Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Po co?

– Bo tylko oni znajdą sposób, który zadowoli wielmożów i delfina i tego, o Którym nie chcesz myśleć. Wieśniaczka z Domremi zniknie z tego świata i z pamięci przyszłych pokoleń. Tak jakby jej nie było. I nikt nie będzie mówił, że kiedykolwiek była taka, co słyszała Głos Boga, dokonała cudu, została świętą – uśmiechnął się Chłopiec, patrząc nieprzyjaźnie na zbliżającą się Dziewczynę.

– Po co mi to mówisz?! Przecież ostrzegę ją! – zawołał porywczo Jon.

– To niczego nie zmieni – zaśmiał się Chłopiec. – Ona jest nawiedzona, a nawiedzeni robią swoje, nie bacząc na grożące im niebezpieczeństwa. Ona już teraz jest gotowa oddać życie za Sprawę.

I Chłopiec zmusił swego konia do galopu, oddalając się w stronę, w którą uciekała armia najeźdźców. Jadąc, oglądał się za Jonem, jakby czekał, że ten za nim ruszy – lecz Jon tkwił na swoim miejscu, czując, jak coś ciągnie go za Chłopcem, a równocześnie wyrywa się ku Dziewczynie i cieszy jej radością.

– Zdradził nas – rzekła Dziewczyna, zatrzymując konia i patrząc za znikającym Chłopcem. – Wreszcie nas zdradził. Czekałam, kiedy to zrobi. Teraz mi lżej. Boję się tego, co nadchodzi, ale gdy już nadejdzie… – urwała stropiona. W tym momencie nie przypominała wieśniaczki z Domremi. Inaczej się poruszała się, używała innych słów, zmienił się nawet jej akcent i melodyka zdań.

– Zginiesz. Nie wiem kiedy, ale zginiesz – rzekł Jon.

– Tak. Wiem.

– I co? – spytał.

– Bardzo się boję. Lubię życie. Lubię świty w Domremi, gdy słońce wstaje nad pastwiskami, gdy zaczynają ryczeć krowy, parskają konie… Lubię zachody słońca i oczekiwanie na noc. Lubię noc, gdy niesie dobre sny. Lubiłabym swoje dzieci, gdybym je miała. Nie lubię Głosów, bo każą mi robić coś, do czego nie dorosłam. Za dużo ode mnie żądają. Nie chcę umierać, lecz skoro inaczej nie można… Jeśli inaczej nie można, Jonie, chciałabym przynajmniej nie ze wszystkim umrzeć – rzuciła krótko i pognała konia tam, gdzie orszak delfina połyskiwał z oddali złotem i srebrem.

Jeszcze na moment odwróciła głowę i krzyknęła:

– I chciałabym, żebyś przy tym był, Jonie!

Jon nie wiedział, czy mówi o przyszłym zwycięstwie i koronacji delfina, czy o swojej śmierci. Potem zrozumiał, że o tym drugim.

– Jak bardzo się zmieniła – myślał Jon. – Tak wiele wie, tak dużo rozumie.

Tej nocy, zasypiając w żołnierskim namiocie, Jon ujrzał przed oczami rozmigotane barwy – żółć, czerwień, purpurę – a potem gąszcz potężnych drzew. Ale była też zieloność… zielone… ZIELONE…

* * *

…gdy schodził ostrożnie z ramion Boga, drzewa wydały mu się mniej zielone, a bardziej w jesiennych barwach, żółci, czerwieni, purpury. Kamienna materia posągu chwilami kruszyła się pod stopami i musiał uważać, by źle nie stąpnąć. Gdyby spadł z tej wysokości, nieuchronnie by się zabił. Odpoczął, przystając zwyczajowo na wystającym pępku Bezimiennego i wtedy nagle jego czubek się odłamał i spadł na owalny plac, rozsypując się w pył.

– Dołączasz do prochów swych ofiar – szepnął Jon.

– GRBGDBGHWZ – odparł stary Bóg kamiennym, zimnym głosem i Jon nie dosłuchał się w nim żalu ani lęku. Był to wciąż ten sam głos i te same niepojęte słowa. Ale z siedmiopalczastej dłoni w czasie nieobecności Jona odłupał się najmniejszy palec. Bezimienny krwawił bez krwi.

Kamienna Droga niosła Jona, jak na skrzydłach, ku Wiosce i żonie.

…skóra na brzuchu Gai była napięta i gładka, gdyż musiała się solidnie rozciągnąć, by zrobić miejsce dla ich syna.

– Długo mnie nie było – powiedział, tuląc ją mocno i dotykając dłonią ciepłego, wypukłego brzucha. Liście na drzewach dojrzewają, by opaść, a brzuch Gai dojrzewa, by wydać owoc. Nasz owoc – uśmiechnął się, czując, jak miłość do żony wypełnia go całego i przeszywa boleśnie, od czubków palców u nóg po końcówki gęstych, jasnych włosów.

– To dopiero szósty miesiąc ciąży. Ale aż trzy miesiące twojej nieobecności – odparła Gaja i mrugnięciem powiek ukryła łzy, które schowały się z powrotem w kącikach jej oczu.

– Aż trzy miesiące… Znów trzy miesiące! – westchnął niecierpliwie Jon.

– Więc nie wiesz, jak długo tam byłeś? – zdziwiła się Gaja.

– Nie mierzę czasu i chyba tam płynie on inaczej. W ogóle niewiele pamiętam z tego, co jest TAM. Pamiętam… chyba pamiętam chudego Chłopca z soplem lodu w piersiach zamiast serca. Coś mu zrobiłem. Nie wiem co. Nie chciałem mu robić krzywdy, to wiem na pewno. Jeśli mimo to stało się coś złego, była to wola Tego, który mnie woła z Kamiennej Drogi. Pamiętam też Dziewczynę, która ścięła włosy sierpem i wyglądała jak wariatka, ale nie była wariatką. I pamiętam lilię. Kwiat lilii…

– Lilię? – zdziwiła się Gaja i poruszyła niespokojnie w ramionach męża. – Wiele dni temu przyszedł do mnie stary kapłan, Isak i powiedział, żebym poszła nad staw w Puszczy i zerwała lilię. Biały kwiat lilii. Był piękny… Jest piękny – poprawiła się. – Włożyłam go do dzbana z wodą. Patrz, stoi wciąż tam, na stole, choć minęło tyle czasu i dawno powinien zwiędnąć. Jest ciągle świeży, jakbym go zerwała wczoraj. Widzisz?

– Widzę – szepnął Jon, dotykając odruchowo woreczka na piersiach. Szeleściło w nim tylko ziele niepospolitego serdecznika, biała zaś lilia w dzbanie przechylała śliczną główkę na smukłej, zielonej szyi. Jej biel była niepokojąca, a kształt coś przypominał.

I nagle kwiat zaczął więdnąć. Umierał bezgłośnie na ich oczach, chyląc główkę coraz niżej i niżej, szarzejąc i kurcząc się w sobie. Patrzyli nań w milczeniu, aż wreszcie Gaja podeszła do stołu, wyjęła z dzbana zwiędłą roślinę i wyrzuciła przez uchylone okno do ogródka.

Dopiero nazajutrz, gdy obudzili się po długiej nocy, żona powiedziała Jonowi, że szaman choruje.

– …dopadła go starość, ale tak nagle, jakby w jednej chwili weszła do jego namiotu i rozsiadła się w nim na dobre.

– Szaman? Nie może umrzeć! Nie ma prawa zostawiać mnie samego! Obiecał, że odejdzie dopiero wtedy, gdy wrócę z Drogi! – zdenerwował się Jon.

– Zaniosłam mu wczoraj posiłek. Rybę. Wiesz, że on żywi się tylko rybą i ziołami. Zaniosłam mu ją, a on kazał ci powiedzieć, żebyś był spokojny – bo nie umrze przed czasem. Ale źle wygląda. Jest tak strasznie stary… Tak długo się trzymał, aż tu nagle, w ciągu paru dni, przygięły go do ziemi lata.

Niepokojąca wizja śmierci starego czarownika skierowała myśli Jona ku życiu.

– Obmyśliłaś już imię dla naszego syna? – spytał.

– Tak. Będzie nosić takie samo imię jak jego ojciec: Jon.

– Nie! – zaprotestował.

– To piękne stare imię. Twoje imię. Imię twych pradziadów. Wymyślono je setki lat temu specjalnie dla męskich potomków twojego rodu! – obruszyła się Gaja.

– Nasz syn otrzyma nowe imię. Jedno z tych, jakie przynieśli z Dalekiego Kraju ludzie w długich sukniach. Poradzisz się w tej sprawie Ezry, on je wybierze, tak aby było najwłaściwsze…

– Ezra? – zdziwiła się Gaja. – Zdawało mi się, że go nie lubisz!

– Różnie to bywa – przyznał niechętnie Jon. – Nie znaczy to, że go nie cenię. Ezra wie wszystko o Cywilizacji. On ją tu sieje i sadzi jak nowy rodzaj kwiatów, on ją pielęgnuje i zakorzenia. Właśnie on. A nasz syn musi ze wszystkim należeć do Cywilizacji, nie do starych czasów.

– Będzie, jak zechcesz – szepnęła Gaja i wtuliła głowę w jego szerokie ramiona.

Jon nie zwlekał z odwiedzeniem szamana. Starzec spoczywał na łożu ze skór w swym ubogim namiocie. Zmarszczki na jego śniadej, jakby przydymionej twarzy podobne były bruzdom żłobionym w ziemi przez drewniany pług. Kąciki ust opadły, a spocone, długie, choć rzadkie włosy oblepiały wypukłą, guzowatą czaszkę. Jonowi wydało się, że szaman cały zszarzał. Tylko w jego oczach wciąż lśnił płomień. A może był to odblask ognia, który tlił się obok łoża w żelaznym palenisku?

– Potrzebujesz medyka – powiedział Jon, biorąc w swoją dłoń drobną, wysuszoną rękę starca.

23
{"b":"100387","o":1}