– Dobrze, Błaźnie, że wprowadziłeś nas do wnętrza, gdzie aż pod wysoki dach wznosi się cisza. Ta cisza daje nadzieję – rzekł Jon.
– Myślisz, że Dobry Bóg lubi ciszę? Że nie kocha żebraków? Nie umie wybaczać złodziejom? Irytują go wrzaski dzieci? – zaprotestowała Gaja, a Jon przyznał jej rację, choć dodał, że przy wznoszeniu świątyni zbyt wielu ludzi pragnie ubić interes, a tego żaden Bóg by nie zniósł.
– Żaden? – zapytał Błazen. – Czyżby twoim zdaniem było Ich więcej niż tylko Jeden Jedyny?
Jon umilkł stropiony, a Błazen wymamrotał, rozglądając się wokół:
– Taaak, kiedyś było Ich więcej, nie da się ukryć. Ale mógł to być także wciąż ten sam Dobry Bóg, tyle że czczony pod różnymi imionami.
– Nie – uciął krótko Jon, a Błazen przyjrzał mu się uważnie.
Opuścili teren potężnej budowy i powoli ruszyli do koni.
– Musimy cię pożegnać – powiedziała Gaja do Błazna. – Nasza droga wiedzie w głąb Puszczy, gdzie tacy jak ty okropnie by się nudzili. My, w naszej Wiosce, śmiejemy się tylko wtedy, gdy życie daje nam do tego okazję, w dodatku ono to czyni za darmo.
– Mimo to nie żegnaj mnie – odparł Błazen, uśmiechając się. – Jadę z wami. – Jon spojrzał na niego zdumiony, a Błazen ciągnął:
– Znudziło mi się Miasto i moi nadto głupi lub zbyt zadufani w sobie panowie. Jestem zmęczony. Masz rację, Gaju, że najlepszy jest śmiech, który ofiarowuje życie i za który nie trzeba płacić. Pomyślałem sobie, że dla odmiany to ty zostaniesz moją panią…
– Ja? – zdumiała się Gaja. – A czym zapłacę ci za żarty? I po co w ogóle miałabym za nie płacić?
– Zapłacisz mi talerzem zupy, kawałkiem mięsa, placka, miodem i mlekiem i wreszcie uśmiechem, gdy zacznę żartować. Jak widzisz, tylko ta ostatnia cena, twój uśmiech, jest naprawdę wysoka. Na resztę chyba cię stać?
Gaja spojrzała na Jona, niepewna, co on powie na tę niespodziewaną propozycję. Jon uśmiechnął się:
– Bylebyś tylko umiał ukorzyć się przed naszym kapłanem, Ezrą, aby nie wziął cię za heretyka. Bo twój strój i czapka, niektóre żarty i słowa chyba nie wzbudzą jego zachwytu, lecz raczej podejrzenia.
– Ooo, bracie! – zaśmiał się Błazen. – Umiem obchodzić się z ludźmi w długich sukniach, wiem, z kim spośród nich mogę żartować, a z kim nie wolno. Nie lubię być pławiony w rzece, nie zamierzam też spłonąć na stosie! Twój Ezra mnie polubi!
Twarz Jona na moment spochmurniała, gdy słuchał Błazna, ale przy ostatnich słowach odprężyła się:
– No i o to chodzi, rozumiesz? O to chodzi. Dobrze, że to pojmujesz, gdyż wiele z naszych plemiennych spraw chyba cię jednak zadziwi.
Choć Jon proponował Błaznowi jednego z koni, twierdząc, że drugi uniesie ciężar dwojga osób, Błazen kupił sobie konia w Mieście.
Jechali teraz przez Puszczę, szybko pokonując bity, wygodny trakt, a Jon z Gają opowiadali o Wiosce. Jon zdziwił się, że aż tak wiele można o niej mówić: o mieszkańcach i domach; o brzegu Rzeki (tym właściwym, gdyż o drugim Jon nawet nie wspomniał); o łowieniu ryb; o polowaniach w Puszczy; o wioskowej świątyni i tak różnych dwóch kapłanach; o obyczajach Plemienia, częściowo zakorzenionych w minionym czasie, a po części zmieniających się za sprawą Cywilizacji. A na postojach, gdy rozpalali ognisko i posilali się tym, co mieli w sakwie lub co ich nowy towarzysz dokupił na straganach, Jon snuł nieskładną i niepełną opowieść o szamanie i Isaku.
Wieść o obecności szamana w Wiosce zadziwiła Błazna. Wyznał, że dużo podróżował po Miastach, Miasteczkach i Wsiach, a także po innych krajach, lecz nigdy jeszcze nie spotkał szamana.
– Cywilizacja – stwierdził Jon krótko – do nas dociera wolniej, gdyż żyjemy w głębi Puszczy. Ale to już ostatni szaman naszego Plemienia.
Błazen chciał wiedzieć, czy stary szaman umie czarować, lecz Jon stwierdził, że tego nie wie. W każdym razie nikt już nie czci bożąt, bóstw ani starych Bogów, zapewnił nowego przyjaciela.
– …a Oni milczą, choć nie ze szczętem pomarli – dokończył śpiewnie Błazen i Jon spojrzał na niego z ukosa.
– Czyje to słowa? – spytał.
– Moje – odparł Błazen. – Nigdy nie mówię cudzymi słowami.
– Skąd je bierzesz?
– Nie wiem, może z szumu drzew? Z trzaskania polan w ogniu? Z iskier w jej włosach? – dorzucił, patrząc na mieniące się od blasku ogniska kasztanowe pasma, okalające zamyśloną twarz Gai.
Może dlatego, że dużo rozmawiali, podróż zabrała im nie cztery, ale pięć dni. Na szczęście pierwsze mrozy cofnęły się, przedłużając oznaki jesieni. Jon zaś po drodze upolował sarnę, nie byli więc głodni ani nie marzli. Do Wioski wjechali piątego dnia pod wieczór i pierwszym, na co Jon zwrócił uwagę, było nikłe światełko, przebijające przez stojący samotnie nad Rzeką namiot szamana.
– Żyje – westchnął z ulgą.
Potem, gdy przejeżdżali obok świątyni, usłyszał człapiące, nierówne kroki w ogrodzie. Ezra chodził inaczej: z energią, długim, równym krokiem.
– Żyje – westchnął ponownie Jon.
– Oto nasz dom, a teraz także twój – powiedziała Gaja do Błazna, gdy dojechali wreszcie do rozłożystej, zbudowanej z ociosanych bali chaty.
– Niech zawsze płonie w nim ciepły ogień. Niech czuwa nad nim Dobry Bóg, a starzy Bogowie, bożęta i bóstwa niechaj mu nigdy nie czynią krzywdy – rzekł z powagą Błazen, przekraczając próg.
Jon pomyślał, że wybór nowego, w dodatku pierwszego i jedynego przyjaciela był trafny. Poczuł to od pierwszej chwili, gdy tylko ujrzał smutną, mądrą twarz Błazna i usłyszał brzęczenie dzwoneczków na jego dziwacznej czapce.
Stary szaman i równie stary kapłan byli do tej pory drogowskazami dla Jona. Gaja była żoną, kochanką, matką przyszłego syna i najbliższą osobą. Ale Jon nigdy nie miał przyjaciela. Mężczyźni z Plemienia lubili go i szanowali, lecz – nazywając Jonem w Drodze – równocześnie podkreślali jego obcość i samotność, a także swoją niechęć do zbliżenia z nim. Jakby trochę się go bali. Jego i losu, który mu przypadł w udziale. Błazen był pierwszym człowiekiem, któremu Jon pragnął zwierzyć się ze swych trudnych tajemnic, wytłumaczyć, skąd wziął się przydomek Jona w Drodze i gdzie ta Droga go wiodła. Ale mimo chęci – nie zrobił tego. Zdecydował jednak, że gdyby nowy przyjaciel zadawał mu trudne pytania, nie okłamie go w odpowiedzi.
Już następnego dnia Błazen obszedł Wioskę, pożartował z jej mieszkańcami i zaskarbił sobie ich względy. Początkowo wzbudzał ciekawość i onieśmielający chłód – zarówno swym strojem, jak i sposobem bycia – ale gdy ze swobodą opowiadał, czym się zajmuje, każdy mieszkaniec Wioski wybuchał śmiechem, który przełamywał lody. Tutaj bowiem, w Puszczy, najlepszym żartem Błazna okazało się wyznanie, iż w dalekim, cywilizowanym świecie są ludzie gotowi płacić za okazję do śmiechu.
Wieczorem drugiego dnia pobytu w Wiosce Błazen zaproponował, że może zacząć uczyć swych nowych przyjaciół pisać i czytać. Ze swej podróżnej sakwy wyjął grubą księgę, podobną do tych, jakie miał Ezra, choć z całkiem innymi obrazkami: były tu warowne zamki, zdobne pałace, strojni ludzie, dziwne budowle, rzeki z pływającymi długimi łodziami o nieznanych kształtach, morza i oceany, po których pływały domy.
– To księga o krajach i miejscach, które zwiedziłem – powiedział. – Gdy poświęcimy na naukę trochę czasu, już w niecały miesiąc przeczytacie podpisy pod tymi obrazkami.
Gaja wyraziła entuzjastyczną radość z propozycji Błazna.
– I będę rozumieć te znaczki malutkie jak mrówki?! – ucieszyła się.
– Tak. To wcale nie jest tak trudne, jak myślisz. Nawet dzieci potrafią posiąść tę sztukę – wyjaśnił Błazen. – Kiedyś dbano o to, by czytać umieli tylko wybrańcy i wybrano ludzi w długich sukniach. Potem jednak niektórzy z nich zrozumieli, że nauka czytania i pisania musi trafić do zwykłych ludzi, nie może być tylko sekretną umiejętnością. I oni pierwsi, zakonnicy, mnisi, kapłani, zaczęli nauczać sztuki pisania i czytania. Nie wszystkich, bo nie każdemu wydaje się ona potrzebna, są to nadal ludzie wybrani, lecz jest ich coraz więcej.