studentem?! To jest już inne pokolenie. Oni swój pierwszy raz, erotykę, kobiecość przeżywają o wiele wcześniej i zupełnie inaczej”. Zapamiętałem także jego żartobliwy komentarz na koniec naszej rozmowy: „Nieraz, gdy w czasie lekcji robię doświadczenia z elektromagnesem, nie wiem, czy słodkie uśmiechy na twarzach dziewczyn z pierwszych ławek to wynik fascynacji moim eksperymentem, czy wynik działania pola magnetycznego na ich zakolczykowane miejsca intymne”.
Kiedy ja odkryłem kobiecość? Najpierw – wtedy oczywiście nie identyfikowałem jej z tym słowem – kobiecość kojarzyła mi się z długimi rzęsami, nieśmiałością, rumieńcem na twarzy i kolorowym piórnikiem w tornistrze. A także z płaczem. Zawsze zdumiewała mnie i imponowała mi w pewnym sensie odwaga dziewcząt – koleżanek z klasy – w okazywaniu uczuć. Wydawało mi się to już wtedy fascynujące..
Moje pierwsze wyobrażenie o erotyce zaniepokoiło mnie. Ukradkiem spoglądałem na rosnące, chyba w ósmej klasie, piersi koleżanek i im bardziej one rosły, tym bardziej wydawały mi się niedostępne. Wtedy nie było MTV i reklam bielizny na ulicach, a cielesność kojarzona z erotyką ograniczona była do „wyuzdanych” i mrocznych filmów Bergmana dozwolonych od osiemnastu lat. Erotyka miała dla mnie więcej wspólnego z wierszami niż ze stanikiem lub stringami. I tak było długo.
W wieku piętnastu lat zacząłem naukę w męskiej szkole. Nie było tam żadnych dziewcząt, a ich nieobecność sprawiła, że zaczęliśmy – nie tylko ja – idealizować kobiety. Miałem siedemnaście lat, gdy wydawało mi się, że pierwszy raz dotknąłem ustami kobiecej piersi. Dziewczynka miała na sobie wtedy gruby granatowy sweter, a pod nim białą plisowaną bluzkę i stanik. Sweter pachniał proszkiem IXI i od jej skóry dzieliły moje wargi trzy warstwy tekstyliów. Ale dla mnie było to ogromne przeżycie. Słała do mnie potem piękne listy z odciśniętymi ustami (wcześniej pomalowanymi szminką podkradaną matce), na których wypisywała swoje imię. W postscriptum były zawsze wiersze Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Niektóre umiem na pamięć do dzisiaj. Swojego pożądania natomiast zupełnie nie pamiętam. Zostawiła mnie po kilku miesiącach dla innego. Najbardziej żałuję, że w rozpaczy spaliłem te listy. Dzisiaj wydaje mi się, że wraz z nimi spłonęły wtedy moje pierwsze prawdziwe miłosne uniesienia.