– Sam sobie jestem medykiem, zapomniałeś? Zawsze lepiej leczyłem choroby niż ludzie w długich sukniach – uśmiechnął się z wysiłkiem szaman. – Był tu zresztą nocą kapłan Isak, tak aby go nikt nie widział, lecz jego wywary z ziół są słabsze niż moje. On zresztą o tym wie. Nie wystarczy przecież zebrać ziele i je zaparzyć! Musi być odprawiony właściwy rytuał, inny dla każdego z ziół i każdej z chorób. Skąd kapłan może go znać, skoro rytuał liczy sobie tysiące lat? Nigdzie na Ziemi nie było jeszcze kapłanów, a już były nasze rytuały. Ale na chorobę, która mnie zżera, nie ma leków, nie ma też ziół, Jonie, a czas czarów bezpowrotnie przeminął. Może kiedyś wróci…
– Nie możesz umrzeć! – zawołał Jon z rozpaczą.
– Wszyscy musimy kiedyś umrzeć. Lecz nie obawiaj się, moja pora nadejdzie dopiero wtedy, gdy skończy się twoja Droga.
– Zatem jest już tej Drogi tak niewiele? – wyrwało się Jonowi.
Przez wąskie usta szamana przemknął uśmiech. Zapanowała między nimi cisza, w której słychać było tylko ciężki oddech starego czarownika. On też przerwał milczenie:
– Trzy noce temu usłyszałem głuchy huk w Puszczy po tamtej stronie Rzeki. Jakby coś pękło i spadło, a pękając, żałobnie zawodziło. Nie drzewo. Drzewo śpiewa inaczej, gdy umiera. Więc to musiał być On. Tym bardziej że Jego Głos jest coraz cichszy, a bywają noce, gdy całkiem milknie. Czy to możliwe, Jonie…? – i starzec urwał, jakby nie chciał kończyć swej myśli.
– Posąg rozsypuje się – przyznał Jon. – Odpadł Mu koniec pępka i palec u jednej dłoni. Głazy stają się porowate i wykruszają się. Nie wiedziałem, że został On stworzony z tak kruchego kamienia. Gdy byłem tam po raz pierwszy, wydawało mi się, że kamień jest twardy i niezniszczalny. A może Bezimienny już zbyt długo stoi, wystawiony na wichry, upały, deszcze i mrozy?
– Stoi tam od tysięcy lat nienaruszony i potężny. Nie szkodziły mu dotąd ani huragany, ani woda, śnieg czy słońce. Nikt z nas nie wie, kto Go wyciosał i wzniósł. Nikt nie wie z jakiego gatunku kamienia był wykuty i czy wykuła Go ludzka ręka. Ale wiedzieliśmy, że jest wieczny. Jeśli niszczeje… – i starzec raptownie urwał. Stała się bowiem rzecz niesłychana: do namiotu wszedł kapłan Ezra. Jon zesztywniał, a szaman znieruchomiał, choć na jego twarzy nie było widać lęku, tylko zdumienie.
– Umierasz – rzekł krótko kapłan, który zlustrował wzrokiem wszystkie kąty namiotu i upewnił się, że nie stoi w nim żaden bałwan na szkodę Plemienia.
Skąd Ezra mógł wiedzieć, że szaman nie potrzebował wizerunków starych bóstw, bożąt i Bogów, by je widzieć, słyszeć i z nimi rozmawiać? Młody kapłan wierzył głęboko, że każdy inny Bóg, który nie jest jego własnym, jest bałwanem, wszelka inna wiara bałwochwalstwem, wyznający ją zaś są poganami. Ezra nie wątpił też, że ostatni poganin tego Plemienia wkrótce przestanie niepokoić Wioskę swą obecnością.
– Umierasz, czarowniku – powtórzył kapłan, a starzec bez słowa skinął głową.
– To jeszcze potrwa. Nie sądź, że to się stanie dziś lub jutro – wtrącił Jon z bezsilną złością. Szczerość Ezry była zbyt brutalna, by pominąć ją milczeniem. Ezra jednak nawet na niego nie spojrzał. Wzrok wbił w twarz osłabionego starca, a spojrzenie miał natchnione, choć nieprzejednane. W jego twarzy nie było satysfakcji, lecz nie było też żalu. Nie przybywał w złych intencjach – wedle niego w najlepszych.
– To twoja ostatnia szansa, szamanie. Daję ci ją. Możesz wyznać mi swoje grzechy i pokajać się za nie, a wówczas… Kto wie? Może mimo twych straszliwych grzechów ominie cię piekielny ogień? Chcę ci pomóc, to mój obowiązek – stwierdził rzeczowo młody kapłan.
– On niczym nie zgrzeszył! – zawołał Jon, ale starzec dał znak ręką, by się nie wtrącał.
– Całe życie się kajałem, kapłanie – powiedział cicho stary czarownik. – Dlatego odchodzić będę z dumą, nie z pokorą.
– Jesteś poganinem i jeśli umrzesz w tym stanie, skończysz w ogniu piekielnym! – zawołał wzburzony Ezra.
– Dla mnie, który wierzyłem w swoje bóstwa, to właśnie ty jesteś poganinem, człowieku w długiej sukni – uśmiechnął się z wysiłkiem szaman.
Ezra spurpurowiał, a Jon wstrzymał oddech. Jeszcze nikt w plemieniu tak otwarcie nie upomniał się o prawa starych Bogów. Czarownik zaś, całe życie pokornie schodzący z drogi kapłanom – tak jakby uznał wyższość nowego Boga nad swoim starym i porzuconym – teraz, odchodząc z doczesnego życia, odważył się postawić znak równości między starą a nową wiarą, choć nowa podbijała światy.
– Twoja wola, bałwochwalco, twój grzech i twoje piekło. Na szczęście nie masz syna, zatem po twym odejściu zabraknie w Plemieniu naturalnego następcy szamana – ciągnął tymczasem Ezra z pewnego rodzaju triumfem. – A ja się nie zgodzę, aby Plemię wybrało nowego czarownika… – tu wzrok Ezry prześliznął się po stojącym w kącie namiotu Jonie -… lub żeby ściągnęło go do Wioski z sąsiednich osad. Ty jesteś ostatni. Po tobie nie będzie tu nikogo, kto mąciłby ludziom w głowach i uprawiał kult bałwanów.
Stary szaman zaczął zbierać siły do odpowiedzi, ale wówczas do namiotu wszedł kolejny nie zapowiedziany gość – Isak. – Wyjdź stąd, Ezro – powiedział surowo. – Słyszałem twoje ostatnie słowa. Niczego nie rozumiesz, a niewiele czujesz. Nie będę próbował ci tego tłumaczyć, bo zrozumienie jest ponad twoje możliwości. Trzymasz się kurczowo tego, co zapisano w księgach, lecz przecież w księgach nie zapisano wszystkiego. Każdy pomijał to, co mu było niewygodne, lub palił księgę, uznaną przez siebie za heretycką, choć dla innych była księgą świętą. Ludzie są omylni i słabi. Żeby nie błądzić, trzeba… – tu urwał, jakby się namyślając i dokończył: -…wiary i serca.
– Wiary?! – podskoczył Ezra, jakby chcąc szarpnąć starego kapłana, lecz opanował się i powściągnął emocje: – Nie grzesz, Isaku! Jeśli komuś brakuje wiary, to nie mnie!
– Wiara to właśnie serce, Ezro. W księgach, które czytasz, niewiele o tym napisano. Wiara to nie tylko zasady, ale i czucie. A ja czuję, że ten starzec nie zrobił nigdy niczego złego, nie dopuścił się grzechu. Całe jego życie wypełniała powinność, którą na niego nałożono, gdy został czarownikiem, tak jak nałożono ją na ciebie, gdy zostałeś kapłanem. I każdy z was czyni to, co wydaje mu się najlepsze, choć są to tak różne czynności. A teraz wyjdź, Ezro, gdyż ten człowiek jest chory, a ty zamiast mu pomóc, przeszkadzasz… – powiedział Isak i drżącą dłonią nakazał, by młody kapłan opuścił namiot.
– Pamiętaj, Isaku, że choć daleko stąd, płoną już stosy z heretykami. A gdy podkłada się żagiew pod stos, nikt nie ma litości dla siwych włosów czy schorowanego ciała. Tylko w bólu ognia oczyszcza się dusza grzeszników – powiedział Ezra, stojąc u wyjścia.
– Być może, synu, być może, choć nie byłbym tego całkiem pewny. A na razie jeszcze wciąż jestem twoim zwierzchnikiem, choć nie powinno tu być ani zwierzchności, ani hierarchów, a tylko wierni i Dobry Bóg – powiedział cicho Isak.
Ezra odwrócił się gwałtownie i wyszedł. W namiocie zapadła cisza.
– Dałeś Jonowi woreczek z ziarnkiem piasku, aby go chronił w Drodze. Co ciebie ochroni, Isaku? – spytał wreszcie szaman.
– Ezra nie jest taki, jak myślicie. Nie jest zły. Jest tylko młody. I dobiera słowa wedle formułek, a nie wedle własnych myśli – pokręcił głową stary kapłan, a szaman dodał ze smutnym uśmiechem:
– Nie, on nie jest zły. On tylko myśli, że Dobrego Boga najpierw trzeba się bać, a miłość przyjdzie z czasem. Wiesz, że podobnie sądzili wyznawcy Tego, który stoi u kresu Kamiennej Drogi? I chyba mieli rację. Takiego Boga potrzebują ludzie. Czy boska istota, która wszystko wszystkim wybacza, może być w ogóle Bogiem? Wedle ludzi – nie, bo wybaczanie to słabość. Twój brat, Ezra, wie, co mówi i czyni, gdy grozi piekłem i wymaga wielu ofiar od ludzi. Jest pewny swego, Isaku, w przeciwieństwie do ciebie. Niepewność jest taka smutna i wystawia na ciosy, a wątpliwości rozdzierają ciało równie mocno jak katowskie obcęgi. Lepiej być pewnym siebie, błądząc, niż niepewnym, mając rację…