– Nie wiem, kto cię tu przysłał i nie chcę wiedzieć. Ale powiedz, kogo chcesz ocalić od śmierci? – spytał Jon.
– Naiwny głupcze… Pasujecie do siebie z tą wieśniaczką. Każdy już dawno by się domyślił. Każdy, każdy… – powtarzał Chłopiec, cofając się. Po chwili wszedł między kolumnadę i zniknął.
Jon przysiadł pod palmą, już się nie kryjąc i wpatrywał się w boczne drzwi okazałej budowli, do której wszedł przystojny Uczeń. Wiedział, że nie musi gonić Chłopca. Jeden z dwunastu Uczniów Człowieka powinien go do niego doprowadzić. Wystarczy pilnować jego, a Chłopiec sam się znajdzie. I na pewno nie ma zamiaru – jak twierdzi – ocalić kogoś od śmierci, gdyż został stworzony do zabijania. Jon powoli zaczynał rozumieć, co oznacza blizna na piersi Chłopca: ktoś zaczarował mu serce w sopel lodu. W dawnych legendach opowiadano czasem o takich złych czarach, wspominając niepokojące imię Królowej Śniegu.
Jon siedział na ciepłej ziemi, oparty o pień palmy i nie spuszczał oczu z budowli – lecz Uczeń wciąż nie wychodził.
…gdy wreszcie wyszedł, było już ciemno. Jon westchnął z ulgą, że obudził się właśnie w tym momencie, gdyż nużące wyczekiwanie i wysoka temperatura powietrza uśpiły go.
Śnił mu się chłodny, gęsty, ciemnozielony las, zdający się nie mieć początku ni końca, jakiego nigdy nie widział, gdyż w tej gorącej krainie więcej było pustyni niż lasów. Las przecinała dziwna Kamienna Droga, na której końcu znajdowało się COŚ, co rzucało gigantycznie długi, upiornie głęboki cień. I to COŚ powiedziało w pewnej chwili: GRBGDWGHBWZ… Jon nie rozumiał tych słów, ale od razu pojął, że Istota, która je wypowiada, bardzo się stara, by ktoś ją zrozumiał; stara się o to od wieków, od prawieków, od prapraprawieków, ale jeszcze nigdy to się nie udało. Dlatego w dudniącym, słyszalnie-niesłyszalnym kamiennym Głosie drzemał przejmujący smutek. Smutek samotności; rozpacz agonii, której nie towarzyszył niczyj żal, poza własnym żalem. We śnie Jon poczuł, że bliski jest zrozumienia tych słów, tak bliski jak nikt nigdy w całym Wszechświecie… tak bardzo bliski… Te słowa były wszak proste, oczywiste i znaczyły tak wiele! Były połową PRAWDY i wystarczyło, żeby…
…obudził się dokładnie w chwili, kiedy Uczeń, otulony cienkim, długim płaszczem, przysłaniając nim twarz, jakby nie chciał, by ktokolwiek go rozpoznał, opuszczał okazały, urzędowy gmach. Jon skradał się za nim tak cicho, że zdołał usłyszeć brzęk srebrnych monet w woreczku, które sługa Człowieka zawiesił sobie na piersi.
…brzęk srebrnych monet?! Jon aż drgnął z wrażenia. Uczniowie nie posiadali złota ni srebra ani drogich kamieni, ani w ogóle niczego cennego! Niektórzy z nich nie mieli nawet domu, gdyż cały dobytek ofiarowali biedakom! Wszyscy w tej krainie wiedzieli, że aby zostać Uczniem Człowieka, należało wyzbyć się ziemskich bogactw! Wszelkich pokus ziemskich, prawa do wygód i dostatku! Skąd zatem wzięły się srebrne monety w ręku postawnego Ucznia? Musiał je otrzymać w tym budynku. A skoro ktoś mu je dał, to za coś płacił. Za co…? Jon mimo woli przyśpieszył kroku, gdy nagle ktoś szarpnął go z tyłu za koszulę.
– Uważaj, bo zrobisz coś, co odmieni oblicze światów. Nikt nie powinien mieć takiej szansy, aby nie zawiódł. Musi zawieść – usłyszał czyjś szept. Odwrócił się i ujrzał ostrzyżoną na jeża głowę. Dziewczyna. Chwilami znów wydawała mu się nierealna, przetarł oczy, by pozbyć się tego niepokojącego mirażu. Ale Dziewczyna była.
– Uczeń ma pieniądze. Dużo pieniędzy. Brzęczą mu na piersi, choć je ukrył. Nie miał ich wcześniej. I nie mógł ich mieć, będąc Uczniem Człowieka – wyjąkał zdenerwowany Jon. – Skoro je ma, skoro ktoś mu płaci, no to… nie rozumiesz?! Musieli mu zapłacić za uczynienie komuś krzywdy! A ja miałem proroczy sen! Przecież wiesz, kto dziś jest najważniejszy w Świętym Mieście! Wiesz, kto jest najbardziej niewygodny dla władzy Imperatora – mówił gorączkowo Jon, próbując jasno wyrazić swe niespokojne myśli.
– Obojętnie, co Uczeń knuje, to nie twoja sprawa. Nie jesteś tu po to, by zmieniać bieg wydarzeń. Jesteś na to za słaby, zbyt miłosierny – szeptała Dziewczyna, rozglądając się uważnie wokół. – Jeśli winieneś kogoś unikać, to właśnie Chłopca z blizną… Zawsze winieneś go unikać. Spójrz, skrada się za nami… Myśli, że go nie widzę, ale ja widzę nawet to, czego jeszcze nie ma. Wiesz, pamięć ludzka ma jednak wielką moc. Możesz mnie ujrzeć, dotknąć, usłyszeć, a miałam przecież spłonąć ze szczętem…
– Spłonąć? – wyjąkał oszołomiony Jon, ale Dziewczyna już zniknęła.
Jon odwrócił się i zobaczył Chłopca. Widocznie nie krył się przed nim, lecz przed Dziewczyną.
– Idziemy, Jonie – szepnął Chłopiec, chwytając go za rękę i przyśpieszając kroku. – Zbliża się dogodny moment, abyśmy wypełnili naszą misję.
– Naszą misję? – spytał Jon, mimo woli przyśpieszając i nie odrywając wzroku od wysokiego Ucznia przemykającego chyżo wąskimi uliczkami. Srebro już nie brzęczało mu na piersi, widocznie uciszył ów zdradliwy dźwięk.
– Jonie, ten mężczyzna planuje morderstwo. Chce zabić Człowieka. Nie zrobi tego sam, ale cudzymi rękami – szeptał mu Chłopiec do ucha.
– Wiem, wiem… – odparł półgłosem Jon, wstrząśnięty, że jego domysły tak szybko znalazły potwierdzenie. Chłopiec położył palec na ustach. Postawny, otulony płaszczem Uczeń obejrzał się zaniepokojony, lecz Jon z Chłopcem wtopili się już w ciemne ściany budynków. Mimo późnej pory na ulicach wciąż było gwarno, więc mężczyzna spokojnie spieszył dalej.
Uczeń podążał do części miasta, która nieoficjalnie należała do przedstawicieli Imperium. Ulice stawały się szersze, puste. Pielgrzymi tu nie docierali, jakby czując, że nie ma tu dla nich miejsca. Budynki były bardziej okazałe, a ich dekoracje nosiły piętno obcości. Uczeń wciąż zakrywał twarz rąbkiem płaszcza i rozglądał się, więc Jon z Chłopcem musieli uważać, by ich nie dojrzał.
Tak, on ma coś na sumieniu, pomyślał przerażony Jon, wciąż nie mogąc uwierzyć, że jeden z dwunastu wybranych Uczniów Człowieka mógłby mieć złe zamiary. Czego jednak szukał w tamtym budynku władzy, która nie lubiła, gdy zwolennicy nazywali Człowieka Królem? I czego szukał tu, w części Stolicy, gdzie rezydowali przedstawiciele Imperium?
– To zdrajca, Jonie. On nie wierzy w Nauczyciela. Zazdrości mu miłości, czci i sławy. Sprzedał Go – szeptał mu Chłopiec do ucha.
– Dlaczego? Każdy kto jest blisko Człowieka, musi Go kochać i czcić…
– Więc może kocha Go i czci tak mocno, że boi się być niewolnikiem tego uczucia? – podpowiedział Chłopiec. – Wielka miłość graniczy blisko z nienawiścią, a zbyt wielka cześć wobec kogoś umniejsza poczucie własnej wartości. On chce je odzyskać…
– Co możemy zrobić? – spytał niepewnie Jon, widząc, że Uczeń jest coraz bliżej domu Namiestnika.
– Powstrzymać go – odparł Chłopiec, wyjmując długi, wąski nóż.
– Chcesz go zabić?! – przeraził się Jon.
– Ależ nie – uspokoił go Chłopiec. – Schwytamy go, nastraszymy i przetrzymamy w ukryciu tak długo, aż Człowiek obejmie we władanie cały kraj. Pójdą za nim wszyscy, którzy pragną wolności i wspólnie wystąpią przeciw Imperium. Człowiek zostanie prawdziwym królem, a nie Królem nie z tej ziemi, co dla niektórych brzmi niepoważnie… – szeptał Chłopiec tak przekonująco, że Jon bezwiednie ruszył za nim, przyśpieszając kroku. Dom Namiestnika Imperium był coraz bliżej, ale brunatny płaszcz Ucznia oddalał się.
– Szybciej… szybciej… Raz wreszcie zrobisz coś dobrego – szeptał Chłopiec, ciągnąc za sobą Jona. – Właśnie teraz możesz naprawić wszystkie błędy, jakie popełniłeś. To ja podpowiedziałem Mu, którędy powinna przebiegać twoja Droga, abyś mógł w jedną krótką noc uratować świat przed cierpieniem, stosami, męką i klęską Cywilizacji…
– Klęską Cywilizacji? – spytał Jon.
– Cywilizacja nie jest wcale tak wspaniała, jak ci się wydaje tam, w twojej głuszy… – zaczął Chłopiec i urwał.
Na ich drodze stanęła Dziewczyna. Pojawiła się nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, ale stała teraz przed nimi i Jonowi znów zaczęło się zdawać, że przez jej ciało prześwituje rozświetlona gwiazdami noc. Przystanął, dysząc ze zmęczenia i lęku. Nie wiedział, co ma robić, kogo słuchać.