– Cywilizacja – podpowiedział Jon.
– Cywilizacja – przyznał Błazen. – Ludzie w długich sukniach niosą Cywilizację do różnych światów i chwała im za to. Dzięki nim coraz więcej ludzi umie czytać księgi, a i ksiąg wciąż przybywa. Choć… hm… nie wszystkie księgi podobają się mnichom. Są takie, które chętnie palą, by nie oglądały ich oczy zwykłych ludzi.
– Palą księgi? – zdziwił się Jon. – Na stosie? Myślałem, że palą tylko żywych ludzi…
– Księgi to też żywi ludzie. To przecież ludzie je stworzyli, oni spisywali je z mozołem i iluminowali. Gdy palisz księgę, to tak, jakbyś palił człowieka – odparł zamyślony Błazen i dodał: – Moja księga też nie wszystkim by się spodobała, bo pokazuje świat takim, jaki jest, z jego słabościami, umiłowaniem złota i uciech, to grzeszny, to znowu święty, to okrutny, to znów dobry. Dlatego będziemy ją chować przed obcymi.
Gaja od razu zaczęła oglądać obrazki w wielkiej księdze, wydając okrzyki zdumienia na widok strojnych szat kobiet i mężczyzn, rozległości oceanów – na których wielkie fale przewracały wielkie łodzie, gór, przez które przeprawiały się konie lub dwugarbne, wysokie zwierzęta z małymi główkami – i jeszcze dziwniejsze, z długą trąbą w miejscu nosa.
– Czy wszyscy ci ludzie, wyrysowani w twojej księdze, wierzą w Boga Dobroci? – zaciekawiła się kobieta.
– Tak – odparł Błazen po krótkim namyśle.
– Więc czemu kapłan Ezra miałby się zezłościć, widząc tę księgę?
– Gdyż wielu ludzi inaczej wyobraża sobie Boga niż my, inaczej Go nazywa, inaczej się do niego modli, inne Mu wznosi świątynie i całkiem inne odprawia w nich rytuały.
– Ale to jest ciągle ten sam Bóg?- spytała znów Gaja i Błazen przytaknął.
– Więc czemu miałoby to im przeszkadzać? – zdziwiła się, ale Błazen położył palec na ustach:
– Cyt! Cicho, sza…
– Odpowiedz jej – uparł się Jon, więc ich nowy przyjaciel westchnął i wyjaśnił:
– Ludzie są tak stworzeni, że pożądają na własność wszystkiego co wielkie, piękne, potężne. Także Boga. Chcą nim zawładnąć i tłumaczyć w Jego imieniu, czego On chce, co myśli, kogo kocha, a kogo odrzuca, co jest dobre, a co złe. Gdy robisz interesy na drewnie, ono zawsze może zbutwieć, spróchnieć, mogą je zjeść korniki i straci swą wartość. Interes ubijany na Bogu zawsze jest dobry i w dodatku nie ma końca.
Błazen jeszcze tego wieczoru zaczął tłumaczyć Gai znaczenie liter w księdze. Ku zdumieniu żony, Jon odmówił nauki czytania.
– Chcę, by te malutkie, czarne znaczki na zawsze pozostały dla mnie Tajemnicą. Może wówczas nigdy mnie nie rozczarują?
– Rozczarują? Wydawało mi się, że one wprowadzają nas w lepszy, ciekawszy świat. Ale gdy myślę nad wielością ksiąg, które czytałem, nad tymi, które już istnieją, ale ich nie znam i nad tymi, które dopiero ktoś napisze, obawiam się, że możesz mieć rację. Myślę, że mogą znaleźć się ludzie, którzy napiszą księgi nienawiści – zamyślił się Błazen. – Ale to by znaczyło, że rozczaruje nas świat i ludzie, nie księgi. Twoja wola Jonie. Skoro nie chcesz poznać sensu czarnych znaczków, nie będę cię ich uczył.
Jon zatem nie siadał do nauki czytania, choć z zazdrością popatrywał na Gaję, która po paru lekcjach zaczęła sylabizować z grubej księgi, oszołomiona światami, które się przed nią otwierały. Były tak inne od małej Wioski, zagubionej w wielkiej Puszczy, że w przeciwieństwie do swego męża, Gaja zaczęła tęsknić za wielością światów, a nawet za niebezpieczeństwami, które one niosą. Pojmowała jednak niechęć i strach Jona, którego Droga wiodła nie tylko ku Dobru, nie tylko ku Pięknu; pewnie dlatego wolał poczucie bezpieczeństwa, jakie dawał mu maleńki świat własnego Plemienia.
Zgodnie z przewidywaniami Błazna kapłan Ezra polubił nowego gościa w Wiosce. Dowodziło to, myślał Jon, chytrości nowego przyjaciela lub jego osobistego uroku. Wystarczyło, iż Błazen pochwalił się młodemu kapłanowi, że pracował przy budowie największej w kraju świątyni i że zna każdy jej zakątek; “Ona sięgnie nieba…” – mówił Błazen. Ezra uśmiechał się zadowolony, nie czując w jego słowach żadnej pułapki. Wprawdzie niezwykły fach przybysza i brzęcząca dzwoneczkami czapka początkowo niepokoiły Ezrę, lecz świadomość, że był on też w służbie u wielmożów z Dalekiego Kraju, a nawet u najwyższych dostojników w długich sukniach, nastawiły młodego kapłana przychylnie do nieznajomego. Błazen zaoferował też pomoc w wioskowej szkółce, w której Ezra nauczał dzieci.
– Umiem czytać, pisać na pergaminach i papirusie, a nawet malować. Znam też różne praktyczne przypowieści – pochwalił się Błazen, proponując, iż wyręczy Ezrę w początkach żmudnego nauczania wioskowych dzieci; wtedy gdy chlapią one wokół inkaustem i długo nie mogą pojąć, że literki,,w”,,i”,,a”,,r”,,a”, złączone razem, tworzą słowo wiara; gdy zadają męczące pytania, na które nie powinno się odpowiadać, gdyż – wedle Ezry – ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Ezra przyjął ofertę pomocy od Błazna.
– …ale tylko ja będę decydował, które dzieci nadają się do nauki – zastrzegł. – Gdyby zbyt wielu ludzi w Wiosce posiadło sztukę czytania, szybko trafiłyby tu niepożądane księgi i różnorakie herezje, których wciąż przybywa w świecie.
– Okłamujesz go, udając kogoś, kim nie jesteś – powiedział Jon do Błazna, gdy ten opowiadał o znajomości z młodym kapłanem.
– Nie okłamuję. Przemilczam jedynie to, czego on nie lubi. Zatem sprawiam mu przyjemność. A sprawianie innym radości to dobry uczynek – uśmiechnął się Błazen.
Jona zdumiało to rozumowanie, lecz nowy przyjaciel, widząc jego zamyślenie, pokręcił tylko głową:
– Jesteś, Jonie, zbyt prostolinijny jak na czasy, które idą. Cywilizacja, którą tak sobie cenisz, nie wymaga od ludzi szczerości za wszelką cenę, ba, ona wręcz jej nie lubi. Cywilizacja wymaga umiejętności dostosowania się do sytuacji.
Jon wiedział, co czyni, gdy swego gościa zaprowadził najpierw do Ezry i pouczył, iż musi on sobie zaskarbić jego przychylność. Dopiero po paru dniach, chyłkiem, gdy zapadł zmrok, zawiódł Błazna do namiotu szamana. Nie zdziwił się, gdy okazało się, że jest tu też kapłan Isak. Czas, który dla obu starców mijał coraz szybciej, jeszcze bardziej ich do siebie zbliżył. Jon głęboko wierzył, że – wbrew temu, czego Ezra uczył ludzi w Wiosce – pewnego dnia ci dwaj starcy pójdą razem do Krainy Cieni, a tam przywita ich obu ten sam Bóg. I nie będzie to ani Bóg Ezry, ani Bezimienny.
Obaj starcy uśmiechnęli się na widok Jona i Błazna, ale pozostali nieruchomo, każdy na swoim miejscu. Wstawanie, chodzenie, zmuszanie kości i mięśni do ruchu sprawiało im wiele trudności, a każdy krok okupywali bólem zmęczonych członków. Szaman spoczywał na swoim łożu, kapłan przycupnął obok, na małym zydelku. Obaj, rozmawiając, cały czas przesuwali w palcach drobne paciorki. Ale paciorki Isaka były stosunkowo nowe, a szamana – choć z drewna, obdarzone magiczną mocą, liczyły setki lat. Jon wiedział, że zdobiły one szyję każdego plemiennego czarownika i że drewno, z którego je zrobiono, ścięto w pobliżu Kamiennej Drogi. Nie chciał jednak pytać szamana o pochodzenie kościanych paciorków, które przetykały drewniane w równych odstępach. Paciorki Isaka przywieziono z Dalekiego Kraju. Drobniutkie, czarne perełki przetykane były, dla odmiany, srebrnymi kuleczkami. Jon, widząc sznury paciorków w dłoniach starców, zdziwił się ich niezamierzonym podobieństwem – i przeznaczeniem i uprzytomnił sobie, że tak jak dziś we wszystkich świątyniach świata ludzie klękają, kładą się krzyżem, biją głowami o posadzki i czynią nakazane znaki – tak niegdyś, przed setkami lat, czynili te same gesty wobec starych bóstw.
Obaj starcy, milcząc i przesuwając w palcach swoje paciorki, z ogromną ciekawością obejrzeli Błazna, od stóp, odzianych w obcisłe nogawice i fantazyjne czerwone buty – po czapkę z brzęczącymi dzwonkami. Ale najdłużej wpatrywali się w jego twarz. Oględziny chyba wypadły pomyślnie, gdyż uśmiechnęli się do nieznajomego z sympatią.
– Więc to ciebie Jon chce tu pozostawić na swoje miejsce – szepnął wreszcie szaman, a Błazen drgnął, że tak szybko sprawdza się jego podejrzenie wobec zamysłów przyjaciela. Wzrok czarownika jeszcze raz powędrował ku brzęczącej dzwoneczkami, wielograniastej czapce. – Dziwne… Wydaje się, że pasujesz raczej do starych niż nowych czasów.